Funkcjonariusze z Łodzi sami zgłosili się do dziennikarki Polsat News. Jeden zwolniony i kilku nadal pracujących strażników miejskich skarżyło się na codzienne przypominanie o minimalnych limitach mandatów do wypisania, mówią o nawet 100 na miesiąc. Dopiero taka liczba według ich relacji pozwala na „spokój”. Spełnienie limitu to także przywileje: premie, wolne weekendy, oraz brak nocnych 12-godzinnych patroli pieszych.
Mundurowi, którzy zgłosili się z tym problemem do mediów doskonale zdają sobie sprawę, że są nielubiani w swoim mieście. Zdają sobie sprawę, że to wszystko przez nienaturalną politykę karania. – Wszyscy po prostu cisną na mandaty. Chodzi o to, żeby była jak największa ilość. To jest po prostu główne zadanie twojej pracy. Jeżeli nie masz mandatów, to jesteś nikim – opowiadali.
Jeszcze bardziej skandaliczna jest praktyka odstępowania od ukarania mandatem w przypadku, gdy chodzi o osobę z odpowiednimi znajomościami. – Dojeżdża się na miejsce zdarzenia i ta osoba gdzieś tam telefonuje. Za chwilę dzwoni do ciebie telefon prywatny, twój przełożony, i mówi, że masz odstąpić w tym przypadku, bo jest to znajomy kogoś tam, albo syn, albo kuzyn – opowiadali strażnicy miejscy. Pytany o sprawę komendant Zbigniew Kuleta nie dostrzega problemu i bagatelizuje sprawę.