Polska na sprzedaż. Oficjalnie w rękach obcokrajowców są grunty o powierzchni Warszawy, a nieoficjalnie?

Polska na sprzedaż. Oficjalnie w rękach obcokrajowców są grunty o powierzchni Warszawy, a nieoficjalnie?

Dodano:   /  Zmieniono: 
(fot.mavil/Fotolia.pl)
Państwo zdążyło sprzedać już obcokrajowcom ziemię o powierzchni Warszawy. To tylko oficjalne statystyki, bo według rolników grunty w niektórych polskich województwach w połowie należą do inwestorów z zagranicy.
W Wielkopolsce cudzoziemcy ziemię kupują na słupa: rolnik z kilkoma hektarami dostaje od zagranicznego inwestora pożyczkę na zakup kilkuset hektarów w swojej gminie. W umowie widnieje zapis, że po transakcji ziemię ma zwrócić cudzoziemcowi. W zamian dostaje kilka procent od sprzedaży i z ubogiego rolnika staje się lokalnym rockefellerem. W Zachodniopomorskiem do niedawna postrach wśród tamtejszych rolników budziła pewna 60-latka. W ciągu paru lat zdążyła kupić w kilku gminach tysiąc hektarów ziemi. Kiedy okazało się, że z rolnictwem ma niewiele wspólnego, a zakupione grunty będzie współdzielić z Niemcem, sprawa wylądowała w prokuraturze.

I chociaż do 1 maja 2016 r. obcokrajowcy nie mogą w Polsce bez zgody rządu kupować państwowych nieruchomości rolnych, to zakaz działa tylko teoretycznie. W praktyce zagraniczne podmioty, wykorzystując słupy i spółki-wydmuszki, zdążyły wyssać Polskę z tysięcy hektarów ziemi. Posłowie wpadli więc na pomysł, że jeszcze bardziej utrudnią handel ziemią w Polsce. PSL chce, żeby to państwo mówiło rolnikowi gdzie, za ile i komu może ziemię sprzedać. Nowe prawo nie dość, że jest pozbawione zdrowego rozsądku, to obcokrajowcy i tak będą mogli je obejść starymi sposobami. Jeżeli ustawa wejdzie w życie, może dojść do chorej sytuacji, w której nikomu nie będzie się opłacało kupić w kraju skrawka ziemi. Już nawet nie cudzoziemcom, ale też polskim rolnikom.

ROLNIK ŚLEDZI ROLNICZKĘ

– Armagedonu nie będzie. Ci z zagranicy, którzy już mieli kupić naszą ziemię, dawno temu to zrobili – tak Jan Białkowski, jeden z liderów Komitetu Protestacyjnego Rolników Województwa Zachodniopomorskiego, odpowiada na pytanie, jak widzi polski krajobraz po 1 maja 2016 r. Na własnej skórze przekonał się, w jaki sposób zagraniczni inwestorzy podkupują polskie grunty, omijając zakaz mający je chronić.

Kilka lat temu Białkowski zasiadał w komisji przetargowej, która wystawiała na sprzedaż spory kawałek ziemi w powiecie łobeskim na wschód od Szczecina. Zgodnie z prawem w przetargach Agencji Nieruchomości Rolnych mogą uczestniczyć tylko polscy rolnicy, którzy prowadzą rodzinne gospodarstwo, są zameldowani w gminie, gdzie odbywa się przetarg, i nie mają więcej niż 300 ha ziemi. – Tymczasem do przetargu przystąpiła pani, której nikt w okolicy nie znał. Wynajęła sobie pokój u rolnika z gminy, kupiła obok malutki kawałek ziemi i twierdziła, że ją uprawia – relacjonuje Białkowski. Przebiła oferty rolników i przetarg prawie by wygrała, gdyby nie śledztwo Białkowskiego. Skrzyknął paru kolegów i pojechał na pole 60-latki. – Tam nikt niczego nie uprawiał od kilkunastu lat. Pole zarośnięte lebiodą. Popytaliśmy sąsiadów i nikt o tej kobiecie nie słyszał! – opowiada rolnik.

Znali ją za to dobrze członkowie innych komisji przetargowych, bo tajemnicza inwestorka zdążyła kupić w okolicy już tysiąc hektarów ziemi. Białkowski pogłębił więc swoje śledztwo. Okazało się, że mężem pani rolnik jest Polak z niemieckim obywatelstwem. – Chwalił się, że jako Niemiec ma już tyle gruntów w okolicy, że może sam otworzyć oddział agencji nieruchomości rolnych – mówi Białkowski. Pytam, jak to jest możliwe, że jedna pani kupiła 1 tys. ha ziemi, skoro według prawa polski rolnik nie może jej kupić więcej niż 300 ha. – Pani utworzyła kilkanaście spó łek. Kiedy kupiła jedną dużą nieruchomość rolną, od razu wrzucała ją na konto spółki, zerując swój prywatny licznik. Tak mogła kupować w nieskończoność – odpowiada.

Według rolników taki sam proceder kwitnie w innych województwach, gdzie ziemię kupują spółki hybrydy: 51 proc. polskiego kapitału należącego do przekupionego rolnika i 49 proc. kapitału, którego właścicielem jest obcy inwestor. – Według naszych wyliczeń w samym Zachodniopomorskiem polskie spółki z zagranicznym kapitałem są w posiadaniu 400 tys. ha ziemi, czyli praktycznie połowy państwowych gruntów rolnych w województwie – twierdzi Białkowski.

WARSZAWA SPRZEDANA

1,5 mln ha – tyle państwowej ziemi pozostaje w zasobach Agencji Nieruchomości Rolnych. Dwie trzecie z tego jest dzierżawione rolnikom, a reszta nie nadaje się do użytku. To głównie tereny zalewowe, kamieniste łąki, drogi, piaski. Ziemia, którą dysponuje agencja, to jedynie 10 proc. wszystkich użytków rolnych w kraju. Reszta znajduje się w rękach prywatnych. Wraz z wejściem do UE polska wieś huczała od plotek o tym, że bogaty Zachód wparuje do kraju i dokona kolejnego rozbioru Polski, kupując na potęgę naszą ziemię. Polski rząd czuł się wtedy bezpiecznie, powołując się na archaiczną, ale ciągle ważną ustawę z 24 marca 1920 r. Podpisana przez ówczesnego ministra skarbu Władysława Grabskiego stanowi, że grunty rolne można sprzedać cudzoziemcom tylko za pozwoleniem ministra spraw wewnętrznych.

Z danych MSW wynika, że przez ostatnie 15 lat Polska sprzedała obcokrajowcom grunty o łącznej powierzchni 53 tys. ha, czyli odrobinę więcej niż powierzchnia Warszawy. To oficjalne statystyki, bo Agencja Nieruchomości Rolnych nie bada, czy grunty sprzedaje polskim spółkom, czy spółkom, które tylko polskie udają. 

Jak inne kraje rozwiązały problem obrotu ziemią? Zapraszamy do lektury artykułu na Wprost.pl

Więcej o nowym prawie można przeczytać w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost" , który jest dostępny w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl i w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju.

"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore GooglePlay