Lodówka zamiast zoo
Trudno odmówić racji pomysłodawcom mrożenia komórek ginących i niestniejących już zwierząt. Ma to zapewne więcej sensu niż pokazywanie dzieciom żyrafy chodzącej po miniaturowym - jak na jej naturalne potrzeby - wybiegu. Pierwsze próby odtwarzania zagrożonych gatunków in vitro uczeni mają już za sobą. Najbliżej sukcesu była amerykańska firma ACT, dzięki której na świat przyszedł gaur - gigantyczny krewniak krów, zwany indyjskim bizonem (w macierzystej Azji grozi mu wyginięcie). Co prawda cielak nazwany Noe zmarł wkrótce po porodzie, ale naukowcy twierdzą, że pełen sukces jest kwestią czasu. Zamierzają w ten sam sposób ratować także pandy, które bardzo niechętnie rozmnażają się w niewoli oraz hiszpańską kozicę bucardo (ostatnia zginęła w 2000 r.).
Nie wszyscy są zachwyceni tym pomysłem. Ekolodzy twierdzą, że zamiast inwestować niemałe pieniądze w klonowanie, uczeni powinni przeznaczyć je na ochronę naturalnych siedlisk zagrożonych zwierząt. Co z tego, że wymarły gatunek zostanie sklonowany, skoro całe życie będzie musiał spędzić w zoo? - pytają. Zapominają jednak o bardziej praktycznych aspektach ochrony przyrody. Wiele przydatnych substancji chemicznych - na przykład obiecujących leków na cukrzycę czy raka - odkryto w komórkach egzotycznych zwierząt, roślin i grzybów. Skoro od lat nie udaje nam się ochronić dzikiej przyrody, próbujmy chociaż ocalić jej DNA. Przynajmniej tyle będziemy mogli przekazać przyszłym pokoleniom.
Jan Stradowski