Paul McCartney: Polaków w Liverpoolu otaczano szacunkiem

Dodano:
Paul McCartney (fot. Orlando Sentinel / newspix.pl) Źródło: Newspix.pl
Pół wieku zabrało Paulowi McCartneyowi dotarcie do Polski. Eksbitels opowiada Piotrowi Metzowi, jak to jest być facetem, który napisał te wszystkie fantastyczne piosenki.

Jeśli Paul zapomni zadzwonić, daj znać – uprzedził mnie Stuart, jego agent prasowy. Nie zapomniał. O umówionej porze usłyszałem w telefonie głos, który zna połowa mieszkańców Ziemi. Odrobinę bardziej naznaczony upływem czasu, niż kiedy po raz pierwszy śpiewał „Yesterday” i „Hey Jude”. Ale to ciągle TEN głos.

„It’s Paul, cześć!” – zaczął po prostu, dając wyraźny sygnał, że pamięta, dokąd dzwoni.

Nieźle, skąd to znasz?

Mówię przecież biegle po polsku… Żartowałem, znam dwa słowa.

W Warszawie to może nie wystarczyć.

Wiem, popracuję nad tym. Zawsze chciałem wystąpić w Polsce, ale jakoś dotąd się nie udawało. Kiedy byłem jeszcze dzieciakiem, w Liverpoolu miałem dobrego kumpla, nazywał się John Kobiela. Pochodził z polskiej rodziny, z którą moja się przyjaźniła. W Liverpoolu mieszkało sporo Polaków, otaczano ich powszechnym szacunkiem, także dlatego, że przecież walczyliśmy razem podczas dopiero co zakończonej wojny. Przez te wszystkie lata poznałem wielu Polaków, ale Johna wciąż świetnie pamiętam.

Czy w czasach żelaznej kurtyny mieliście świadomość waszej popularności po naszej stronie muru i tego, że wasza muzyka odgrywała ogromną rolę w życiu kilku pokoleń?

Nie do końca, przecież informacje od was do nas prawie nie docierały. Oczywiście, podejrzewaliśmy, że coś jest na rzeczy, ale tak naprawdę wiedzieliśmy tylko, że płyty i dżinsy Levi’s to u was towar absolutnie deficytowy. Dopiero dużo później okazało się, jak było naprawdę.

Czyli pogłoski o waszym planowanym kiedyś koncercie w Polsce to raczej plotka?

Na pewno. Pobożne życzenia. W Związku Radzieckim przez lata powtarzano historię, że rzekomo wylądowaliśmy nawet na lotnisku w Moskwie, ale nie pozwolono nam wysiąść z samolotu.

Czy odwiedzanie nowych miejsc podczas kolejnych tras koncertowych to jeden ze sposobów na to, by granie wciąż sprawiało frajdę?

Dla mnie to zawsze trochę jak wakacje spędzane po raz pierwszy w jakimś nowym kraju. Język, ludzie, widoki, kultura, wszystko jest inne i przez to ciekawe.

A układanie listy piosenek na koncert? Kiedy po latach ponownie zabierasz się do utworu, który przecież znasz na pamięć, potrafisz w nim dostrzec coś nowego?

Kiedy ktoś napisał tyle piosenek, ile ja, tak naprawdę wcale ich dobrze nie zna. Nie pamiętam akordów, szczegółów aranżu, różnych niuansów. Musimy z zespołem przesłuchać kilkakrotnie oryginalną płytę, a potem powoli się uczymy. I kiedy gram je w końcu na koncertach, wciąż odkrywam w nich nowe subtelności. I znów widzę 24-letniego chłopaka, który napisał te piosenki, nagrał je… I wiesz co? Myślę, że był naprawdę niezły. Zupełnie jakbym słuchał twórczości kogoś innego. To dla mnie szalenie interesujące doświadczenie – za każdym razem, kiedy gram dany utwór, oceniam go, analizuję tekst i w pewnym sensie odkrywam na nowo. Wydawałoby się, że można się zanudzić na śmierć, grając w kółko to samo, a tak naprawdę ja wciąż próbuję się nauczyć, jak wreszcie powinno się te stare kawałki zagrać!

Aż trudno uwierzyć, że niektóre piosenki, jak „All Together Now”, dopiero teraz będą miały koncertową premierę.

Gdy piszesz taki utwór, absolutnie nie wiesz, jaki będzie miał wpływ na ciebie, na ludzi, na historię muzyki. To często tylko kolejna piosenka napisana na album. Nagrywasz ją i zapominasz. Trochę nawet lekceważysz. Gdy zaczynaliśmy obecną serię występów, nie byłem wcale pewien, czy to dobry wybór. Okazało się, że świetny. Idealny numer do śpiewania z publicznością, i to na całym świecie.

Czy zdarza ci się zastanawiać nad tym, dlaczego akurat tobie się udało? Czy myślisz czasami o fenomenie ponadczasowej popularności swojej twórczości?

Zabawne, że o to pytasz. Wczoraj jeździłem po okolicy na moim pięknym koniu i spotkałem sąsiadów. Podczas rozmowy jedna z pań dzielących moją konną pasję spytała nagle: „Ty chyba musisz raz na jakiś czas mocno się uszczypnąć, żeby sprawdzić, czy jesteś naprawdę tym facetem, który napisał te wszystkie piosenki. I był bitelsem!”. Trafiła w sedno, rzeczywiście często mi się to zdarza, zwłaszcza w czasie koncertów. Potrafię zapomnieć o publiczności i obserwować ze zdumieniem sam siebie. Trwa to moment i muszę mocno się skoncentrować, żeby wrócić do rzeczywistości. Na koncertach wciąż widzę nowe pokolenia słuchaczy i to jest chyba w tym wszystkim najbardziej niewiarygodne. A mojej sąsiadce odpowiedziałem: „Ale to jednak ja, naprawdę!”

Rozmowa Piotra Metza z Paulem McCartneyem ukazała się w najnowszym (25/2013) numerze tygodnika "Wprost".

Nowy numer "Wprost" od niedzielnego wieczora jest dostępny w formie e-wydania .

Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .


Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...