Jak głosował Open er
– W Polsce nie byłoby problemów z frekwencją, gdyby wszyscy wyborcy byli równie zdyscyplinowani jak my – mówi Marcin Kaczor, który na Open’era przyjechał z Warszawy. Specjalnie oznakowane autobusy przez cały dzień dowoziły festiwalowiczów z terenu imprezy do najbliższych lokali wyborczych. – Od samego rana mamy tutaj tłum ludzi. Różnica jest radykalna, już o 11 rano liczba wydanych kart przekroczyła liczbę wyborców z naszego okręgu – mówi Krystyna Dziuba, dyrektor przedszkola, w którym zorganizowano komisję wyborczą. Tysiące ludzi, którzy w niedzielę rano ruszyli w stronę najbliższych punktów wyborczych, najczęściej głosowały na mniejsze zło. – Chcemy żyć w normalnym kraju, w którym nie ma miejsca na XIX-wieczną retorykę narodowców i ksenofobów – mówi Michał Komorowski, 21-letni student psychologii z Warszawy. – Mieszkam na wschodzie Polski, gdzie Kościół wciąż stara się decydować o wyborach politycznych ludzi. Chcę to zmienić – komentuje 19-letnia Arleta z Puław.
Osoby, z którymi rozmawiałem na Open’- erze, są optymistami. Wierzą, że przyszłość należy do nich, i nie obawiają się polityków. Wzięli udział w wyborach, bo czują odpowiedzialność za to, w jakim kraju będą żyć przez następne lata. A także, czego nie kryją, ponieważ nie głosować to na Open’erze obciach. – Z kimkolwiek bym rozmawiał, mówi, że będzie głosował. Dzisiaj głosowanie to jak dodatkowa impreza festiwalu. Po prostu musisz tam być – mówi Robert Senator, 25-letni muzyk z Wrocławia.
Tekst ukazał się w specjalnym wyborczym dodatku do tygodnika "Wprost", który będzie dostępny w kioskach już w poniedziałek w Warszawie i jej okolicach.