Pobicia, kradzieże, pinezki GPS. Imigranci opisali dopracowany proceder przerzutu ludzi

Pobicia, kradzieże, pinezki GPS. Imigranci opisali dopracowany proceder przerzutu ludzi

Płot na granicy polsko-białoruskiej
Płot na granicy polsko-białoruskiej Źródło:Newspix.pl / ZUMA
Z zeznań Syryjczyków zebranych w polskiej prokuraturze wynika, że koszt przemytu pojedynczej osoby do Europy Zachodniej przez Białoruś to około 3 tysiące dolarów. Informacje o procederze, w którym uczestniczą białoruskie służby, ujawniła „Rzeczpospolita”.

Tego lata przez granicę polsko-białoruską ciągną do Unii Europejskiej tysiące nielegalnych imigrantów. Tylko od początku września Straż Graniczna naliczyła ponad 5 tys. prób nielegalnego przedostania się na terytorium, naszego kraju z tego kierunku. Część z nich przedostaje się dalej, za Odrę. Część jest wyłapywana przez pograniczników jeszcze w Polsce. To właśnie u nas zatrzymano czterech obywateli Syrii, do których zeznań w prokuraturze dotarła „Rzeczpospolita”. Płynie z nich ponury obraz dużego przedsięwzięcia, odbywającego się kosztem zdesperowanych ludzi.

„Rzeczpospolita” opisuje historię 42-letniego Mahmouda A., który ze swojej ojczyzny uciekł jeszcze w 2013 roku. Zatrzymał się w obozie uchodźców w Jordanii, gdzie mieszkał przez osiem lat. To stamtąd przez Mińsk próbował przedostać się do Europy Zachodniej. Z Ammanu do Mińska przyleciał 11 września, a na pokładzie jego samolotu znajdowało się 150 osób. Jak twierdzi, zmierzał do Hamburga, do brata i siostry.

3 tys. dolarów za przemyt ludzi do Europy

Za podróż na Białoruś Mahmoud miał zapłacić w biurze podróży ALFA 3 tys. dolarów: połowę na opłacenie białoruskiej wizy, a pozostałą część na bilet lotniczy oraz hotele. Dodatkowo z własnej kieszeni podróżni musieli dołożyć 215 dolarów łapówki dla „konsula” oraz mniejsze kwoty na przygotowane do przemytu „taksówki”. Po drodze Mahmoud kilka razy zatrzymywany był przez białoruskie służby. Musiał płacić łapówki, był bity – złamano mu żuchwę w dwóch miejscach i uszkodzono skroń.

Syryjczyk opowiedział, że przez granicę razem ze swoją grupą przeszedł pieszo, kierując się GPS-em w telefonie, na który przychodziły tzw. pinezki. Wysyłać miał je Irakijczyk, koordynujący cały przerzut. Mieli też karty SIM białoruską i polską, które mieli wymienić po polskiej stronie. – Stąd wiedzieliśmy, kiedy przekraczamy granicę – tłumaczył przesłuchiwany. – Od początku każdy z nas wiedział, że jedziemy do Europy Zachodniej, aby tam ubiegać się o status uchodźcy. W planach były Niemcy albo Holandia – wyjaśniał inny mężczyzna.

Czytaj też:
Napięta sytuacja na granicy polsko-białoruskiej. Straż Graniczna: Niestety rekord

Źródło: Rzeczpospolita