96. rocznica zabójstwa prezydenta Polski. Jak doszło do mordu na Gabrielu Narutowiczu?

96. rocznica zabójstwa prezydenta Polski. Jak doszło do mordu na Gabrielu Narutowiczu?

Dodano: 
Gabriel Narutowicz
Gabriel Narutowicz Źródło:Wikimedia Commons / Domena publiczna
Zabójstwo Gabriela Narutowicza i towarzyszące mu okoliczności przedstawiane są często schematycznie na zasadzie prostych przeciwieństw. Tymczasem historyczna rzeczywistość nigdy nie jest tak prosta.

4 grudnia 1922 roku Józef Piłsudski, wówczas piastujący godność Naczelnika Państwa Polskiego, zorganizował w siedzibie Rady Ministrów specjalne spotkanie. Wśród zaproszonych gości, prócz członków rządu z premierem Julianem Nowakiem na czele, znalazła się spora grupa posłów i senatorów Polskiej Partii Socjalistycznej, „Wyzwolenia”, PSL „Piast” oraz Narodowej Partii Robotniczej. Partie te zgłosiły kandydaturę Piłsudskiego na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, po tym jak trzy dni wcześniej marszałek sejmu Maciej Rataj ogłosił, iż Zgromadzenie Narodowe mające dokonać wyboru głowy państwa zbierze się 9 grudnia.

W Sali Kolumnowej rządowego gmachu Piłsudski wygłosił przemówienie, podczas którego rozwodził się nad rolą i uprawnieniami prezydenta RP wynikającymi z zapisów uchwalonej w marcu 1921 roku konstytucji. Kończąc swą przemowę stwierdził w kontekście swej kandydatury: „Nie uważam, żeby moja właśnie osoba była właściwą przy tych cechach charakteru, które są nieodłączne od indywidualnej pracy, nakazanej przez konstytucję. Proszę wysłuchać rady. Na mnie proszę nie głosować”. Piłsudski wzywał, aby na najwyższy urząd w państwie wybrać osobę, która nie byłaby silnie związana z jakąkolwiek partią polityczną.

Deklaracja Marszałka nie dla wszystkich była zaskoczeniem. Już 18 listopada Juliusz Zdanowski, jeden z czołowych działaczy narodowej demokracji, zanotował w swym dzienniku: „miałem relację, że Piłsudski przypuszcza możliwość opuszczenia prezydentury. Adiutant jego Łepkowski dawał do zrozumienia naszemu informatorowi, że Piłsudski chciałby tylko, żeby prezydentem został ktoś, co by go specjalnie nie prowokował”. Według Władysława Pobóg-Malinowskiego taką osobą mógł być przywódca „Piasta” Wincenty Witos, z którym Marszałek miał wówczas dobre stosunki. Tymczasem w momencie, w którym Piłsudski zrezygnował z ubiegania się o prezydencki urząd, zniknęła płaszczyzna porozumienia pomiędzy stronnictwami ludowymi. „Wyzwolenie” zaczęło myśleć o kandydaturze Gabriela Narutowicza, „Piast” zaś o Stanisławie Wojciechowskim.

Rozpoczął się gorący okres partyjnych targów i utarczek mających na celu przeforsowanie odpowiedniej kandydatury na urząd prezydenta RP. Ich nieszczęsnym zwieńczeniem stało się morderstwo Narutowicza.

Polityka polska w przededniu wyborów 1922 r.

Powszechne wyobrażenia na temat zamordowania Narutowicza nader często kształtowane są nie tyle przez historiografię, ile przez media, zwykle przy okazji rocznic tego wydarzenia. Przedstawiane jest ono po dziś dzień według jednego z trzech schematów, a każdy z nich zbudowany jest na zasadzie przeciwieństwa dwóch skrajnie wobec sobie opozycyjnych elementów. W konsekwencji powstaje obraz silnie uproszczony, namalowany za pomocą jedynie bieli i czerni, pozbawiony głębszej refleksji na temat wydarzeń, które wstrząsnęły Polską w grudniu 1922 roku.

Obraz taki przykładowo widzimy w głośnym swego czasu filmie Jerzego Kawalerowicza pt. „Śmierć prezydenta”. Jest to dzieło, które przez szereg lat kształtowało polską opinię społeczną na temat wydarzeń związanych z zabójstwem Narutowicza. Widzimy w nim wyidealizowany wizerunek polskiej demokracji, kontestowanej, a przez to realnie zagrożonej przez prawicę. Po drugie: mamy stojące na straży konstytucji i systemu parlamentarnego, wyrzekające się w imię interesu państwa jakiejkolwiek prywaty partie lewicowe, którym przeciwstawiona została narodowa demokracja, która posyła ludzi na ulicę z powodu partyjnego partykularyzmu i nieodżałowania poniesionej porażki na drodze wyznaczonej przez konstytucję. Po trzecie w końcu: pojawia się idealista Narutowicz: profesor, demokrata, republikanin, światowiec, wzbraniający się do ostatka, a przez to zmuszony poniekąd do wejścia w krąg wielkiej polityki. Jego przeciwieństwem jest Eligiusz Niewiadomski: fanatyk, skrajny nacjonalista, antysemita. Można sądzić, iż za obiema postaciami w zamierzeniu reżysera kryć się mogą pewne wartości, ideały, poglądy, a przede wszystkim pomysły na polskie państwo, które można przypisać odpowiednio partiom lewicowym oraz prawicy.

Tymczasem historyczna rzeczywistość nigdy nie jest tak prosta. Nie da się jej przedstawić za pomocą systemu zero-jedynkowego, szczególnie w przypadku Drugiej Rzeczypospolitej początku lat dwudziestych. Życie polityczno-społeczne było wówczas determinowane permanentnym konfliktem, „atmosferą zawiści i nienawiści” – jak stwierdził Wojciech Trąmpczyński, który sam do budowy takiego stanu rzeczy dorzucił niejedną cegiełkę. Stan ten trwał praktycznie od zarania niepodległości państwa polskiego, podsycany ciągle przez różne strony na forum parlamentu, a szczególnie na łamach prasy.

Chcąc przyjrzeć się krytycznie wyszczególnionym przeze mnie powyżej schematom, wypada zacząć od wyborów parlamentarnych, które odbyły się 5 listopada 1922 roku. W ich wyniku, po uwzględnieniu miejsc z tzw. listy krajowej, podział mandatów w Sejmie I kadencji wyglądał następująco: prawica uzyskała 125 mandatów, centrum – 132 mandaty, lewica – 98 mandatów. Po lewej stronie pozostawały również mniejszości narodowe z 89 mandatami. Na ich listach znaleźli się przedstawiciele Żydów, Niemców, Białorusinów, Rosjan oraz Ukraińców. Ci ostatni nie reprezentowali jednak ogółu tej mniejszości w Polsce, galicyjscy Ukraińcy zbojkotowali bowiem wybory, inspirowani w głównej mierze przez emigracyjny rząd Ewhena Petruszewycza. Swą listę wystawiła również Agrarna Ukraińska Chłopska Partia. Podobnie Żydzi zgłosili kilka osobnych list, z których największym powodzeniem cieszył się Komitet Zjednoczonych Stronnictw Narodowo-Żydowskich.

Listopadowe wybory przyniosły mniejszościom ogromny, zważywszy na wspomniany bojkot części ludności ukraińskiej, sukces. W porównaniu do ilości miejsc, jakie zajmowały mniejszości w Sejmie ustawodawczym, zwiększyły one swój stan posiadania z około 4% do aż 20% ogólnej liczby mandatów. Był to największy przyrost spośród wszystkich stronnictw i skrzydeł parlamentarnych.

Sejmowa arytmetyka pozostała jednakże nieubłagana i wskazywała na konieczność utworzenia rządów koalicyjnych centro-prawicowych bądź centro-lewicowych. Jedynie przy utworzeniu tych ostatnich znaczącą rolę odegrałyby zapewne mniejszości, co jednak w istotny sposób wpływało na stosunek centrum do takiej koalicji i znacznie zmniejszało, jeśli w ogóle nie wykluczało zawiązania takiego sojuszu.. Tym bardziej, iż po rozbiciu bloków wyborczych to prawica była najsilniejszym ugrupowaniem zasiadającym w sejmie. Sam Związek Ludowo-Narodowy, czyli parlamentarna emanacja narodowej demokracji, posiadał liczbę mandatów równą ogólnemu stanowi posiadania całej lewicy: 98 posłów.

Bardziej więc prawdopodobnym wydawał się alians pomiędzy prawicą a centrum, co w konsekwencji doprowadziłoby do utworzenia tzw. polskiej większości, coraz częściej postulowanej na łamach narodowych gazet. Wydaje się, że Witos również optował za takim rozwiązaniem. Gestem prawicy w kierunku „Piasta” był wybór na marszałka sejmu Macieja Rataja, wkrótce potem ludowcy odwdzięczyli się głosowaniem za kandydaturą Wojciecha Trąmpczyńskiego na marszałka senatu.

Na początku tekstu wspominałem o zgoła fałszywym wyobrażeniu na temat tła wydarzeń z grudnia 1922 roku zakorzenionym w społecznej świadomości. Eksponowanie partii lewicowych, stojących w jaskrawej opozycji do endecji, jako obrońców ładu prawnego w Polsce, jej konstytucji oraz ogólnie rzecz biorąc – ustroju, jest sprzeczne z tym, co wiemy na temat życia politycznego i społecznego Drugiej Rzeczypospolitej. W rzeczywistości bowiem stronnictwa lewicowe dbały o interes własnej partii oraz swych wyborców równie usilnie jak ugrupowania związane z prawicą. Mało tego, podobnie zresztą jak endecja, niekiedy skupiały się one na prowadzeniu polityki destrukcyjnej, sprzecznej z dotychczas reprezentowanym stanowiskiem oraz własnymi hasłami i ideałami, a mającej na celu jedynie konfrontację z obozem przeciwnym.

Świetnym przykładem prowadzenia takiej polityki są dzieje kształtowania się polskiego ustroju i konstytucji w czasie kadencji Sejmu Ustawodawczego. Przyjrzyjmy się dla przykładu losom prerogatyw głowy państwa. Endecja, wbrew swemu programowemu postulatowi, starała się osłabić kompetencje prezydenta, bowiem była przekonana, że o urząd ten ubiegać się będzie Józef Piłsudski. Identyczną postawę przyjęła PPS wraz z „Wyzwoleniem”, tyle tylko, że partie te w pełni poparły szerokie uprawnienia prezydenta, bowiem i one uważały, iż Marszałek stanie w wyborcze szranki. Nastąpiła w tym przypadku swoista zamiana ról. Podobnie zresztą jak w przypadku debaty o drugą, wyższą izbę parlamentu. Programowo narodowa demokracja raczej opowiadała się za parlamentem jednoizbowym, biorąc jednak pod uwagę spory udział partii lewicowych w składzie izby niższej i chcąc się przed tym zabezpieczyć, gotowa ona była dla równowagi skłonić się ku rozwiązaniu dwuizbowemu. PPS i „Wyzwolenie” również były zwolennikami jednoizbowego parlamentu, jednakże z obawy przed sejmową dominacją prawicy także postulowały utworzenie drugiej izby. Mając wszakże na uwadze korzystną dla endecji ordynację nie optowały one za senatem, lecz opowiadały się za powołaniem tzw. Izby Pracy, czyli pewnego rodzaju quasi senatu.

Wybór Narutowicza i jego reperkusje

Wracając do próby utworzenia koalicji „polskiej większości”, trzeba powiedzieć, że kształtujący się powoli alians pomiędzy klubami prawicy oraz „Piastem” został przerwany przez wybór na prezydencki urząd Narutowicza. Endecja nie przewidziała, że osoba Maurycego Zamoyskiego, człowieka wielce zasłużonego w dziele odbudowy polskiej państwowości, ale też największego w Polsce właściciela ziemskiego, była nie do przyjęcia dla chłopskiej partii. Warto pamiętać, iż wielkie namiętności, które przekładały się na polityczne decyzje, budziła wówczas wciąż nieuregulowana kwestia reformy rolnej. W swych wspomnieniach Witos zanotował, iż choć sam optował za kandydaturą endecką, to jednak nie odważył się jej forsować w swoim klubie, bowiem „uprzedzenie do prawicy i każdego jej kandydata przechodziło wszelkie granice, a cóż dopiero, gdy ten kandydat był hrabią!”. W kręgu „Piasta” pojawiały się nawet pogłoski, iż po wyborze proponowanego przez prawicę kandydata Dmowski podejmie starania w celu obrania Zamoyskiego królem Polski. Inna sprawa, iż Witosowi – wbrew cytowanym wyżej słowom – tak naprawdę nie zależało na przekonaniu swego klubu do oddania głosów na osobę wskazaną przez prawicę. Wcześniej próbowała ona przekonać przywódcę „Piasta” do kandydatury m.in. Trąmpczyńskiego czy też Paderewskiego, Witos ciągle jednak zwlekał z jednoznaczną deklaracją poparcia, mnożąc wciąż nowe przeciwności. Wydaje się, że po cichu myślał o własnej kandydaturze, która miałaby szansę wypłynąć w toku dalszych nieskutecznych pertraktacji z endecją.

Wybór Narutowicza na urząd prezydenta był dla endecji przysłowiową kroplą, która przelała czarę goryczy. Już wcześniej narastała bowiem na prawicy głęboka frustracja powodowana niezadowalającym ją wynikiem wyborów parlamentarnych, który bezpośrednio rzutował później na brak możliwości utworzenia przez nią samodzielnej większości w parlamencie. Złość i rozgoryczenie narodowej demokracji potęgował z całą pewnością wynik, jaki osiągnęły mniejszości narodowe. Jest to jednak tylko jedna z przyczyn, wydaje się, że wcale nie najważniejsza, wylanej na warszawskie ulice złości i rozgoryczenia. W rzeczywistości bowiem przed oczyma narodowej demokracji stanęło widmo trwałego porozumienia sił centro-lewicowych, w dodatku popartych przez mniejszości. Według niej elekcja pierwszego prezydenta RP mogła stać się fundamentem, o który oparta zostałaby dalsza współpraca sił, które dokonały wyboru Narutowicza. Stanisław Głąbiński w rozmowie z Ratajem stwierdził, iż „większość Narutowicza musi utworzyć rząd”. Koniecznie należy podkreślić, iż taka większość, zbudowana w oparciu o mniejszości narodowe, była nie do przyjęcia nie tylko dla środowisk prawicowych, ale również dla znacznie szerszych kręgów polskiego społeczeństwa. Przypuszczenia Głąbińskiego były trafne – jak bowiem wspominał Rataj – przez cały dzień 13 grudnia trwały narady centrum z lewicą na temat zawiązania rządowej koalicji. Na jej czele miałby stanąć Piłsudski. Było to dla endecji rozwiązanie absolutnie nie do przyjęcia, nie brała w ogóle pod uwagę możliwości, aby mogła zostać odsunięta na boczny tor w koalicyjnych kalkulacjach. Prawica nie mogła sobie zatem pozwolić na utratę „Piasta” na rzecz lewicy.

Z tego powodu w endeckich atakach na Narutowicza i mniejszości nader często pojawiała się osoba Witosa i jego ugrupowania – sprawców całej sytuacji. Sam Witos wspominał, że „prowadzono przeciwko niemu specjalną nagonkę” jako na głównego sprawcę porażki Zamoyskiego. Można więc przyjąć, że odwoływanie się do najgorszych instynktów ulicy nie miało na celu niedopuszczenia do objęcia urzędu przez elekta, ale prowadziło do moralnego szantażu wobec przywódcy „Piasta”. Szukając dalszego sojuszu z lewicą i mniejszościami, znalazłby się on pod potężną presją ulicy, która skłonna była z łatwością przyjąć, iż za wszelkie kłopoty w państwie, szczególnie natury gospodarczej, odpowiadają Żydzi czy też Niemcy. Warto przypomnieć, iż w społecznej świadomości wciąż żywy był jeszcze konflikt z Ukrainą, niedawne powstańcze walki z Niemcami, wojna polsko-bolszewicka czy też upokarzający dla wielu traktat mniejszościowy narzucony Polsce podczas konferencji paryskiej. Biorąc to wszystko pod uwagę, można sądzić, iż hasła prawicy mogły trafiać na podatny grunt. Tym bardziej, iż część społeczeństwa jakże często traktowała ówczesne enuncjacje prasowe i wiecowe, głoszone tak przez publicystów, jak i polityków, jako „prawdę objawioną”.

Witos szybko to zrozumiał. Już wkrótce po dokonaniu wyboru przez Zgromadzenie Narodowe klub „Piasta” podjął uchwałę, aby wysłać do Narutowicza specjalną delegację, która miała nakłonić go do ustąpienia z urzędu. Ponadto od chwili, kiedy endecja rozpętała burzę, w wyniku której prezydent poniósł śmierć, można zaobserwować w poczynaniach Witosa wyraźny zwrot w prawą stronę, co doprowadzi w pół roku po tych wydarzeniach do zawarcia koalicji z narodową demokracją i powstania pierwszego rządu Chjeno-Piasta. Cel prawicy został więc osiągnięty.

Pierwszy prezydent, mniejszości narodowe, a bieżąca polityka

W prawicowej kampanii wymierzonej w Narutowicza bezlitośnie wykorzystywano fakt, że jego wybór przeprowadzono dzięki głosom mniejszości narodowych. Pojawiały się pod jego adresem różnego rodzaju oskarżenia, jak te z „Gazety Warszawskiej”, iż jest on „człowiekiem o nieściśle określonej uczuciowo Ojczyźnie”. W dzień przed wizytą prezydenta w „Zachęcie” ten sam dziennik stwierdził, iż w Polsce „istnieje zapora w postaci prezydentury z łaski obcych, wrogich państwu elementów”. Jednym słowem, jak pisał Adam Próchnik, „z Narutowicza zrobiono elekta żydowskiego”.

Warto w tym miejscu zatrzymać się na moment i poruszyć problem endeckiego antysemityzmu. Bez wątpienia towarzyszył on myśli narodowo demokratycznej praktycznie od jej zarania, czyli od ostatnich dekad XIX wieku, a w znaczny sposób uwidocznił się po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Wiązało się to z kilkoma kwestiami, w głównej mierze zaś z przeświadczeniem o zakulisowych rozgrywkach Żydów przeciw Polsce podczas konferencji pokojowej w Paryżu, które w ostateczności miały mieć dla odradzającego się państwa fatalne skutki. Szczególne świadectwo temu dał Dmowski w swej książce „Polityka Polska i odbudowanie państwa” wydanej w 1925 roku. Jednakże już wcześniej pogląd o żydowskiej winie za niepowodzenia polskiej delegacji w Paryżu budził mocne resentymenty. Z czasem, szczególnie od momentu wojny polsko-bolszewickiej, doszło do tego przeświadczenie o żydowsko-bolszewickiej kooperacji. Do tego wszystkiego dochodziły jeszcze względy ekonomiczne, które szczególnie widoczne były wśród mieszkańców małych miasteczek i wsi. Problem ten wiązał się z tamtejszą specyfiką wymiany handlowo-towarowej, opartej w głównej mierze o pośrednictwo, które zazwyczaj znajdowało się w rękach żydowskich. Nie sposób rozstrzygnąć, na ile endecki antysemityzm wypływał z ideologii, na ile zaś łączył się z pewnym instrumentalnym wykorzystywaniem tej kwestii.

Nie ulega bowiem wątpliwości, iż doraźne czerpanie z haseł antyżydowskich w celu wykorzystania tych kwestii w codziennej praktyce polityczno-społecznej zdarzało się wiele razy. Na pewno nie jest przypadkiem, iż za „numerus clausus” optowali najbardziej młodzi studenci medycyny i prawa, w tych bowiem zawodach istniała swoista nadreprezentacja ludności żydowskiej. Ciekawym świadectwem jest wypowiedź jednego z polskich studentów, który przekonywał, że taka regulacja prawna przyniosłaby m.in. krótszy czas oczekiwania na aplikację zawodową. W momencie gdy projekt takiej ustawy, notabene referowany przez znanego historyka Władysława Konopczyńskiego, trafił do sejmu pod głosowanie, klub narodowej demokracji stawił się na nim w mocno niekompletnym stanie i wniosek przepadł. Konopczyński skarżył się później, że zrobiono z niego wariata. Endecja zachowała się tak z dwóch powodów: po pierwsze, puszczała oko w kierunku akademickiej młodzieży, czyli swego rezerwuaru potencjalnych wyborców, po drugie zaś obawiała się, aby Polsce nie groziły pewnego rodzaju komplikacje na arenie międzynarodowej, dlatego storpedowała własny wniosek. Warto też przypomnieć, iż w drugiej połowie lat 20. środowisko endeckie zgrupowane wokół Stanisława Grabskiego, czyli parlamentarnego środowiska narodowej demokracji, zabiegało o porozumienie z mniejszością żydowską.

Innym przykładem na to, iż polityka często wypierała ideologię z postawy narodowców, są zaciekłe ataki na bolszewików, które miały często miejsce na łamach endeckiej prasy i pojawiały się w różnego rodzaju wypowiedziach endeckich polityków. Nie przeszkadzały jednak one narodowej demokracji, w tym jej ścisłemu kierownictwu, w utrzymywaniu dość zażyłych kontaktów z sowieckimi dyplomatami związanymi z Pełnomocnym Przedstawicielstwem Sowietów w Polsce. Jak widzimy, nie miało to wszystko z ideologią zbyt wiele wspólnego. Oczywiście mowa tu o oficjalnych czynnikach narodowej demokracji, partyjne doły, jak i społeczne masy mogły być rozfanatyzowane, co nie ulega wątpliwości. Można jedynie przypuszczać, iż u podstaw takiego myślenia mogły lecz wspomniane kwestie ekonomiczne. Niemniej jednak nie usprawiedliwia to endecji, pod której szyldem odbywały się na łamach prasy permanentne ataki na jej politycznych adwersarzy przy wykorzystaniu antysemickiej retoryki.

Narodowej Demokracji problem z Narutowiczem i Niewiadomskim…

W przypadku Narutowicza endecka kampania prasowa pod wieloma względami przypominała początkowo wcześniejszą nagonkę na Piłsudskiego. W atakach na Marszałka również główną rolę pełniły oskarżenia o uleganie żydowsko-bolszewickim wpływom. Oczywiście bardzo często pojawiały się pod jego adresem różnego rodzaju kalumnie, których nie ma tu sensu przytaczać, powtarzano je jednak ze stałą częstotliwością praktycznie od listopada 1918 roku. W grudniu 1922 roku pojawił się jednak w krótkim okresie tak skomasowany atak na osobę pierwszego prezydenta, iż dość szybko wymknął się on prawicy spod jakiejkolwiek kontroli. 12 grudnia, dzień po głównych manifestacjach w Warszawie, Maciej Rataj notował w swym dzienniku, że odbył rozmowę m.in. ze Stanisławem Głąbińskim, który silnie potępił uliczne manifestacje, jakie przetaczały się ostatnimi dniami przez Warszawę. Rataj podsumował spotkanie z kierownictwem endeckim znamiennym komentarzem: „Lejce wymknęły się im z rąk”.

Wydaje się jednak, że narodowa demokracja miała problem z ustosunkowaniem się nie tyle do samej zbrodni Niewiadomskiego, co do jego osoby. Juliusz Zdanowski, postać znacząca w środowisku ND, notował w swym dzienniku:

„Licho przy tej jego postaci wygląda nasza polityka kompromisu, nazywanie jego czynu szaleństwem itp. […] 30 lat socjaliści mieli monopol męczeństwa i wielkie słowa rzucali o przyszłości, dla której krew przelewali. Wiedzcie teraz – podkreślał – że są ludzie, którzy jeszcze nowszy świat chcą budować i za jego idee giną. […] I my sami nie byliśmy na wysokości, żeby wagę tej chwili docenić. Rwaliśmy sami nici, które bądź co bądź wiązały duchowo Niewiadomskiego z nami”.

Patrząc na powyższy cytat, zadajemy sobie pytanie, czy pogląd Zdanowskiego był powszechny wśród endeckiego środowiska, szczególnie w szeregu jej kierownictwa, czy też marginalny? „Kurier Warszawski” po zamordowaniu Narutowicza pisał, że Stanisław Głąbiński podczas posiedzenia klubu „wyraził głęboki ból z powodu zbrodniczego czynu, niebywałego w dziejach polskich. Zgromadzeni stojąc wysłuchali przemówienia, po czym na znak żałoby posiedzenie zamknięto”. Stanisław Stroński z kolei opublikował artykuł pod znamiennym tytułem Ciszej nad tą trumną. Roman Wapiński podkreślał, iż „próba przedstawienia [Niewiadomskiego] jako „męczennika sprawy narodowej” […] była propagowana tylko przez najbardziej ekstremistyczne ówczesne środowiska”. W tym miejscu wydaje się, iż można przywołać dla przykładu chociażby Pogotowie Patriotów Polskich Jana Pękosławskiego i Witolda Gorczyńskiego, którego członkowie przysięgali na krzyż, który przed swą egzekucją miał całować Niewiadomski.

Wiele świadectw świadczy o tym, iż swoisty kult zabójcy Narutowicza zataczał szersze kręgi. Michał Bobrzyński pisał, iż „znaleźli się nawet księża, którzy ulegając atmosferze […] nie stanęli silnie przy piątym przykazaniu, w niektórych kościołach odbyło się za duszę Niewiadomskiego nabożeństwo z całą okazałością, jak za bohatera-męczennika. Episkopat – dodawał stary Stańczyk – w osobnym piśmie do duchowieństwa musiał to zboczenie prostować, zwracając się przeciw nadużywaniu nabożeństw żałobnych”. Nawet biorąc pod uwagę niechęć, jaką żywił nestor krakowskich konserwatystów wobec endecji, nie można przejść obok jego świadectwa obojętnie. O podobnych praktykach pisał również Próchnik. Jednakże, aby nie przywoływać jedynie relacji osób, których o sympatię wobec endecji nie można podejrzewać, warto przypomnieć, iż na tle osoby Niewiadomskiego doszło do sporych rozbieżności pomiędzy Dmowskim a resztą środowiska. Przywódca endecji uważał za tchórzostwo postawę swego obozu, który najpierw odciął się od mordercy, po czym – w momencie, kiedy emocje związane z zabójstwem Narutowicza opadły – zaczął rozpościerać nad Niewiadomskim aurę męczeństwa. Sam Dmowski uważał, iż mord na pierwszym prezydencie sprawie narodowej demokracji zaszkodził, aczkolwiek głosu w sprawie samego Niewiadomskiego nie zabierał.

Józef Piłsudski a śmierć prezydenta

W kontekście morderstwa Narutowicza koniecznie należy zatrzymać się jeszcze nad postacią Józefa Piłsudskiego. Bez wątpienia śmierć Narutowicza odcisnęła spore piętno na osobie Marszałka, a szczególnie na jego, i tak wielce krytycznym, stosunku do narodowej demokracji. 3 lipca 1923 roku, w słynnym przemówieniu w Sali Malinowej hotelu „Bristol” Piłsudski porównał endecję do „zaplutego, potwornego karła na krzywych nóżkach, wypluwającego swą brudną duszę”, który „zewsząd opluwał” Marszałka, nie oszczędzając ani jego samego, ani bliskich mu osób. Padły wówczas również słowa w o zamordowaniu Narutowicza. Piłsudski stwierdził:

Ta szajka, ta banda, która czepiała się mego honoru, tu zechciała szukać krwi. Prezydent nasz zamordowany został po burdach ulicznych, obniżających wartości pracy reprezentacyjnej, przez tych samych ludzi, którzy ongiś w stosunku do pierwszego reprezentanta, wolnym aktem wybranego, tyle brudu, tyle potwornej, niskiej nienawiści wykazali. Teraz spełnili zbrodnię. Mord karany przez prawo.

Wydaje się, że Piłsudski mocno przeżył zamordowanie Narutowicza z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, po tym jak Niewiadomski zeznał w sądzie, iż tak naprawdę chciał zastrzelić Marszałka, Piłsudski mógł czuć się w jakimś stopniu odpowiedzialnym za tę śmierć. Po drugie, i w mojej opinii jest to najważniejsza reperkusja, jaka wynikała ze śmierci Narutowicza, Piłsudski przeraził się „jakością” polskiego społeczeństwa. Ulica pokazała swe najgorsze oblicze. Marszałek mógł dojść do przekonania, iż walka toczona w Polsce odbywa się na śmierć i życie. Aby skutecznie zmienić stosunki panujące w kraju, należało przedsięwziąć radykalne działania, często balansując na pograniczu prawa, jak i ram systemowych kształtujących ustrój państwa. Był to dopiero czwarty rok niepodległości i Piłsudski musiał zdawać sobie sprawę z tego, ile jeszcze pracy trzeba włożyć, aby Polacy nauczyli się szanować swe państwo, jego struktury oraz przedstawicieli. Aby zaczęli cenić fakt, iż jest ono wolne i suwerenne.

Zabójstwo Narutowicza wpisywało się w ówczesną – wspominaną już – specyficzną dla Drugiej Rzeczypospolitej atmosferę. Patrząc na przywołane wyżej słowa, można stwierdzić, iż Piłsudski winił za tę sytuację endecję. Tak było na pewno w czasie, kiedy to on był głównym celem endeckich kampanii. Wydaje się jednak, że od momentu śmierci Narutowicza odpowiedzialnością za taki stan państwa zaczął obarczać całą klasę polityczną, szczególnie tę zgrupowaną w parlamencie, której sposób uprawiania polityki sprawiał, iż nie było nadziei, aby państwo mogło uzyskać wewnętrzną stabilizację. Nie było szans, aby społeczeństwo się zmieniło, kiedy za przykład miało takich najwyższych reprezentantów. Jeśli Piłsudski rzeczywiście doszedł do takich wniosków – a jest to całkiem możliwe, sądząc po jego kolejnych, konsekwentnie stawianych krokach – to w takim razie finalny epizod wydarzeń z grudnia 1922 roku miał dopiero nadejść w maju 1926 roku.

Autorem tekstu „Zabójstwo Gabriela Narutowicza. Kilka refleksji” jest Krzysztof Kloc. Materiał został opublikowany na licencji CC BY-SA 3.0

Źródło: Histmag.org