Unia jest naga

Dodano:
Do niedawna publiczna pochwała USA w Europie traktowana była niczym podanie big maca na uroczystym bankiecie.
"Dzięki trwałej współpracy pomiędzy Europą a Stanami Zjednoczonymi udało się nam zapewnić pokój i wolność na naszym kontynencie". Wszyscy wiedzą, że tak jest, ale do niedawna publiczne wygłoszenie takiego poglądu było traktowane na wielu europejskich salonach niczym podanie big maca na uroczystym bankiecie. Tego się nie robiło. Kochano Arafata i piętnowano Izrael, powtarzano: nie chcemy umierać za Bagdad, nie będziemy chodzić na pasku Wuja Sama. List siedmiu premierów państw europejskich i jednego prezydenta, którego fragment zacytowałem wyżej, kończy z idiotyczną hipokryzją.

Koniec starej Europy

Tekst ogłoszony w ubiegłym tygodniu jednocześnie w kilkunastu europejskich gazetach brzmi tak podniośle, że niemal banalnie. Czytamy w nim o wspólnocie wartości łączącej kraje demokratyczne, o zagrożeniu irackim i o konieczności współpracy między Europą a Stanami Zjednoczonymi. Gdyby nie czas publikacji dokumentu i nazwiska podpisanych pod nim osób, nikt by zapewne nie zwrócił na niego uwagi. Tymczasem tak naprawdę jest to manifest końca starej Europy. List powinien mieć swojego adresata. Chociaż nikt tego nie powiedział wprost, adresat jest wyraźnie wskazany- są nim rządy Francji i Niemiec. Ogłoszone niespełna dwa tygodnie temu francusko-niemieckie propozycje zmian w strukturze Unii Europejskiej miały w zamyśle kanclerza Gerharda Schršdera i prezydenta JacquesŐa Chiraca doprowadzić do pełnej rekonstrukcji starego motoru europejskiej integracji, czyli współpracy Paryża i Berlina. Obaj nie ukrywali jednak, że paliwem tego motoru staje się antyamerykanizm. Najwięcej miejsca w rozmowach niemiecko-francuskich zajęła krytyka polityki amerykańskiej wobec Iraku. Kanclerz, który nie mogąc się pochwalić sukcesami gospodarczymi, z antyamerykanizmu uczynił trampolinę wyborczą, uznał renacjonalizację niemieckiej polityki za najlepszy sposób na utrzymanie popularności. Tradycyjnie niechętni Waszyngtonowi Francuzi dostrzegli szansę na trwałe wpisanie rywalizacji z Ameryką w politykę rozszerzającej się Unii Europejskiej. Przy okazji szefowie Niemiec i Francji postanowili twardo przejąć przewodzenie Europie, przekonani, że tak jak dawniej pozostałe państwa unijne rozpoczną dyskretne rozmowy i dyplomatyczne naciski, aby nieco stępić antyamerykańskie ostrze ich stanowiska. Stało się inaczej - pozostali najważniejsi przywódcy europejscy wyraźnie i jednoznacznie odcięli się od niemiecko-francuskich kalkulacji.

Podwójna gra? Dziękujemy!

Berlin i Paryż liczyły też na to, że Amerykanie zaczną zabiegać o ich poparcie, oferując kolejne koncesje polityczne. I że przy okazji uda się osłabić wrażenie, że to Ameryka przewodzi w świecie Zachodu (czego nie kwestionuje nikt przy zdrowych zmysłach). Tymczasem ekipa prezydenta Busha wykazała determinację i zdecydowanie. Prowadząca podwójną grę Francja, która krytykowała Amerykę, a jednocześnie zabiegała o udział swoich wojsk w akcji antyirackiej, usłyszała, że nie zostanie zaproszona do udziału w koalicji. Niemcy coraz wyraźniej tracą rolę uprzywilejowanego partnera Waszyngtonu, nie mogąc się dobić nawet o spotkanie Schršdera z Bushem. Znany z ostrego języka sekretarz obrony USA Donald Rumsfeld powiedział wprost o "starej Europie", przeciwstawiając ją nowej, która będzie współpracowała ze Stanami Zjednoczonymi. Inicjatorem napisania listu był premier Hiszpanii. Podpisali się pod nim szefowie wszystkich dużych państw rozszerzającej się unii: Wielkiej Brytanii, Włoch, Hiszpanii i Polski, a także tradycyjnie bliscy Ameryce Duńczycy i Portugalczycy. Bardzo ważne są również podpisy premiera Węgier i prezydenta Czech. Z tym ostatnim jest zresztą pewien problem. Wygląda na to, że Vaclav Havel tuż przed odejściem na polityczną emeryturę dokonał aktu politycznego, którego obawiał się rząd w Pradze. Mętne tłumaczenia premiera Spidli, że nie miał mandatu parlamentarnego do podpisywania listu, dowodzą głębokiego wewnętrznego podziału politycznego w Republice Czeskiej.

Nowi liderzy

Dokument ósemki oznacza koniec mitu nigdy nie narodzonej wspólnej polityki zagranicznej Unii Europejskiej. Niedawno Javier Solana ubolewał, że czwórka europejskich członków Rady Bezpieczeństwa ONZ (Francja, Wielka Brytania, Hiszpania i Niemcy) jest podzielona w sprawie Iraku. Teraz tan podział stał się sprawą publiczną. Kraje Unii Europejskiej nie zdołały się porozumieć w najważniejszej kwestii polityki międzynarodowej, a nawet więcej, zademonstrowały dwie odmienne wizje rozwoju Europy. Po raz pierwszy w unii powstała tak wyraźna frakcja proamerykańska. Wyłoniła też swoich przywódców - na czele ruchu są Wielka Brytania i Hiszpania, co wynika nie tylko z tradycyjnych interesów tych państw, ale też z politycznej przenikliwości ich premierów. JosŽ Maria Aznar niezwykle umiejętnie przejmuje opuszczone po odejściu Helmuta Kohla stanowisko przywódcy europejskiej centroprawicy. Z kolei Tony Blair chce się stać liderem Europy socjaldemokratycznej. Obaj wyróżniają się charyzmą i nie widzą powodu, by się potulnie godzić na francusko-niemiecki dyktat.

Więź transatlantycka

List premierów nie mógłby zapewne powstać bez rozszerzenia NATO i Unii Europejskiej. Okazuje się, że obawy Francji, iż Polska stanie się koniem trojańskim Ameryki w Europie, były uzasadnione. Co gorsza (dla francusko-niemieckich planów), pojawianie się polskiego konia trojańskiego ośmieliło innych zwolenników współpracy atlantyckiej. Francja i Niemcy mogą liczyć na wsparcie Austrii, Belgii, Luksemburga i Grecji. To za mało, aby narzucić reszcie Europy swoją wolę, ale wystarczająco dużo, aby Europę podzielić. Charakterystyczne, że poza tradycyjnie proniemieckimi i wahającymi się Czechami, ta grupa nie może liczyć na żadne z nowych państw członkowskich. Rozszerzenie Unii Europejskiej powinno wzmocnić więź transatlantycką. Ósemka sygnatariuszy listu powiedziała jasno: król jest nagi, nie ma mitycznej zjednoczonej Europy. Co więcej, mówienie o jedności Europy we współczesnym świecie wydaje się przeżytkiem. Możemy budować jedność, ale jedność Zachodu, a więc wspólnotę cywilizacyjną Europy i Ameryki Północnej. Powinniśmy odkurzyć stary pomysł TAFTY (angielski skrót nazwy Transatlantycka Strefa Wolnego Handlu) przedstawiany niegdyś przez premier Margaret Thatcher i prezydenta Ronalda Reagana. Być może największą klęską terrorystów z al Kaidy i Saddama Husajna okaże się to, że zamiast do podzielenia Zachodu doprowadzili do jego zjednoczenia.

Jerzy Marek Nowakowski

Pełny tekst w najnowszym, 1054 numerze tygodnika "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku 3 lutego.

W numerze także: Wprost z Bagdadu ("Niech żyje prezydent" - wykrzykują z coraz większą rezygnacją tłumy Irakijczyków)

Wiek świra (Kiedy mężczyzna chce się przespać z dorosłą córką kolegi, oznacza to, że przeżywa kryzys wieku średniego)

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...