Mandatowy paradoks

Mandatowy paradoks

Dodano:   /  Zmieniono: 
W Internecie trwa proceder "handlu punktami karnymi". Polega on na tym, że ludzie, którzy mają prawo jazdy, ale nie mają samochodów, za pieniądze zgadzają się przyjąć drogowe punkty karne od tych, którzy mają ich już sporo i nie chcą prawa jazdy stracić. Kosztuje to - jak wyliczyli dziennikarze - około 200 złotych za punkt.
A wygląda to tak. Najpierw drogowy fotoradar robi zdjęcie kierowcy przekraczającemu prędkość. Potem właściciel samochodu (zidentyfikowanego na podstawie tablic rejestracyjnych) otrzymuje zdjęcie i wezwanie do podania nazwiska osoby, która w danym dniu prowadziła jego samochód. Właśnie ta osoba otrzymuje później mandat i punkty karne. Prawdziwy sprawca może więc poprosić kogoś, aby wziął na siebie odpowiedzialność za przekroczenie przepisów ze wszystkimi tego konsekwencjami. Oczywiście za odpowiednim wynagrodzeniem.

Czy to brak moralności? Być może, ale ja raczej dopatrywałbym się sposobu na poradzenie sobie z nieżyciowymi przepisami niż powszechnej nieuczciwości. Polacy są bowiem - jak wiadomo na świecie - niedoścignionymi mistrzami w obchodzeniu idiotycznych przepisów.
 
Większość z obowiązujących w Polsce przepisów dotyczących ograniczenia prędkości sięga jeszcze początku lat 50. Wtedy po naszych drogach jeździły wojskowe ciężarówki, rozlatujące się ziły, tzw. "pojazdy weterani", które pamiętały jeszcze czasy wojny. W latach 60, gdy uchwalono kodeks drogowy, na drogach królowały moskwicze, warszawy i syrenki. Od tamtego czasu minęło już prawie pół wieku, w czasie którego postęp technologiczny był ogromny, ale przepisy nie tylko nie stały się bardziej liberalne, ale wręcz bardziej restrykcyjne. W rezultacie nowoczesnego mercedesa obowiązują dziś takie same ograniczenia jak niegdyś trabanta czy malucha. A przecież samochody są dziś o wiele szybsze i bardziej bezpieczne.
 
Wyjeżdżając na dowolną ulicę widzimy, że wszyscy przepisy łamią (czy ktoś na Moście Siekierkowskim jeździ przepisową siedemdziesiątką?). Z faktu, że nikt tego akurat w tym miejscu nie przestrzega nie wynika, że wszyscy są bandytami i drogowymi piratami. Oznacza jedynie to, że przepisy są niedostosowane do rzeczywistości. A punkty karne są tylko dodatkową udręką, której skutek jest zerowy (bo kierowca, który musi zdać ponownie egzamin i tak jeździ tak samo jak przedtem).

Lepszym rozwiązaniem byłaby większa odpowiedzialność cywilna. Kierowca, który wyrządzi szkodę, np. rozbijając barierkę czy latarnię powinien pokryć koszty jej naprawy. A jeśli potrąci pieszego, powinien pokryć koszty jego leczenia. Sądzę, że to znacznie skuteczniej motywowałoby ludzi do ostrożnej jazdy najbardziej nawet surowo przydzielane punkty karne.