Kryminalny Wprost: Ścigany król złodziei i mistrz ucieczek

Dodano:
Zdzisław Najmrodzki
Zdzisław Najmrodzki to legenda złodziejskiego świata. Specjalizował się w okradaniu sklepów należących do sieci Pewex (w czasach PRL-u sprzedawano w nich luksusowe dobra) i kradzieży samochodów. Wpadał, ale siedział krótko. 29 razy wymykał się pościgom, uciekał z konwojów lub więzienia. W 1985 roku król złodziei i mistrz ucieczek rodem z PRL-u stał się bohaterem artykułu w tygodniku "Wprost".
27 listopada 1984 roku o godzinie 22.25 telewizja polska nadała w programie drugim fabularyzowany dokument nakręcony przez Zdzisława Maca pod tytułem “Arsen Lupin po polsku?”. Reportaż utrzymany był w stylu wielkiego szoł. Po ekranie śmigały ekskluzywne, kolorowe auta, przechadzały się elegancko odziane panienki z głośników dobywał się pisk opon. Rolę bandyty i jego „rybki" - Uli odgrywali zawodowi aktorzy. Program  zrealizowano w lipcu lub w sierpniu 1984 roku, a wyemitowano dopiero w listopadzie. Wystarczyłoby jeszcze dwa i pół miesiąca zwłoki, a emisję "Arsena Lupina po polsku?" trzeba byłoby odłożyć na dużo dłużej. Tak się bowiem złożyło, że na koniec reportażu aktor grający rolę bandyty powtórzył za swoim pierwowzorem zuchwałą i - jak się wówczas wydawało - niedorzeczną przepowiednię „ja stąd i tak ucieknę", a 5 lutego 1985 roku bandyta wprowadził swą przechwałkę w czyn. Była to czwarta ucieczka Zdzisława Najmrodzkiego alias Józefa Bernackiego alias Romana Dąbrowskiego alias Bogdana Górskiego i czort jeden wie alias kogo jeszcze, z rąk funkcjonariuszy organów ścigania. Po raz czwarty w ślad za „Saszłykiem" rozesłano listy gończe.

Zdzisław Najmrodzki urodził się 20 sierpnia 1954 roku pod Żyrardowem. Swą edukację zakończył na szkole podstawowej. Rodzice nie protestowali.

Do momentu wyjścia z wojska Najmrodzki nie popadł w poważniejszą kolizję z prawem. Po zdjęciu munduru zdarzyło mu się to po raz pierwszy. Na wiejskiej zabawie poturbował milicjanta. Miał wówczas 21 lat i nieźle w czubie. Kiedy przewożono go do aresztu, wykorzystał dobrą znajomość terenu, bo rzecz działa się w pobliżu Żyrardowa, i zbiegł z konwoju. To była pierwsza ucieczka Najmrodzkiego.

Przez rok, poszukiwany listem gończym, nie dawał znaku życia. Dopiero w 1976 przypomniał o sobie. Razem z matką Sabiną próbował pokonać dwie zielone granice i dostać się do RFN. Od czechosłowackiej służby granicznej dwoje niedoszłych uciekinierów przejęły WOP. Śledztwo miało zostać przeprowadzone w miejscu zamieszkania Najmrodzkich. Podczas transportowania ich do Żyrardowa Zdzisiek bez chwili wahania zostawia matkę, a sam po raz drugi ucieka z konwoju. Matkę niedługo potem zwolniono z aresztu.

Zdzisław Najmrodzki jest znów na wolności. Na razie nie ma jeszcze sprecyzowanych planów rozeznania w przestępczym światku i niezbędnych umiejętności. Ma za to głębokie przekonanie, że nie odda się dobrowolnie w ręce milicji. W wytrwaniu pomaga mu matka, podsyłająca potajemnie spore sumki z pieniędzy, jakie dostała w spadku po swoim ojcu.

W roku 1977 Zdzisiek przenosi się na Śląsk. Kalkuluje, że w katowickiej aglomeracji łatwiej będzie się mu ukrywać. Ale takie życie kosztuje słono, a pieniądze od matki kończą się. Najmrodzki decyduje się na pierwsze włamania. Nie interesują go byle sklepiki. Staje się specem od „pewexów", a po krótkim czasie - prawdziwym postrachem kierowników tych placówek. Stosuje prostą metodę „plakatu". Bezszmerowo wycina otwór w szybie okna wystawowego, wchodzi, a dziurę zakleja plakatem bądź kawałkiem zwykłego papieru.

Ilość okradzionych przez Najmrodzkiego sklepów „pewexu" rośnie z miesiąca na miesiąc. Łupem Zdziśka padają także magazyny sklepów futrzarskich. Zdolny włamywacz radzi sobie dobrze z kratami, dzwonkami alarmowymi i .fotokomórkami, instalowanymi w odpowiedzi na jego działalność.

Z czasem, gdy interes nabiera rozmachu, a Zdzisiek zdobywa sobie w śląskim półświatku miano „kozaka", Najmrodzki postanawia udoskonalić swoje akcje. Przestaje działać w pojedynkę. Montuje grupę młodych, 18- i 19-łetnich chłopaków. Stara się, aby wszyscy „mieli przeszłość", preferuje zbiegów, których może łatwo trzymać w szachu. Gra przed nimi mocnego faceta, jest bezwzględny. Decyduje o doborze ludzi, paserów, o podziale łupu. Działa zawsze w 2-, 3-osobowym zespole, choć jego banda jest znacznie liczniejsza. W środowisku przylega do niego pseudonim „Saszłyk", bo niedostatki wykształcenia nie pozwalają mu na poprawne wysławianie się.

Zdzisław Najmrodzki czuje się w tym okresie na tyle bezkarny, że postanawia legalnie zawrzeć związek małżeński. Poznaje dziewczynę z Gliwic, z tzw. dobrego domu i składa papiery w gliwickim USC. W Polsce nikt nie bada kryminalnej przeszłości nowożeńców, więc i Najmrodzki pobiera się bez przeszkód, a później zostaje zameldowany pod swoim prawdziwym nazwiskiem w mieszkaniu teściów.

Żonę Zdziśka coraz bardziej zaczyna zastanawiać faktyczna profesja męża, a on nie zamierza się przed nią kryć. Przeciwnie - liczy, że znajdzie w niej sojuszniczkę. Tak też się dzieje. Z jednej strony przekupywana, z drugiej zastraszana, a nawet bita, pani Najmrodzka posłusznie spełnia polecenia męża.

Rodzinnej spółce powodzi się coraz lepiej. Kupują samochód, który zapewnia im możliwość szybkiego przemieszczania się, wynajmują w województwie radomskim pomieszczenie, służące za magazyn.

Pasmo sukcesów przerywa aresztowanie Zdzisława Najmrodzkiego na początku 1980 roku. „Trafiony" przypadkowo, nie zamierza milczeć. Wydaje żonę i część wspólników, z ochotą opowiada o swoich wyczynach. A jest o czym mówić. Akt oskarżenia zarzuca mu zaplanowanie i udział w około 40 włamaniach do „pewexów" i sklepów futrzarskich na terenie południowej Polski.

W lipcu 1980 roku Zdzisław Najmrodzki wraz z żoną i innymi wspólnikami staje przed Sądem Wojewódzkim w Katowicach. Rozprawa toczy się na sesji wyjazdowej w Gliwicach, w budynku tamtejszego sądu. Toczy się już prawie tydzień. Piątego albo szóstego dnia sąd zarządza zwyczajową przerwę. Najmrodzki zostaje odprowadzony do osobnego pomieszczenia, z okratowanym oknem. Gdy po godzinie milicjant na powrót otwiera drzwi do tymczasowej celi Zdziśka, nie ma już w środku ani jego, ani krat w oknie. 

Odrębne dochodzenie wykazało, że ucieczkę Najmrodzkiego z gmachu gliwickiego sądu zorganizowali pozostali, nie wydani przez niego, najpewniejsi kompani. Wszystko zostało ukartowane z dużą precyzją. Kraty w oknie prowizorycznej celi przepiłowano wcześniej, mocując je przy pomocy plastra. Taki sam zabieg wykonano w oknie prowadzącym z toalety. Z obu zwisały na zewnątrz cienkie, prawie niewidoczne linki. Ale istniał też trzeci wariant ucieczki, najzuchwalszy. Gdyby Zdziśkowi nie udało się wydostać z celi albo z toalety, miał zbiec wprost z sali sądowej. Tak się bowiem składa, że budynek sądu w Gliwicach spięty jest z gmachem technikum. Najmrodzki z resztą oskarżonych siedzieli plecami do kotary, za którą znajdowały się drzwi do tego technikum. W śledztwie stwierdzono, że zostały one uprzednio naoliwione, a w zagraconym, opustoszałym w czasie wakacji technikum przygotowano już sporo przeszkód dla pościgu. Całą akcją kierował koleś „Saszłyka", siedzący wśród publiczności. Gestami dawał znać szefowi, który wariant jest aktualny. Wystarczył tylko jeden - pierwszy, najpewniejszy, bo dający największą przewagę czasową  uciekającemu. Uciekającemu po raz trzeci.

Najmrodzki ma świadomość, że po tej ucieczce nie może z miejsca wrócić do branży, że musi przeczekać w ukryciu okres najintensywniejszych poszukiwań. Melinuje się najpierw w pobliżu Nowego Targu, a stamtąd rusza do stolicy. Nie wiedzie mu się jednak specjalnie dobrze, musi brać się za drobne, dorywcze prace, nie może znaleźć bezpiecznej mety, więc niedługo potem wraca do Gliwic. W tym samym czasie sprowadzają się do tego miasta jego rodzice. Po dwóch latach, po odsiedzeniu wyroku, wychodzi z więzienia była żona Zdziśka. Była, bo siedząc w zakładzie karnym, przeprowadziła sprawę rozwodową.

„Saszłyk" wraca do starych kumpli i do „pewexów". Jest już jednak sprytniejszy. Mimo że bazę wypadową stanowi nadal Śląsk, jego grupa obrabia sklepy w głębi kraju. Przy takiej technice działania coraz potrzebniejsze stają się dobre samochody. Początkowo służą bandzie tylko do sprawnego poruszania się, z czasem jednak Zdzisiek zauważa, że również na sprzedaży kradzionych wozów można zrobić niezłe pieniądze. Poza tym - bardzo lubi jeździć. Nigdy nie dorobił się legalnie prawa jazdy, nie przeszedł żadnego kursu, ale jest urodzonym kierowcą.

W roku 1982 Zdzisiek postanawia zwinąć interes w Gliwicach, a otworzyć go w Warszawie. Nosi się z tą myślą parę miesięcy, ale decyzję podejmuje dopiero po nieudanej próbie pojmania go przez milicję, gdy usiłował skontaktować się ze swoją byłą żoną. I tym razem wymknął się milicyjnej obławie, skacząc z okna na drugim piętrze. W ślad za nim ruszyła pod stolicę również rodzina, na czele z kryjącą go nieustannie matką. Za pieniądze - rzekomo pochodzące jeszcze ze spadku - starzy Najmrodzcy kupują w Wiskitkach w woj. skierniewickim trzyipółhektarowe gospodarstwo oraz ładny dom.

Jest rok 1982, w kraju obowiązują prawa stanu wojennego, a co za tym idzie - wzmożona kontrola milicyjna. Najmrodzkiemu robi się ciasno, zaczyna obawiać się występowania pod swoim nazwiskiem. Osiada pod Warszawą, w Piastowie, u krewnych. Jest już uzbrojony. Ma dwa pistolety gazowe, efenkę z lufą na naboje do kabekaesu i czeski pistolet sportowy. Przy pomocy gróźb zmusza swego kuzyna - Józefa B. do zgubienia dowodu osobistego. Później, z wydanym na nazwisko Józef B. zaświadczeniem i ze swoim zdjęciem, wyrabia sobie legalnie dowód osobisty.

Już jako B., powoduje po pijanemu wypadek drogowy. Milicyjny patrol kieruje go na badanie krwi. W kilka dni później „Saszłyk" włamuje się do laboratorium i niszczy książkę analiz. Milicja nie kojarzy obu faktów, bo nie wie, że B. to Najmrodzki. Sąd wysyła do zakładu pracy (prawdziwego) B., do „Ursusa", zapytanie o opinię przełożonych. Jest nienaganna. W tej sytuacji, zważywszy dodatkowo, że nie ma (bo zginął) dowodu, iż Zdzisiek prowadził po pijanemu, Najmrodzki alias B. otrzymuje wyrok w zawieszeniu. Per saldo rozprawa bardzo mu się opłaca. Teraz już nikt w Piastowie nie ma wątpliwości, że nazywa się Józef B., „bo przecież miał nawet sprawę w sądzie". 

W roku 1982 Najmrodzki-Bernacki poznaje Antoniego R., pseudonim „Inżynier". R. urodził w Milanówku. Z wykształcenia jest inżynierem elektronikiem, po Politechnice Warszawskiej, biegle włada 6 językami. Do spotkania „Saszłyka" i „Inżyniera" dochodzi przy okazji którejś z robót. R. chce początkowo przewalić Najmrodzkiego, ale w ostatniej chwili wycofuje się. Zaczyna kalkulować, że wejście w spółkę ze Zdziśkiem może być dla niego opłacalne. On sam jest człowiekiem ostrożnym i wyrachowanym, „w branży' od czasu zdobycia inżynierskiego dyplomu. Ma za sobą trzy i pół roku odsiadki oraz 50 tys. złotych grzywny za włamanie i paserkę. Wyrok zapadł w 1976. Po wyjściu stał się jeszcze bardziej ostrożny. Do chwili zejścia się z Najmrodzkim interesowały go w zasadzie wyłącznie włamania. Ma umysł ścisły, więc planuje swoje skoki z zegarmistrzowską dokładnością. Najmrodzki imponuje mu przede wszystkim brawurą.

Spółka „Saszłyk"-„Inżynier" ma luźny charakter. Każdy z nich posiada swoich ludzi, a spotykają się tylko przy okazji wspólnych włamów albo kradzieży. Nie wszystkie robią razem, bo Najmrodzki chętniej zajmuje się w tym czasie autami, a R. - po staremu - włamaniami.

Najczęściej połączone siły Najmrodzkiego i R. kradną „polonezy 1,5 LS", sporadycznie „polonezy" innych typów i duże „fiaty". Z upływem czasu Zdzisiek rozbestwia się do tego stopnia, że jak trafia na „poloneza" z metryczką „1,5 LS", a po dostaniu się do środka stwierdza, że to zwykła 4-biegówka, porzuca samochód. „Saszłyk" i „Inżynier" nie bawią się w drobiazgi. Kiedy już wybierają się na giełdę, a jeżdżą prawie co tydzień, to zabierają co najmniej dwa albo trzy auta naraz. Nie kłopoczą się zmianami numerów silnika. Skradzione wozy trzymają w lasku w pobliżu Pęcic pod Warszawą. W zaciszu zmieniają także tablice, rejestracyjne i przygotowują stosowne dokumenty - dowód osobisty, prawo jazdy, dowody wpłat rejestracyjnych i PZU, talony na benzynę oraz książeczkę gwarancyjną. Fałszowaniem dokumentów zajmuje się częściej osobiście Zdzisiek. Komplety druków pochodzą również z włamań do urzędów gminy Promnej pod Białobrzegami i Borówce w województwie łomżyńskim. Stamtąd też zabierają potrzebne pieczątki, nitownicę i urządzenie do stawiania suchych pieczęci. Brakujące pieczątki „Saszłyk” załatwia w jednej z warszawskich drukarni za 250 tys. złotych.

W czerwcu 1983 roku Antoni R., jadąc jednym ze skradzionych, gotowych już do sprzedania „polonezów", dosłownie wprasowuje się pod inny samochód. Wychodzi z kraksy z bardzo poważnym złamaniem nogi, grozi mu nawet jej amputacja. Lekarze ze szpitala na Czerniakowie skręcają tę nogę blachami i drut brakujące kosteczki zastępują podobnymi z platyny. Tymczasem milicja zorientowała się, że R. (oczywiście na lewych papierach) jechał samochodem pochodzącym z kradzieży. Najmrodzki dowiaduje się o tym, i po trzech miesiącach od chwili wypadku a na dziesięć minut przed przyjazdem po Antka radiowozu, wykrada go ze szpitala. Wywozi „Inżyniera" skradzionym mercedesem do jego ciotki. R. jeszcze przez prawie rok musi ukrywać się z gipsem na nodze, Najmrodzki zaś działa dalej. Na przemian z kradzieżami „polonezów" (było ich około 80, każdy po 1,2- 1,3 miliona złotych) dokonuje włamań. Ich liczba znów idzie w dziesiątki. Znów musi wynająć małe, przytulne mieszkanko w Piastowie po to tylko, żeby magazynować w nim łupy. Nadal obrabia „Pewexy", włamuje się do spedycyjnej firmy polonijnej na Saskiej Kępie w Warszawie, okrada podstołeczne domki letniskowe. Jest w tej branży „śmieciarzem", bierze wszystko, co mu się nawinie. Nie gardzi używanymi garnkami, starymi kocami, szklankami, odkręca grzejniki, a raz zabrał nawet wypchanego bażanta. Najmrodzkiemu wciąż mało i mało. Pochodzące z kradzieży przedmioty szybko spienięża, a złotówki zamienia na dolary, gromadząc coraz pokaźniejszy majątek.

W 1982 roku Najmrodzki poznaje 24-letnią Ulę, rozpieszczoną jedynaczkę, córkę bogatego rzemieślnika z Ursusa. Jak zawsze, także do serca tej „rybki" Zdzicho trafia przez kieszeń. Obsypuje ją legalnie kupioną w „pewexach" biżuterią za około 2 milionów złotych, funduje willę w podwarszawskiej Wesołej, za 17 milionów złotych. Również Ula, wzorem eks-żony Zdziśka, wciągnięta zostaje w jego interesy- a interesy idą coraz lepiej. Najmrodzki kradnie już nie tylko „polonezy". Zaczyna mu się coraz bardziej podobać „ford granada". Do „swojej" „granady" nie kupuje żadnej części. Gdy mu się cokolwiek zepsuje, kradnie po prostu następny wóz tej marki i wymontowuje z niego brakujący, detal.

Banda Najmrodzkiego przeistacza się szybko w swoisty serwis samochodowy.  Siedem osób, pobierających niemal regularnie i podobnej wysokości "pensje", zajmuje się przygotowywaniem skradzionych „polonezów" i "fordów" do sprzedaży. „Saszłyk" ma coraz więcej do stracenia i coraz mocniej się boi. Strach zaczyna go paraliżować. Już nie wystarcza mu „granada" – jest za wolna. Wreszcie trafia na swoje wymarzone auto - BMW 827. Kradnie je pewnemu bogatemu Libańczykowi. Dysponując tym wozem nie trudzi się nawet o mocne papiery. Wraca mu dawna pewność siebie, a utwierdzają w niej dwa pościgi. Na warszawskiej Ochocie w kwadrans gubi milicyjny radiowóz, a później – omijając zapory - pierzcha „drogówce" na trasie Piła-Szczecin.

Na początku marca 1984 roku Zdzisław Najmrodzki, z dowodem na nazwisko Roman Dąbrowski w kieszeni, jedzie „swoim" BMW 827 do Mrągowa. Chce odpocząć, poszaleć w „Novotelu", wydać trochę grosza, a niejako przy okazji rąbnąć coś do swego zestawu video. Video jest nową chorobą „Saszłyka". Najpierw z firmy polonijnej na Saskiej Kępie wyniósł sobie profesjonalny monitor do magnetowidu , marki „Thompson". Później, jesienią 1983 roku, w skradzionym z parkingu „Interpressu" służbowym „polonezie" agencji, znalazł paręnaście kaset video, które zawierały filmowe oferty brytyjskiej NBC International dla naszej telewizji, m.in. kilka odcinków „Ojca Murphy'ego".

Zamysłu skompletowania zestawu nie udaje się Najmrodzkiemu alias Dąbrowskiemu zrealizować. Wraca z Mrągowa z niczym. Nie ma przy sobie niczego kompromitującego, a mimo to nie potrafi się opanować, gdy widzi uniesiony lizak w ręce milicjanta. W ten sposób rozpoczyna się wielki pościg za mknącym z zawrotną szybkością BMW. Milicyjne radiowozy obstawiają cały 200-kilometrowy odcinek szosy Olsztyn-Warszawa. Kierowca BMW nie reaguje na żadne sygnały. Z cyrkową zręcznością omija zapory. Dopiero blokada ustawiona przed Błoniem przynosi skutek. Najmrodzki-Dąbrowski zjeżdża w boczną uliczkę, tam ma do wyboru - przejechać pod opuszczonymi zaporami, tuż przed nadjeżdżającym pociągiem, albo skręcić w lewo. Nerwy zawodzą „Saszłyka", rejteruje i odbija w lewo, wjeżdżając na podwórko, z którego już nie ma wyjazdu. Zostawia samochód i rusza pieszo. Po przebiegnięciu pięciu kilometrów, porzuciwszy przedtem gazowy pistolet, zostaje ujęty. Milicjanci są przekonani, że złapali jakiegoś nieznanego dotąd Romana Dąbrowskiego. Dopiero wywiad daktyloskopijny wyjaśnia, że oto znalazł się za kratkami poszukiwany od ośmiu lat Zdzisław Najmrodzki, autor kradzieży na łączną sumę około 220 milionów złotych; człowiek, któremu ponad 100 osób pragnie wytoczyć procesy z powództwa cywilnego.

Najmrodzki rozumie swoje położenie. Wie, że każdy sąd bez zmrużenia oka wsoli mu ćwierć wieku pozbawienia wolności. Co robi w tej sytuacji? Sypie. Sypie wszystkich, w sumie około 30 osób. Już pierwszego dnia przesłuchań - 7 marca 1984 roku o godzinie 14.05 wizjach lokalnych, pragnie zrobić jak najlepsze wrażenie na prowadzących śledztwo.

Później jest już fabularyzowany dokument Zdzisława Maca, osnuty na kanwie zeznań Najmrodzkiego. Mija dziesięć tygodni od emisji „Arsena Lupina po polsku?" i nadchodzi dzień 5 lutego 1985 roku. Zdzisław Najmrodzki alias Józef B. alias Roman Dąbrowski - pseudonim „Saszłyk" - ciężko rani funkcjonariusza MO Bogdana Górskiego, kradnie dokumenty na jego nazwisko i rzuca się do swojej czwartej ucieczki. Milicjant trafia do szpitala ze wstrząsem mózgu, a Najmrodzki wie, że tym razem to nie przelewki. Jest najprawdopodobniej uzbrojony, bo nie odzyskano jego trzech pistoletów, jest też zdesperowany i zdecydowany na wszystko.

W ślad za zbiegiem i nie pojmanym do tej pory Antonim R. rozesłano listy gończe. „Stołeczny Urząd SW w Warszawie pod nadzorem Biura Kryminalnego KG MO - czytamy w nim - "poszukuje w trybie nadzwyczajnym szczególnie niebezpiecznych przestępców kryminalnych... rysopisy... znaki szczególne... uprasza się... jednocześnie ostrzega się..." Pościg trwa.

"Wprost", 17 marca 1985, nr 11 (110)

Zdzisław Najmrodzki wreszcie wpadł. Skazany został na 20 lat pozbawienia wolności za kradzieże i na 7 lat za ucieczki. Za kratami odsiedział 11 lat. W 1994 roku prezydent Lech Wałęsa ułaskawił Zdzisława Najmrodzkiego. Zginął rok później, w wypadku drogowym. Jak się okazało, samochód którym jechał Najmrodzki był kradziony. Podróżujący wraz z nim 12-letni Marcin S. i 14-letni Tomasz S., synowie przyjaciela, także zginęli na miejscu.
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...