Po co?

Dodano:
Sierpień nie jest najszczęśliwszym miesiącem dla polsko – ukraińskich relacji. Nie ostygły jeszcze emocje po niewpuszczeniu rajdu „Europejskimi śladami Stepana Bandery”, a polskie media donoszą o nowej sensacji: ukraińscy nacjonaliści grożą księdzu Tadeuszowi Isakowiczowi-Zaleskiemu, oskarżając go o niecne knowania na korzyść rosyjskich służb specjalnych.
Zanim jednak damy upust słusznemu oburzeniu, należałoby się zastanowić, czy rzeczywiście warto kruszyć kopie.
Rozdmuchiwanie niesmacznych ekscesów służy przede wszystkim niepotrzebnej reklamie autorów prowokacji, co samo w sobie staje się zachętą dla ich potencjalnych naśladowców.

A kwiatków takich, jak ten może być więcej. Na Ukrainie wielkimi krokami zbliżają się bowiem wybory prezydenckie, a wraz z nimi nabiera rumieńców odwieczny konflikt o historię. Nasz wschodni sąsiad ma ogromny problem z interpretacją własnych dziejów. Próby stworzenia jednolitej polityki pamięci oraz włączenia UPA i Armii Czerwonej we wspólną ideę ukraińskiej państwowości spełzły na niczym. Ukraińscy politycy traktują własną historię, jak swoistą ziemię ubitą, gdzie w prosty sposób można dać przeciwnikowi po gębie, nazywając go ( w zależności od politycznej orientacji) faszystą, neonazistą lub wrogiem narodu i agentem KGB.

Antypatyczny tekst Rudenki jest tylko echem tego, co dzieje się dziś na Ukrainie. A jest rzeczywiście gorąco. Słynne wystąpienie prezydenta Miedwiediewa podniosło temperaturę politycznej dyskusji, polaryzując stanowiska zwaśnionych stron. Symptomatyczny tytuł "W swoich antyukraińskich prowokacjach moskiewska Łubianka posługuje się polskimi debilami" świadczy przecież nie tylko o poziomie dobrego smaku autora artykułu.
W sporze o ukraińską historię bynajmniej nie chodzi o Polskę i warto o tym pamiętać, gdy znów komuś przyjdzie do głowy, aby zablokować „europejskie" marsze naszych wschodnich sąsiadów.

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...