Brutalny atak na wieloletniego doradcę Nawalnego. „Bandyckie pozdrowienie od stronników Putina”
Leonid Wołkow, wieloletni doradca Aleksieja Nawalnego, został we wtorek 12 marca zaatakowany przed swoim domem w Wilnie. Późnym wieczorem ktoś najpierw wybił szybę w jego samochodzie, prysnął mu w oczy gazem łzawiący, a następnie zaczął bić go młotkiem. Rosyjski opozycjonista został uderzony w nogi i ręce. Iwan Żdanow, dyrektor Fundacji Antykorupcyjnej Nawalnego, opublikował zdjęcia, na których widać opuchniętą twarz Wołkowa i zakrwawioną nogę.
Były współpracownik Nawalnego trafił do szpitala. Wołkow od kilku lat mieszka poza Rosją ze względów bezpieczeństwa. W ojczystym kraju ciążą na nim liczne zarzuty motywowane politycznie. Po powrocie do Rosji groziłoby mu wiele lat więzienia. Minister spraw zagranicznych Litwy Gabrielius Landsbergis ocenił atak jako „szokujący”. Dodał, że „sprawcy będą musieli odpowiedzieć za swoją zbrodnię”. W sprawie wszczęto dochodzenie.
Leonid Wołkow zaatakowany przed swoim domem. Były współpracownik Nawalnego opuścił szpital
Rosyjski opozycjonista po kilku godzinach został wypisany ze szpitala. Już w środę, po północy zamieścił trwające minutę nagranie, w którym zapewnił, że w dalszym ciągu będzie działał i się nie podda. Wołkow ujawnił, że ma złamaną rękę, a sam atak był „charakterystycznym bandyckim pozdrowieniem” od popleczników Władimira Putina. Relacjonował, że dostał w nogę około 15 razy i odczuwa ból przy chodzeniu.
Wołkow dzień przed atakiem napisał w mediach społecznościowych, że „Putin zabił Nawalnego i wielu innych przed nim”. Z kolei na kilka godzin przed tym, jak został zaatakowany, w rozmowie z niezależnym rosyjskim serwisem Meduza przyznał, że po śmierci Nawalnego obawia się o swoje bezpieczeństwo. – Głównym ryzykiem jest teraz to, że wszyscy zginiemy. Dlaczego, to dość oczywista rzecz – powiedział.