Pani Jolanta zginęła na torach. Co się naprawdę wydarzyło?

Dodano:
Pani Jolanta zginęła na torach Źródło: X-news/Uwaga
Na przejeździe kolejowym doszło do tragicznego wypadku – pociąg wjechał w stojący na torach samochód. Pani Jolanta nie przeżyła. Śledczy szybko zorientowali się jednak, że mogła to być mistyfikacja. Podejrzenia padły na męża kobiety, który nie mógł pogodzić się z tym, że żona od niego odeszła.

Jolanta była młodą, pełną życia kobietą. Na co dzień prowadziła salon urody w niewielkiej miejscowości na Kaszubach, a wolny czas spędzała w ukochanych Tatrach. – Zawsze uśmiechnięta, zawsze dobrą radę dała, pomagała. Piękna kobieta, super – wspomina przyjaciółka rodziny.

– Znałyśmy się trzy lata. Zaczęło się, bo chodziłam do niej na paznokcie. Ona się głównie tym zajmowała. I tak się zaprzyjaźniłyśmy – opowiada pani Karolina, przyjaciółka pani Jolanty.

– Dziewczyny ode mnie z pracy jeździły do niej na paznokcie. Sympatyczna kobieta. Wiem, że ona była w trakcie rozwodu z mężem – dodaje mieszkanka miejscowości.

Pociąg uderzył w samochód na przejeździe

10 stycznia 2024 roku Kaszuby obiegła wiadomość o wypadku kolejowym. Jolanta K. o godzinie 20.40 wjechała na niestrzeżony przejazd, po czym w auto uderzył pociąg relacji Kartuzy-Gdańsk.

– Dostałam od koleżanki linka, że był wypadek na torach. Weszłam w to, patrzę i mówię, kurde, samochód mi znany. Niebieska skoda, a tutaj mało takich aut jeździ. Przybliżyłam rejestrację, a w głowie powtarzałam sobie: „Nie, proszę, tylko nie ty”. Zaczęłam do niej dzwonić, ale telefon był już wyłączony. Dodzwoniłam się dopiero do jej siostry, która to potwierdziła – opowiada pani Karolina, koleżanka pani Jolanty.

Tory, na których miało dojść do wypadku, oddalone są o 6 kilometrów od miejsca pracy pani Jolanty. Jak mówią jej znajomi, kobieta raczej tamtędy nie jeździła.

– Wszyscy jak się o tym dowiedzieli, to myśleliśmy, co ona w ogóle robiła na tym przejeździe. I nigdy nie uwierzę w to, żeby Jola mogła popełnić samobójstwo. W życiu nie, nie ta kobieta – mówi znajoma rodziny.

Zwrot w sprawie: zabójstwo

Już następnego dnia po wypadku sprawa nabrała innego charakteru. Śledczy odkryli bowiem w bagażniku samochodu ślady krwi. – Początkowo wydawało się, że to będzie typowy wypadek komunikacyjny. Natomiast już następnego dnia z rana zaczęły się pojawiać informacje, które wskazywały, że może być to co innego. Okazało się, że mamy do czynienia z zabójstwem, a zdarzenie na torach miało ukryć fakt tego czynu – mówi Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.

– Do zabójstwa kobiety doszło w zakładzie pracy tej kobiety. Następnie ciało zostało przewiezione w jej własnym samochodzie na torowisko i tam pozostawione – dodaje prok. Wawryniuk.

Prokuratorka dodaje, że sekcja zwłok wykazała, że obrażenia, które spowodowały śmierć kobiety znajdowały się w obrębie głowy i powstały przy użyciu tępego narzędzia. Miały to być silne, wielokrotne urazy. – Sprawcą zabójstwa tej kobiety jest jej mąż – mówi prok. Grażyna Wawryniuk.

Kim jest Tomasz K?

34-letni Tomasz K. prowadził firmę brukarską. Z Jolantą byli małżeństwem od 10 lat. W czerwcu zeszłego roku kobieta wyprowadziła się od niego. Para była w trakcie rozwodu.

– Kłócili się, tak jak każdy, ale myśleliśmy, że wszystko jest dobrze. Dopiero później się okazało, że jest coraz gorzej. Wyzywał ją, przy wszystkich. (...) Jolanta mówiła, że jest źle, ale walczyła o to małżeństwo jak mogła – opowiada anonimowo przyjaciółka rodziny.

– Od roku nie mieszkała z mężem. On ją prześladował, jeździł pod jej dom, przebijał opony, dobijał się do drzwi w środku nocy, walił w drzwi, okna. Zastraszał ją, to był koszmar – mówi pani Karolina. I dodaje: – Ona się strasznie bała. Była psychicznie wykończona.

Zdaniem osób z otoczenia pary, Tomasz K. miał wychowywać się w przemocowym środowisku. – Wybuchowe charaktery, ojciec matkę bił, a matka ojca. Jego chyba też – uważa przyjaciółka rodziny.

W listopadzie zeszłego roku przebito opony w samochodzie pani Jolanty. Sprawa była zgłoszona na policję i trwa do dzisiaj. Sprawcą był najprawdopodobniej Tomasz K., który po tym zdarzeniu przebywał w szpitalu psychiatrycznym.

– On powiedział znajomej z jego rodziny, że nie pozwoli, żeby ona była szczęśliwa, że on do tego nie dopuści – wspomina pani Karolina. – Według mnie to mogło być zaplanowane. Chora zazdrość, chora miłość – dodaje przyjaciółka rodziny.

Zabójstwo w salonie kosmetycznym

W dniu zabójstwa Tomasz K. miał przyjść do zakładu pracy pani Jolanty i poprosić ją o rozmowę. Kobieta zdążyła jeszcze skontaktować się ze swoim znajomym, mówiąc, że oddzwoni za 15 minut. Nigdy już tego nie zrobiła.

– Pracownica przyjechała z rana do salonu, a salon był cały we krwi. Przed salonem było pełno krwi, pozrywane rolety, ukradzione pieniądze – opowiada pani Karolina.

– Tego dnia skończyłam pracę przed godz. 19 i jak wyjeżdżałam, to widziałam, że ona jest jeszcze w salonie. Przeszło mi przez myśl, że może powinnam zajechać do niej, ale dałam sobie spokój, bo pomyślałam, że może być z klientką. Nie chciałam jej zawracać głowy. Może gdybym weszła, to ona byłaby jeszcze z nami. Chociaż on był tak chory, że pewnie by znalazł inny dzień – dodaje kobieta ze łzami w oczach.

„Mówiła mi, że to będzie dobry rok”

Na początku Tomasz K. częściowo przyznał się do winy. W dalszej części postępowania zmienił jednak swoje zeznania. – Prokurator skierował do sądu wniosek o tymczasowe aresztowanie. Tego dnia przesłuchiwany zmienił swoją postawę. Nie przyznał się do zarzucanego mu czynu i odmówił złożenia wyjaśnień – mówi prok. Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.

Mężczyzna usłyszał zarzut zabójstwa, za który grozi mu od 10 lat pozbawienia wolności do dożywocia.

Rozmawialiśmy z obrońcą Tomasza K. Według adwokata, na obecnym etapie postępowania zbierane są materiały, które mogą mieć wpływ na przebieg tej sprawy. Jak mówi, istotna może być przede wszystkim kwestia zdrowia psychicznego.

– Niech oni wszystko sprawdzą, wszystkich przesłuchają. To nie może jemu tak ujść płazem. Nie za takie coś – mówi przyjaciółka rodziny.

– Na początku roku Jola mówiła mi: Karolina, to będzie dobry rok. Ja będę szczęśliwa, ja to czuję. No i co? – wspomina ze łzami w oczach przyjaciółka pani Jolanty.

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...