Spóźnili się z pracy, to uratowało ich życie. Poznaliśmy historie z domu №118 w Dnieprze

Spóźnili się z pracy, to uratowało ich życie. Poznaliśmy historie z domu №118 w Dnieprze

Grupa ludzi stoi w pobliżu zniszczonego budynku mieszkalnego podczas akcji ratowniczej w Dnieprze
Grupa ludzi stoi w pobliżu zniszczonego budynku mieszkalnego podczas akcji ratowniczej w Dnieprze Źródło: PAP / EPA/OLEG PETRASYUK
– Zostałem tam, by wyłamać drzwi rękami. Kiedy słyszy się płacz swojej mamy: „duszę się, proszę, pomóż mi”, nie da się tego opisać słowami – opowiada „Wprost” Jewhen. Jego życie, podobnie jak setek innych mieszkańców domu 118 w Dnieprze, legło w gruzach po ataku rakietowym Rosji z 14 stycznia.

Rosyjski pocisk trafił w wielopiętrowy budynek w Dnieprze w sobotę po południu, gdy ludzie spędzali czas w mieszkaniach. Niektórzy jedli obiad, inni odpoczywali. W bloku znajdowało się około 1100 osób. Z ostatecznego bilansu, który ukraińskie służby podały 17 stycznia, dowiadujemy się, że 45 z nich straciło życie w bestialskim ataku. Było wśród nich sześcioro dzieci. Ci, którzy przeżyli, opowiedzieli nam swoje historie. Historie domu numer 118.

Mieszkanie nr 84

– W wyniku ostrzału ranna została moja mama, dziadek i kot – pełnoprawny członek rodziny. Mój dziadek ma prawie 90 lat, mama właśnie skończyła 60. Została przygnieciona szafą, więc większość odłamków jej nie dosięgła, ale dziadek był w znacznie gorszej sytuacji. Siedział przy oknie – opowiada 22-letni Jewhen Galycz.

87-letni Wołodymyr Iwanowycz pochodzi z Krymu, przeżył II wojnę światową. W domu w Dnieprze mieszkał od ponad 50 lat. Z wykształcenia jest konstruktorem i ma na swoim koncie ponad 15 wynalazków. Ponad 10 lat temu stracił żonę, więc zamieszkał z córką. Jak na swój wiek, był w świetnej kondycji: jeździł na rowerze, który znosił po schodach z 6 piętra, grał w siatkówkę, chodził na tańce.

– Wszystkie odłamki leciały wprost na niego, wyglądał dosłownie jak jeż ponabijany odłamkami. Były wszędzie. Gdy jechaliśmy w karetce, co kilka sekund wyjmowałem mu je z ust. Przez to mój dziadek stracił dużo krwi, bo ma wiele otwartych ran. Kiedy wydobyliśmy go spod gruzu, był pokryty krwią od stóp do głów, nie było ani jednego miejsca, które nie byłoby zakrwawione – dodaje Jewhen.

Matka Jewhena ma jedną córkę i trzech synów. Najstarszy walczy w siłach zbrojnych. Kobieta pracuje w Wyższej Szkole Cła i Finansów. W wolnych chwilach maluje. – Całe mieszkanie było pokryte jej obrazami. Gdy uderzyła rakieta, wszystkie zostały porwane. Wiele lat pracy mojej matki zniknęło w jednej chwili. Nie mówię nawet o domu, który po prostu zniknął – dodaje Jewhen.

Przed uderzeniem rakiety 22-latek rozmawiał z matką przez telefon. Niemal natychmiast po zakończeniu połączenia usłyszał wybuch. Wkrótce kobieta zadzwoniła ponownie. – Żenia, wszystko wybuchło, jesteśmy uwięzieni, nie mogę się wydostać, nie mogę oddychać, pomóż mi – wspomina słowa kobiety.

– Udało mi się szybko dotrzeć na miejsce. Nikogo nie wpuszczono, ale udało mi się przebiec. Drzwi zostały zatrzaśnięte, policjanci poszli po Państwowe Pogotowie Ratunkowe, a ja zostałem tam, by wyłamać drzwi rękami. Kiedy słyszy się płacz swojej mamy ze słowami: „duszę się, proszę, pomóż mi”, nie da się tego opisać słowami. Odgarnąłem gruz, razem z policjantem wyrwałem futrynę i udało mi się wyciągnąć mamę i dziadka – opowiada chłopak.

Jego dziadek przebywa w szpitalu pod opieką lekarzy. Założyli mu mnóstwo szwów, podali kroplówki. Według Jewhena, rany nadal bardzo krwawią, mimo że dziadek jest zabandażowany. Jego matka jest w domu w zadowalającym stanie, ale wciąż jest w szoku po przeżyciach. – Mama marzy o pokoju bardziej niż kiedykolwiek. W jednej chwili straciła wszystko, wielu sąsiadów i przyjaciół, z którymi miała kontakt na co dzień. Prawie wszyscy zostali tego dnia brutalnie zabici przez cholerną rosyjską rakietę – dodaje.

Mieszkanie nr 37 i 39

Matka Ksenii i ich pies byli w mieszkaniu nr 37, gdy uderzył pocisk. – Nie odnieśli fizycznych obrażeń, ale był to dla nich ogromne przeżycie. W tym domu spotykała się cała rodzina. Tam słychać było śmiech, tam wszyscy zbierali się na święta. Miejsce, które dawało siłę, gdzie na początku pełnowymiarowej wojny wszyscy żyliśmy razem: mama, ja, dwa psy, moja ciężarna siostra, jej mąż i ich dwójka dzieci – opowiada Ksenia.

Teraz dziewczyna mieszka u bliskiej przyjaciółki, a jej mama – z siostrą i jej rodziną. Rodzina czeka na wyniki ekspertyz, czy ich mieszkanie nadaje się, by do niego wrócić.

W mieszkaniu nr 39 przebywał tylko kot Cezar. Rodzina nadal go nie odnalazła, ale wierzy, że udało mu się przeżyć. Ojciec i mąż Kateryny mieli się spotkać o 16:30 w domu, ale spóźnili się z pracy, co uratowało ich obydwu. – To był mój dom... Po prostu wspominam i płaczę. Tam się urodziłam, tam mieszkałam. W tym mieszkaniu obchodziliśmy urodziny moich dziadków, moje urodziny. Znałam całe podwórko, a wszyscy znali mnie. Boli pamięć, że to się już nie powtórzy – mówi Kateryna.

instagram

Mieszkanie nr 64

Mieszkanie nr 64 zajmowała rodzina Korynewskich. W chwili wybuchu w mieszkaniu znajdował się znany trener bokserski, Mychajło. W sobotę po zawodach wrócił do domu. Miał zamiar dołączyć do rodziny, która czekała na niego na zewnątrz. Nie zdążył. Jego ciało znaleziono pod gruzami, bez oznak życia.

„Zawsze chroniłeś nas, swoje dziewczyny... Byłeś moim wsparciem, ścianą, osłoną, moim Miszą. Jesteś najlepszym ojcem” – napisała na swojej stronie jego żona Olga.

Mykhajło Korynewski był znanym w mieście, utytułowanym trenerem boksu. Prowadził wybitnych fighterów i był dla nich prawdziwym mentorem. „Nie przestanę powtarzać, że był najlepszym trenerem. Człowiek, który ukształtował charakter wielu uczniów i który dbał o każdego z nich jak o swojego syna. Człowiek, któremu nie było obojętne twoje życie poza siłownią. Zawsze podpowiadał, pomagał, doradzał. Zawsze chciał, żebyśmy wyrośli na dobrych i porządnych ludzi. Jestem wdzięczny Bogu, że miałem okazję trenować z takim trenerem i człowiekiem o wielkim sercu”– napisał w mediach społecznościowych jeden z jego uczniów.

instagram

Mieszkanie nr 98 (?)

W wyniku ataku zginęli Iryna i Maksym Szewczuk, którzy wraz z dwójką dzieci przenieśli się z Nikopola do Dniepru, uciekając przed ciągłym ostrzałem okupantów. Najpierw znaleziono ciało mężczyzny. Przez kilka godzin trwały poszukiwania Iryny. Okazało się, że ona także nie żyje.

Szewczukowie pozostawili po sobie dwójkę dzieci: 9-letniego Timura i 14-letnią Karolinę. „W chwili tragedii dzieci czekały na ulicy na rodziców, więc przeżyły, ale zostały ranne. Ósme piętro. Dzisiaj można łatwo zobaczyć kolor tapety w salonie, ponieważ te zdjęcia obiegły cały świat. Dzieci wyszły na zewnątrz i czekały na rodziców, gdy rosyjska rakieta poleciała wprost na ich dom” – relacjonuje żona brata Iryny.

instagram

Dzieci zostały sierotami, teraz przebywają w szpitalu. Timur ma złamaną nogę, Karolina – złamaną rękę, oboje są w stanie szoku po stracie najbliższych.

***

To tylko kilka historii z domu 118, w który uderzyła rosyjska rakieta. Setki zniszczonych żyć w jednej chwili, utrata tego, co najcenniejsze, łzy i rozpacz – to cena, jaką Ukraińcy płacą każdego dnia za wolność i możliwość swobodnego życia.

* O numerze mieszkania dowiadujemy się od sąsiadów, którzy nie są go pewni. Lokatorzy nie opowiedzą już swojej historii.