Co sobie myśli Jerzy Stuhr. Premiera dziennika artysty z czasów choroby

Dodano:
Okłądka książki Jerzego Stuhra (mat. prasowe)
W dzienniku, który przez ostatnie pół roku prowadził Jerzy Stuhr walcząc z ciężką chorobą, próby podsumowania tego, co w życiu najważniejsze przeplatają się z refleksjami na temat świata obserwowanego ze szpitalnego łóżka. Książka "Tak sobie myślę..." ukaże się 14 czerwca.

W październiku zeszłego roku jeden z najpopularniejszych polskich aktorów Jerzy Stuhr poważnie zachorował. Diagnoza lekarzy brzmiała: guz przełyku, a rokowania nie napawały optymizmem. Aktora czekała kilkumiesięczna wyczerpująca kuracja, chemioterapia i radioterapia. "Po raz kolejny zaczynam wszystko od nowa. Tym razem jest to walka o życie. Teraz nie ma już moich dokonań, uznania u publiczności, pozycji, popularności. Jestem tylko ja i choroba" - pisał w tamtym okresie Stuhr. Prowadzenie dziennika było próbą zdystansowania się od choroby, spojrzenia na nią z boku.

"Coraz odważniej myślę, że kończę z zawodem"

Pierwszy okres okazał się najcięższy. Choć Stuhr potrafił zmobilizować się do walki z chorobą, nie do końca potrafił odsunąć od siebie czarne myśli, wątpliwości czy nawet, jeżeli wyzdrowieje, będzie w stanie wrócić do pracy. "Coraz odważniej mówię, że kończę z zawodem. Że on mnie męczy, że rodzaj aktorstwa, który zawsze uprawiałem, wymaga ogromnej kondycji psychofizycznej, której coraz bardziej mi brak, a inaczej uprawiać go nie potrafię. (...) W ogóle tak sobie myślę, że teatr jest dla ludzi młodych. Jakoś im się bardziej wierzy, kiedy starają się nam przedstawiać fikcyjny świat, tę iluzję rzeczywistości" - pisał w listopadzie.

Z perspektywy choroby aktor próbuje dokonać pewnych podsumowań: "Zawsze uważałem, że skoro obdarzony jestem pewnymi zdolnościami, które innym nie są dane, to moim obowiązkiem jest ludziom służyć pod każdą postacią i w każdej formie, od beztroskiego śmiechu, po wzruszenie i przerażenie. Oto cała moja misja! A aktorstwo to nic innego, jak umiejętność zapamiętywania w sobie pewnych stanów nerwowych i odtwarzania ich na zawołanie" - pisze.

Najważniejsze to, co męczy

Wspomina także role, które najwięcej dały mu w sensie rozwoju aktorskiego. Paradoksalnie, nie były to wcale kreacje znane i chwalone przez krytyków. Ważniejsze okazały się role trudne, takie, z którymi aktor musiał się zmagać, jak jego "Hamlet" - "nielubiany przez środowisko, recenzentów i nawet publiczność". "Jak ja się z nim męczyłem. Ja się nim czułem. To było o mnie, mym lęku, niemożności, atrofii woli w stosunku do zjawisk mnie przerastających, samotności. I nie umiałem tego przełożyć na życie sceniczne. Co za męka. Po prostu brakowało mi środków" - pisze Stuhr. Inną, niedocenioną jego kreacją, która jednak okazała się ważna z punktu widzenia rozwoju osobowości aktorskiej, była rola Dziennikarza z "Wesela" w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego w Starym Teatrze. "To niedosyt kształtuje cię bardziej i ciekawiej niż cmokania, pochwały środowiska, piski fanek, listy pensjonarek i wycena do reklamy" - pisze Stuhr.

"Zmieniłem się fizycznie. Bardzo schudłem. Zauważyłem, że coraz mniej ludzi mnie rozpoznaje. Zwłaszcza młodych. Chociaż z tych dwóch powodów czuję się lepiej" - pisał aktor w lutym. Stuhr wielokrotnie podkreśla, że w okresie choroby otrzymał od swojej rodziny - żony i dzieci ogromne wsparcie. Ważnym bodźcem mobilizującym go do walki był też fakt, że w okresie choroby Stuhra jego córka spodziewała się dziecka.

Stuhr opisuje z perspektywy szpitalnego łóżka wydarzenia ostatniego półrocza. Jest świadkiem zamieszania, jakie wywołało wprowadzenie nowego systemu refundacji leków. "Ile w nas niechlujstwa, niedokładności, nieuwagi, nieprzewidywalności. Sam niestety, też temu ulegam. Austriacka część mojej natury wtedy wyje!" - pisze o rodakach.


Dramat Waśniewskich a istota aktorstwa

Dramat rodziny Waśniewskich naprowadza go na refleksję o aktorstwie. Zastanawiając się, jak to się stało, że Katarzyna Waśniewska kłamiąc o porwaniu dziecka była tak bardzo przekonująca, że niemal wszyscy jej uwierzyli, Stuhr pisze: "Otóż myślę, że dotykamy tutaj najgłębszej istoty aktorstwa, że ona wewnętrznie przeżywała tragedię. Swoją tragedię śmierci dziecka, które jej się wyślizgnęło z rąk i panicznego biegu z trupem, i szalonego, chaotycznego pochówku. I podłożyła te emocje pod wymyśloną historyjkę o porwaniu".

Zainteresowanie mediów jego chorobą nie niecierpliwi Stuhra. "W tym świecie, w którym wszystko, od szczotki klozetowej po wielkie kariery, wszystko jest wykreowane, od znajomości po seks, wszystko wirtualne, jest w człowieku jakaś ogromna tęsknota za tym, aby zbliżyć się do ludzi, tęsknota za autentycznością przeżyć ludzi cierpiących" - pisze.

Filmy, które nie zachwycają

Z czasem przepustki ze szpitala stają się coraz częstsze. Stuhr bywa w kinie, gdzie nachodzą go krytyczne refleksje. O "Sponsoringu" Małgorzaty Szumowskiej pisze: "czemu nam Pani, Pani Małgorzato, takie banały każe oglądać?", o filmie "Baby są jakieś inne": "film, gdzie dwu aktorów przez dwie godziny rzyga nienawiścią do bab". Ogląda też w telewizji film "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" i nie jest zachwycony przekraczaniem granic cudzej prywatności na ekranie.

Pod koniec marca aktor jest już w tak dobrej formie, że jedzie do Włoch, gdzie przygotowuje się do roli w kolejnym filmie.

Jednak powrót?

20 kwietnia przychodzi na świat jego wnuczka - Helenka. Stuhr próbuje znaleźć rzeczy dobre, które przyniosła mu choroba: uważa, że nauczyła go pokory "wobec majestatu życia i śmierci", tolerancji, ale też "pokazała mi piękno życia, mojego życia, jak bardzo jestem kochany przez żonę i dzieci, pokazała mi, jak wielu ludzi po prostu mnie lubi" - podsumowuje aktor.

Najprawdopodobniej już w lecie Jerzy Stuhr powróci na deski teatru Polonia - kiedy aktor zachorował, Krystyna Janda zdecydowała się zawiesić spektakl, bo nie wyobrażała sobie zastępstwa.

Książka "Tak sobie myślę..." ukaże się nakładem Wydawnictwa Literackiego.

em, pap
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...