"Uciekinierzy z Donbasu to tacy nasi syryjscy uchodźcy"

"Uciekinierzy z Donbasu to tacy nasi syryjscy uchodźcy"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Flaga ukraińska (fot.sxc.hu)
Fala migracji ze wschodu zmienia Lwów nie do poznania. Rdzenni mieszkańcy walczą o zachowanie stylu i atmosfery starego Lwowa.

Uciekinierzy z Donbasu to tacy nasi syryjscy uchodźcy. Z tą różnicą, że nikt się nie przejmuje ich asymilacją” – pisze z ironią lwowianin Jurij Andruchowycz, najwybitniejszy ukraiński pisarz. Miasto zasiedlają dziś uchodźcy z Doniecka, Ługańska, ale też przesiedleńcy z Charkowa i Kijowa, przywożąc ze sobą traumatyczne wspomnienia i wschodnią obyczajowość. Podobnie jak w Europie Zachodniej, tu też ciężko jest czasem rozdzielić autentycznych uchodźców od rosyjskich agentów podszywających się pod ofiary donieckich separatystów.

ZAPRASZANI, ALE NIECHCIANI

Od półtora roku uchodźcy są we Lwowie głównym tematem rozmów w sklepach i autobusach. Każdy coś o nich słyszał. Sprzedawczyni w sklepie opowiada, że znajomi jej znajomych dali dach nad głową rodzinie z Donbasu i gorzko tego pożałowali. Kelnerka z knajpki na lwowskim rynku twierdzi, że wieczorami strach chodzić. – Bo najechało tu dwumetrowych dresiarzy. Pracować nie chcą, tylko się szlajają wieczorami pijani, naćpani i agresywni – mówi dziewczyna. Czy widziała pijanych „donieckich”? No nie, ci, którzy wpadają czasem do jej lokalu, są trzeźwi i problemów nie sprawiają.

Lwowscy wolontariusze próbowali odszukać bohaterów krążących po mieście plotek, dojść do owych „znajomych znajomych”, ale nigdy się to nie udało. Tak jak przekonać ludzi, że problem jest wyssany z palca. Bo w 2,5-milionowym obwodzie lwowskim zarejestrowano jedynie 11 tys. przesiedleńców z Donbasu i Krymu. Lwowiacy wiedzą jednak swoje i za wszystko obwiniają mera Andrija Sadowego. „Lwów to miasto otwarte dla wszystkich” – takim sloganem reklamował stolicę zachodniej Ukrainy. Dziś już tego nie powtórzy. Za swoją gościnność omal nie zapłacił fotelem prezydenta miasta. Z trudem wygrał wybory lokalne. – Oni tu siedzą bezpieczni, piją piwo, oglądają piłkę nożną, a nasi chłopcy walczą i umierają za ich Donbas – znany publicysta Ostap Drozdow mówi na głos to, co wielu lwowiaków tylko myśli. Pasażerowie tramwaju bez sympatii mierzą wzrokiem parę głośno rozmawiającą po rosyjsku. – Nikt tego wprost nie powie, ale wielu myśli w tym momencie o „przeklętych donieckich” – mówi Stanisław Fedorczuk, który wraz z rodziną znalazł się w pierwszej fali uciekinierów z Doniecka. Wielu przesiedleńców jechało do Lwowa, chcąc podkreślić swoją proukraińskość, zacząć życie od nowa w kulturalnym mieście. Nie to, co Ługańsk czy Donieck. – U nas pójście do opery byłoby obciachem, a tu ludzie regularnie chodzą na spektakle – opowiada kobieta, która od półtora roku mieszka we Lwowie. Inni gdzieś słyszeli, że zachód Ukrainy zapraszał, że jest życzliwie nastawiony.

Cały artykuł pojawił się w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost", którytrafił do kiosków w poniedziałek, 28 grudnia 2015 r. "Wprost" można zakupić także  w wersji do słuchaniaoraz na  AppleStore GooglePlay.