Gruzja zdradzona w Brukseli

Dodano:
Ostatni czwartek był bardzo dobrym dniem dla Rosji i Putina. Rosyjskie wojska poczyniły decydujący postęp w walce o „wyzwolenie” Siewerodoniecka, czyli nieformalnej stolicy tej części obwodu, której nie połknęły - w imieniu Rosji - „zielone ludziki”. Tego samego dnia 2800 kilometrów od linii frontu rosyjsko-ukraińskiego, w Brukseli, najpierw na posiedzeniu Parlamentu Europejskiego, a po paru godzinach Rady Europejskiej nie dano Gruzji „zielonego światła”, gdy chodzi o drogę do UE.

Putin i Szojgu mogli wypić „Belugę” czy „Sowietskoje Igristoje”. Doprawdy mieli powody. Decyzję, która zaprosiła na unijny pokład Ukrainę (bardzo słusznie) i Mołdawię (bardzo słusznie), ale nie uczyniła tego w stosunku do Gruzji – uważam za skandaliczną, moralnie haniebną i będącego wielkim błędem geopolitycznym.

„PPR”, czyli nieformalna „Partia Przyjaciół Rosji” w instytucjach unijnych zrobiła swoje. Europa (i świat) zajęta była głównie Ukrainą i nie zwróciła na to specjalnej uwagi. Wielu z nas w Polsce, dziennikarzy i polityków, zauważyło przede wszystkim przyznanie statusu kandydata Kijowowi. Kiszyniowem – któremu Bruksela łaskawie pokazała kciuk do góry – i Tbilisi, któremu wzorem rzymskiego cezara, instytucje Unii Europejskiej pokazały kciuk na dół, specjalnie się nie zajmowano.

To źle, bo przecież, obojętnie od powodów, czy raczej pretekstów zablokowanie Gruzji, nawet jeśli dodaje się po cichu, ze jest to „czasowe”, jest niewybaczalnym błędem. Jedynym beneficjentem tego jest Moskwa.

Dotychczasowi faktyczni sojusznicy Kremla w UE, czyli Niemcy i Francja byli, zapewne nie przypadkiem przeciwne, aby dołączyć Gruzję do Ukrainy i Mołdawii. Macron mógłby to uzasadnić, że chodzi o to „aby nie upokarzać Rosji”.

A Rosja, jak to Rosja, postąpiła zgodnie ze znaną maksymą Józefa Piłsudskiego sprzed przeszło stu lat. Naczelnik powtarzał: „Brać, ale nie kwitować”. Putin z Patruszewem aż mlasnęli z zachwytu, ale nic nie dali w zamian, bo od początku do końca faktyczne przekazanie Gruzji w rosyjską strefę wpływów było ze strony Brukseli (czytaj: głównych państw UE) swoistym „czynem społecznym”. Oczywiście ubrano to w ornamenty praworządności, praw człowieka, wolności mediów i więźniów politycznych. Rzecz w tym, że Gruzja zależna od Rosji w sposób oczywisty będzie oznaczała mniej praworządności, większy zamordyzm mediów, brak praw człowieka i znacznie więcej więźniów politycznych.

Status kraju – kandydata – dla Ukrainy i Mołdawii cieszy, choć było to oczywiste. Brak takiego statusu dla Gruzji – bardzo martwi. Także dlatego, że ujawnia chęć ze strony ważnych europejskich graczy robienia Rosji „dobrze” – i to za każdą cenę.

Źródło: Wprost
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...