Policja prowadzi kampanię przeciwko dziennikarzowi?

Dodano:
(fot. Wprost) Źródło: Wprost
Godzina 21. Dziennikarz łódzkiego "Expressu Ilustrowanego” Edward Mazurkow jedzie z córką fiatem bravo. Na skrzyżowaniu lekko zahacza go autobus. Jego kierowca się nie zatrzymuje. Szkoda jest niewielka. Dziennikarz wraca do domu, sprawę chce załatwić następnego dnia. Dochodzi północ. Z łóżka wyrywa go krzyk żony: "Przyszli po ciebie, policja!”. Przyjechała cała ekipa.
Przed domem duży bus wypadkowy ze specjalistycznym sprzętem. Policjanci każą mu się ubrać i informują, że jest podejrzany o spowodowanie zderzenia z autobusem, ucieczkę z miejsca wypadku, próbę zatarcia śladów i jazdę pod wpływem alkoholu. Mazurkowowi odejmuje mowę. Gdy ją odzyskuje, tłumaczy, że jego samochód stoi na parkingu strzeżonym, jak co noc.

Wyprowadzają go z bloku na oczach gapiów. Na parkingu funkcjonariusz nie kryje zdziwienia, widząc lekko zarysowane auto. Proszą o dmuchnięcie w alkomat. Na wyświetlaczu trzy zera. Proponują mu mandat. – 500 zł, ale jak dla pana 450 – mówi policjant. Nie przyjmuje. Następnego dnia zostaje wezwany na przesłuchanie. Odmawia zeznań. W sądzie dostaje karę 250 zł. Odwołuje się. Skutecznie. – Policja odgrywa się za to, o czym piszę – mówi Mazurkow.

Kilka miesięcy wcześniej ktoś rozsyłał w internecie oszczerstwa na jego temat – m.in. to, że ostro pije. W trakcie dochodzenia okazało się, że kalumnie wychodzą z komputera komendanta miejskiego policji w Łodzi. Sprawa została umorzona, bo ten sam adres IP miały też dwa inne urządzenia – zastępców komendanta. Nikt się nie przyznał do winy. Mazurkow nie odpuścił, wytoczył pozew cywilny i wygrał. Policja musiała mu wypłacić odszkodowanie i przeprosić. To jego niejedyne problemy. W 2012 r. na parking depozytowy policji wdarli się nieznani sprawcy i podpalili znajdujące się tam samochody. Doszczętnie spłonęły m.in. dwa drogie auta BMW X5 i X6. Były zabezpieczone w sprawie, którą prowadziło CBŚ. Mazurkow zaczął dziennikarskie śledztwo. Pojechał na parking z aparatem fotograficznym. Tam – jak zeznał na komendzie – został napadnięty przez ochroniarza, choć nawet nie wszedł na teren. Mężczyzna go szarpał, wyrwał aparat. Dziennikarz złożył zawiadomienie o naruszeniu nietykalności osobistej i uszkodzeniu sprzętu. Sędzia uwierzył jednak zeznaniom ochroniarza, który twierdził, że ratował go przed upadkiem. W drugiej instancji Mazurkow też przegrał. A na jego konto wszedł komornik, który zaczął egzekwować koszty sądowe adwokata ochroniarza – w sumie 4 tys. zł.

– Muszę im płacić, choć nie zawiniłem – mówi dziennikarz. I nie zamierza skapitulować. Właśnie złożył zawiadomienie o podejrzeniu dokonania przestępstwa przez funkcjonariuszy, którzy prowadzili dochodzenie w sprawie incydentu na parkingu. – Potwierdzam, 10 marca prokuratura rejonowa wszczęła śledztwo w sprawie przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków – mówi rzecznik prokuratury okręgowej Krzysztof Kopania. Mazurkow zapowiada też interwencję do rzecznika praw obywatelskich. Co na to policja? – Z tego, co wiem, pan Mazurkow przegrał sprawy w sądzie. Nie pamiętam szczegółów – mówi podinspektor Joanna Kącka, rzeczniczka Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. – A jak się zakończyła sprawa podpalenia aut? – pytam. – Nie pamiętam, jak chce pan szczegóły, proszę wysłać e-maila – odpowiada. Mazurkow zaszedł za skórę łódzkiej policji choćby jako autor materiału o skandalicznej bijatyce między funkcjonariuszami prewencji. Opisał też, jak były komendant wojewódzki Lech Biernat wykorzystywał do prywatnych celów służbowe radiowozy. A także jak obecny komendant główny policji Marek Działoszyński, będąc jeszcze komendantem wojewódzkim, zabrał rodzinę i znajomych, żeby sobie polatać służbowym helikopterem. Cezary Bielakowski

Masz problem, którym chcesz, byśmy się zajęli? Potrzebujesz interwencji naszych dziennikarzy? Napisz na interwencja@ wprost.pl lub zadzwoń pod numer 500 112 411.
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...