Frankowiczu: Wręczam Ci trzy miecze …

Dodano:
Czy warto jest walczyć w sądzie z bankiem, mając kredyt niby-frankowy? Oczywiście! Tylko jak? Powszechnie obowiązująca opinia wśród frankowiczów celowości wejścia w taki spór, to: walczę aby wygrać. Moje założenia są zgoła inne: trzeba pójść na wojnę z bankiem, aby nie przegrać. Jak zatem wiele mamy do stracenia? Własne życie, co dotyczy także przyszłości najbliższej rodziny.

Tematem dzisiejszego (i następnego) wpisu będą sądowe pojedynki frankowicz vs. bank. Jaką metodę ma wybrać nabywca toksycznego kredytu, który postanowił stanąć do walki z bankiem broniąc swoich racji? Są dokładnie trzy sposoby prowadzenia tego typu sporów. Dziś przedstawię dwie metody – skrajnie różne.

W okresie, kiedy postanowiłem wejść zawodowo w temat „pomoc frankowiczom” (miało to miejsce dwa lata temu), kancelarie prawne zalecały wyłącznie jedną taktykę prowadzenia sporu sądowego z bankiem, którą opisuję poniżej.

1. Walka „stylem klasycznym”: pozywam bank i spłacam kredyt

Dlaczego taka właśnie forma prowadzenia sporu była polecana (część kancelarii wciąż utrzymuje, że jest to działanie optymalne) przez prawników? Uznaje się taką taktykę za rozwiązanie bezpieczne. Mamy cały czas kontrolę nad sytuacją, nic złego stać się nie może, bowiem kredyt w trakcie sporu sądowego jest spłacany. Także przy przegranej kredytobiorcy: frankowicz płaci koszty sądowe, ale – niestety – musi dalej spłacać kredyt, tak jak jest to zapisane w umowie.

Od początku, kiedy zająłem się tą tematyką, uznałem tę taktykę jako mało przekonującą. Przede wszystkim jest to wariant „dla bogatych”. Z założenia: frankowicz musi płacić na bieżąco raty, a przecież spora część kredytobiorców nie jest w stanie obsługiwać kredytu. I właśnie po to chcą iść na wojnę z bankiem. Ale oprócz spłaty rat, trzeba jeszcze wysupłać na prawnika, na koszty sądowe, co łącznie czyni kwotę nie mniejszą niż 30 tys. zł. Przegrana w sądzie to kolejne kilkanaście tysięcy: tyle musimy dołożyć do „frankowej” hipoteki na koszty zastępstwa procesowego.

Bank, zwykle mając orientację, w jakiej kondycji finansowej jest buntownik, może celowo proces przeciągać, grając na „wykrwawienie się” wroga. Nie bez znaczenia jest także, że w sądzie zawsze łatwiej się bronić, niż atakować. Dlatego też, w moich działaniach z frankowiczami, bardzo rzadko polecam ten sposób prowadzenia walki. Oto wyjątek: zamożny klient plus wartość nieruchomości znacząco wyższa od zadłużenia, wyliczanego przez bank. Mam więc na uwadze kredytobiorcę, którego stać nie tylko na regularne spłaty, ale również na wszystkie koszty związane ze sporem sądowym, a także na zapłatę kosztów zastępstwa procesowego – w przypadku sądowej porażki.

Mając powyższe na względzie, opracowałem własną, alternatywną metodę prowadzenia sądowej batalii przez frankowicza, o której mowa w kolejnym akapicie.

2. „Taktyka Rambo”: czekam na pozew ze strony banku i nie spłacam kredytu

Kiedy w jednym z odcinków Poradnika dla Zadłużonych, po raz pierwszy opisałem ten sposób walki, uznane zostało to przez wielu frankowiczów, jako działanie nader ryzykowne. No bo jak może to być, kiedy mogę znaleźć środki na spłatę rat (mowa właśnie o tej grupie), a świadomie od tego odstępuję?

Opracowując tę metodę wojny z bankiem, przyjąłem założenie, że musi to być wojna partyzancka. Jak bowiem inaczej pokonać tak potężnego wroga, który ma nieograniczony kapitał i na dodatek walczy nieczysto, a duża część sędziów gra z nim w jednej drużynie?

Poniżej opisuję (w dużym skrócie) jak wygląda prowadzenie wojny z bankiem „taktyką Rambo”. Do takiej batalii najpierw musisz się przygotować, oto wskazówki:

  1. Zaprzestań całkowicie spłaty rat – oszczędności z tego tytułu stanowią Twoją broń. Sam tej wojny nie wygrasz, a za profesjonalną pomoc musisz zapłacić.
  2. Zabezpiecz cały majątek i zrób to przed pozwem ze strony banku. Pozbądź się własności ruchomości, nieruchomości (w tam także kredytowanej), nie trzymaj gotówki na koncie.
  3. Pomyśl o zabezpieczeniu Twoich przychodów – to na wypadek przegranej sprawy w sądzie. Uprzedzam: zwykle nie jest to proste, czasem niemożliwe (np. praca na etacie w korporacji z wysokim uposażeniem).
  4. Zmień adres do doręczeń: nie powinien to być Twój adres zamieszkania. W jakim celu to robimy? Pamiętaj – jesteś na wojnie! Czy słyszałeś, aby partyzanci wskazywali okupantowi miejsce swojej kryjówki?
  5. Wybieraj do współpracy wyłącznie profesjonalistów! Mam na uwadze zarówno osoby, które pomogą Ci przeprowadzić czynności opisane w 1.-4. powyżej, jak również kancelarię prawną, która będzie Cię reprezentować w sądzie.

Prowadząc w ten sposób wojnę z bankiem odnosisz dwie korzyści. Po pierwsze: wybitnie trudne do określenia w pozwie, jaka jest wartość przedmiotu sporu. Twojemu oprawcy trudno będzie udowodnić, że np. jesteś winny bankowi 500 tys. zł, skoro pozyskałeś kredyt w kwocie 350 tys. zł, a spłaciłeś już ponad 200 tys. zł… Często tak to wygląda w przypadku kredytów niby-frankowych. Oczywiście Twój prawnik wypunktuje też wszystkie inne wady umowy, stwierdzone już ponad wszelką wątpliwość (m.in. w opiniach UOKiK-u, Rzecznika Finansowego).

Po drugie: nawet jeśli w sądzie przegrasz (na to musisz być przygotowany: nasze sądy od zawsze kolaborują z sektorem bankowym!), egzekucja komornicza będzie bardzo utrudniona. Jak bardzo? To zależy od jakości i siły zastosowanych zabezpieczeń, które powinieneś zrobić przed pozwem. Opisywałem je powyżej.

W ostatnim okresie opracowałem na potrzeby frankowiczów trzecią taktykę walki sądowej z bankiem, będzie ona tematem kolejnego wpisu. Zdradzę tytuł tej publikacji:

Zafunduj sobie od banku … 10 lat darmowych obiadków!

P.S. Osobom, które są zainteresowane pogłębieniem wiedzy na temat sporów z bankami (nie tylko w zakresie kredytów niby-frankowym), polecam zapoznanie się z całym cyklem moich porad, przedstawionych w 26 odcinkach „Poradnika dla Zadłużonych”.

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...