Polacy stają się odkrywcami historii

Dodano:
(ZDJĘCIA: WOJTEK TOŁYŻ)
Nie chcemy być znikąd – mówią młodzi Polacy. I stają się odkrywcami historii. Często tej najbliższej, najbardziej lokalnej.
Tato, dlaczego na tej studzience są takie dziwne napisy? – To niemieckie napisy. Kiedyś tu mieszkali Niemcy. Szczecinianin Arkadiusz Bis pamięta rozmowę z ojcem, choć mógł mieć wtedy najwyżej sześć lat. Był zdumiony. Jak to Niemcy?! – To był czas, kiedy na podwórku najlepsza zabawa była w dobrych Polaków i złych Niemców – opowiada. A na szkolnych lekcjach historii dowiedział się tylko, że mieszka na Ziemiach Odzyskanych. Uczył się o historii Warszawy czy Poznania, ale o swoim mieście – niekoniecznie, a jeśli już, to bardzo wybiórczo. Kiedy dziesięć lat temu założył Portal Miłośników Dawnego Szczecina – Sedina.pl – wywołał prawdziwą lawinę.

– To było jak odkręcenie wentyla. Do 1989 r. nie mówiło się o tamtej historii. A Szczecin jest wyjątkowy. Warszawiak może pójść pod jakąś kamienicę i powiedzieć, że tu mieszkali jego pradziadowie. A nasi pradziadowie nie są stąd. Tu w 1945 r. nastąpiła totalna wymiana ludzi. To nie jest łatwa przeszłość – mówi. Pracuje jako informatyk, więc stworzenie strony nie było problemem. Zainteresowanie nią przerosło jego oczekiwania. Stała się platformą dyskusji i zachętą do odkrywania historii. – Owszem, ja wymyśliłem ten portal, ale tworzą go ci wszyscy ludzie, którzy angażują swój czas, przeszukują rodzinne albumy, wynajdują na strychach i w piwnicach unikatowe zdjęcia czy dokumenty – mówi.

DROGOCENNE RUDERY

Przez dziesięć lat użytkownicy portalu Sedina.pl zgromadzili prawie 25 tys. zdjęć, z czego 10 tys. to fotografie przedwojennego Stettina. Użytkownicy – w większości nie historycy, tylko zwyczajni pasjonaci miasta – napisali około 3 tys. artykułów, które są kopalnią wiedzy o Szczecinie. – Właściwie teraz to już naprawdę trudno nas czymś zaskoczyć – śmieje się Arkadiusz Bis. Ale ludzie zgromadzeni wokół Sedina.pl bynajmniej nie spoczęli na laurach. – Pracujemy nad kolejnym projektem, Internetową Encyklopedią Szczecina – mówi.

Arkadiusz Bis uważa, że jego miasto jest specyficzne, ale to samo mówi o swoim miasteczku Maria Markiewicz z dwutysięcznego Tykocina na Podlasiu. Razem z synem Józefem założyła fundację Centrum Badań nad Historią i Kulturą Małych Miast. Pracę zaczęła od własnego podwórka, czyli domu, który wybudował jej pradziad w 1885 r. Markiewiczowie połowę domu przeznaczyli na ogólnodostępną siedzibę fundacji i wzięli się do roboty. Efekt? Aktywizacja tykocinian i szlak architektury drewnianej Tykocina – projekt, dzięki któremu stare domy zyskały nowy blask. – To było niesamowite – opowiada Maria Markiewicz. – Właściciele tych budynków uważali, że mają najgorsze rudery w miasteczku. A tu nagle przychodzimy w towarzystwie dyrektora skansenu, chcemy rozmawiać o historii ich rodzin, oglądać zdjęcia, fotografować. Ludziom się spodobało, że nagle ktoś się zainteresował ich historią. I że inicjatywa wyszła nie od władz, tylko od sąsiadów. I choć Maria Markiewicz uważa, że jeszcze wiele jest do zrobienia, to najważniejsze już się dokonało: – Tykocinianie poczuli, że mamy tu u siebie coś, z czego możemy być dumni.

SZUKAJCIE CHRUŚCIANYCH PŁOTÓW

Podobnych projektów jest dziś mnóstwo. Często są to tylko strony na portalach społecznościowych, gdzie ludzie wymieniają się historycznymi zdjęciami ze swoich miast, osiedli, wsi. Inicjatywy nie zawsze dotyczą historii sprzed stu lat, często tej bliższej, którą pokolenie trzydziestoparolatków pamięta z dzieciństwa. Tak jak Anna Brzezińska-Czerska, warszawianka, która postanowiła walczyć o przypomnienie murali reklamowych z czasów PRL. Zaliczyła już pierwszy sukces – razem z Rafałem Rosołowskim z fundacji Vlepvnet przywróciła reklamę Poldrobu – charakterystyczną kurę z wypukłym jajem, dawniej znak rozpoznawczy ronda Wiatraczna. Kiedy kilka lat temu rozpoczął się remont kamienicy z kurą, Brzezińska koczowała pod budynkiem trzy dni. Przekonała robotników, żeby dali jej ogromną kapsułę jaja. Dzięki jej determinacji przywrócony w listopadzie zeszłego roku mural ma oryginalne, odrestaurowane jajo. Stało się coś jeszcze. – Mój projekt z założenia był warszawski. Ale kiedy poprosiłam na stronie BlizejKonsumenta.pl o przesyłanie zdjęć pokazujących stare murale reklamowe, zaczęłam dostawać fotografie z całej Polski. Wszystkie są w galerii na WWW i na naszym fan page’u – mówi.

Internet to dziś żywe miejsce dzielenia się historią. Wystarczy, że Łukasz Maurycy Stanaszek, antropolog i archeolog, poprosi użytkowników fan page’u Na Łurzycu: szukajcie chruścianych płotów. Zaraz dostaje skany fotografii z charakterystycznym elementem dawnych łurzyckich wsi. – Wyszukują je młodzi ludzie, którzy na nowo odkrywają rodzinne albumy. Zaczynają rozmawiać z babcią czy dziadkiem o ich losach i tożsamości – mówi. Stanaszek przywrócił pamięć o kulturze i historii nadwiślańskiego mikroregionu gwarowo zwanego Łurzycem (od nazwy Urzecze). Jego rodzina z dziada pradziada to byli Łurzycoki. Postanowił więc zdokumentować zapomnianą przez etnologów i historyków kulturę. – Wsiadałem na rower, brałem aparat, laptop, skaner i jeździłem od domu do domu – opowiada. Cieszy go, że zainteresowaniem historią regionu zaraził innych. – Powstał blog o historii Konstancina i okolic, który prowadzi mieszkaniec Cieciszewa, tutejsze ludowe zespoły zaczęły czerpać garściami z tradycji Łurzyca, a w Powsinie ma powstać Centrum Urzecza – wylicza.

Jest coś jeszcze. Do niedawna młodzi mieszkańcy podwarszawskich wsi – tych w okolicach Konstancina, Góry Kalwarii, Sobieni albo Otwocka – nie bardzo wiedzieli, jak mają o sobie mówić, bo przecież jeszcze nie są warszawiakami, jak do niedawna nie byli nimi mieszkańcy stołecznego już Wilanowa czy Powsina. Dziś wielu mówi z dumą: jesteśmy Łurzyczokami.

STOLIK ZE SKRYTKĄ

Boom na historię widać nie tylko w lokalnych projektach. W ciągu kilku ostatnich lat pojawiło się wiele periodyków o tematyce historycznej. Zainteresowanie to widać też na rynku księgarskim. – Książki historyczne to jedna z najlepiej sprzedających się kategorii – mówi Monika Marianowicz z Empiku. – Z roku na rok oferta jest też coraz szersza, bo wydawnictwa proponują coraz więcej tytułów o tej tematyce. Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego, uważa, że historia łączy i aktywizuje. – Przez dziesięć lat istnienia Muzeum Powstania zaczęła budować się wokół niego wspólnota. Młodzi ludzie bardzo dziś tego potrzebują. Poczucia więzi i niejako ukonstytuowania swojej obecności w danym miejscu – mówi. Zaangażowanie widzi na każdym kroku. Do tegorocznych obchodów rocznicy powstania zgłosiło się pół tysiąca wolontariuszy. Wiele eksponatów muzealnych to dary od mieszkańców.

Ołdakowski podkreśla, że zainteresowanie historią może być przygodą. – Weźmy niedawny nagłośniony w mediach przypadek stolika-skrytki. Ktoś kupuje w internecie stolik i w domu odkrywa, że jest w nim skrytka z dokumentami sporządzonymi przez szefa oddziału II Komendy Głównej AK ppłk. Mariana Drobika „Dzięcioła”. To pokazuje, jak wiele rzeczy jest jeszcze przed nami do odkrycia. I że każdy z nas może zostać takim odkrywcą – mówi.

Choć wiele osób narzeka, że ze znajomością historii wciąż u Polaków jest krucho, to kiedy 11 listopada Telewizja Polska wspólnie z Narodowym Centrum Kultury organizowała „Wielki test z historii – polskie powstania”, swoją wiedzę sprawdziła rekordowa liczba osób – blisko pół miliona. Niesłabnącym zainteresowaniem cieszą się wszelkie rekonstrukcje historyczne. Ta największa na polach Grunwaldu gromadzi co roku ok. 80 tys. widzów, z czego 5 tys. liczy sama wioska rycerska – to pasjonaci historii, dzięki którym podobne przedsięwzięcia są w ogóle możliwe.

Tekst ukazał się w numerze 5 /2014 tygodnika „Wprost”.

Najnowszy numer "Wprost" będzie dostępny w formie e-wydania .  
Najnowszy "Wprost" będzie   także dostępny na Facebooku .  
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a 


Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...