Dzisiaj mieszkańcy sprzątają po powodzi, która nie była jednak kolejną katastrofą, z jaką przyszło im się zmierzyć. Swoje miasteczko zalali celowo, wraz z polami i bagnami wokół, aby uniemożliwić przejazd rosyjskiej armii. Dzięki temu oddziały broniące Kijowa zyskały cenny czas na przygotowanie do odparcia ofensywy. – Wszyscy rozumieją i nikt tego nie żałuje – powiedziała jedna z mieszkanek w rozmowie z „The New York Times”. – Uratowaliśmy Kijów! – dodała.
Na zdjęciach widać, że część podwórek, domów i ulic wciąż jest podtopiona, mimo że powódź wywołano ponad dwa miesiące temu. „Demidyv został zalany, gdy wojska otworzyły pobliską tamę” – opisuje amerykański dziennik. „W innych częściach Ukrainy wojsko bez wahania wysadziło w powietrze mosty, zbombardowało drogi oraz unieruchomiło linie kolejowe i lotniska. Celem było spowolnienie rosyjskich postępów” – czytamy dalej.
„50 zalanych domów to nie jest duża strata”
W miasteczku jest 750 domów, z czego 50 zostało poważnie zalanych. Ukraińskie władze podkreślają jednak, że taktyka okazała się skuteczna. Rosjanie nie podeszli tamtędy bliżej Kijowa, mieli też poważny problem z przeprawą przez rzekę Dniepr, a podczas odwrotu wpadali w ukraińskie zasadzki. Rosyjski ostrzał uszkodził jednak zaporę, co dzisiaj komplikuje osuszanie terenu. – 50 zalanych domów to nie jest duża strata – powiedział jeden z wolontariuszy, który pomagał na miejscu.
Powódź prawdopodobnie pomogła również ocalić życie wielu mieszkańców miasteczka. Mimo że mieszkańcy żyli pod rosyjską okupacją, to jednak nigdy nie stało się ono linią frontu. Uniknęło losu Buczy, Irpienia czy Hostomela. Lokalne władze poinformowały, że przez około miesiąc Rosjanie zastrzelili sześciu mieszkańców.
Raport Wojna na Ukrainie
Otwórz raport
Czytaj też:
Satelitarne zdjęcie ujawniło nowe okopy i masowe groby koło Mariupola