Umarł Kadafi - niech żyje... Kadafi?
Libijczycy świętują – tak jak po obaleniu Saddama Husajna świętowali Irakijczycy i tak jak Egipcjanie cieszyli się z upadku Hosniego Mubaraka. W każdym z tych przypadków po euforii przychodził jednak czas na zderzenie z brutalną rzeczywistością – biedą, chaosem, korupcją, nieudolnymi rządami i skłóconymi politykami, a być może także z szalejącymi gangami dobrze uzbrojonych eksrebeliantów. Libijczyków też to czeka. Należy pamiętać, że Kadafi – ojciec libijskiej państwowości – był jedyną instytucją władzy w kraju. Libia nie ma tradycji demokratycznych - to państwo klanowe i plemienne, wewnętrznie podzielone, pozbawione organizacji pozarządowych i wolnej prasy. Teraz Libijczycy muszą przerobić przyspieszony kurs z zakresu zachodniej demokracji - nauczyć się czym jest rząd, opozycja, koalicja, wybory, samorząd. Nie mają zbyt wiele czasu - Libia po wojnie domowej musi zmierzyć się z licznymi problemami o charakterze społecznym. Nowa władza będzie musiała stawić czoła wyzwaniom, które doprowadziły do wybuchu rewolucji przeciwko Kadafiemu.
Jest bardzo prawdopodobne, że Libijczycy już wkrótce rozczarują się rewolucją, która – jak uczy historia – często zjada własne dzieci. Warto pamiętać, że w tymczasowych władzach rebelianckich reprezentowanych jest wiele grup o sprzecznych interesach, z których każda będzie chciała zdobyć teraz jak najsilniejszą pozycję. Różnice między Arabami a Berberami, między islamistami a zwolennikami rządów świeckich są bardzo poważne. Dotychczas sprzeczne interesy godził Kadafi, który pełnił w Libii podobną rolę jak Tito w Jugosławii. To sprawia, że wybuch wewnętrznych potyczek i pojawienie się nowego dyktatora jest znacznie bardziej prawdopodobnym scenariuszem dla Libii niż demokratyzacja państwa. Nie wydaje się bowiem, aby którykolwiek z aktorów obecnych na scenie współczesnej polityki libijskiej, chciał rezygnować ze swojego kawałka tortu.