Wildstein nie działał sam? (aktl.)

Dodano:
Listę inwentarzową osób występujących w archiwach IPN wyniesiono prawdopodobnie przy współudziale nieokreślonego pracownika IPN - ustaliła specjalna komisja IPN. Bronisław Wildstein zaprzecza, jakoby miał mu ktoś pomagać.
Kolegium IPN zapoznało się z ustaleniami zespołu IPN, który pod koniec stycznia zaczął badać, jak b. publicysta "Rzeczpospolitej" Bronisław Wildstein uzyskał jawną listę inwentarzową osób występujących w przechowywanych w IPN archiwach służb specjalnych PRL. Było to początkiem sprawy, którą już drugi tydzień żyje opinia publiczna.

Prezes IPN Leon Kieres ujawnił mediom, że komisja wykluczyła "skuteczne włamanie się z zewnątrz oraz przegranie bazy w czytelni jawnej, a zwłaszcza przez tak zwany pen drive" (małe, przenośne urządzenie, na którym można zapisywać dane z komputera).

"Jednocześnie komisja uznała, że za najbardziej prawdopodobne należy uznać wyprowadzenie bazy danych z IPN przy współudziale nieustalonego pracownika Instytutu. W związku z tym podjąłem decyzję, że komisja będzie kontynuowała prace, by zbadać, czy  istnieje możliwość ustalenia stopnia tego prawdopodobieństwa i  wskazania winnego" - oświadczył prezes IPN.

Podkreślił, że osoba, która uczestniczyła w wyniesieniu listy, będzie poszukiwana. Prezes nie ma wątpliwości, że ktoś taki nie  powinien pracować w Instytucie.

Dotychczas IPN uważał, że w Instytucie nie doszło do złamania prawa w tej sprawie.

Gdyby ktoś z IPN istotnie przekazał listę inwentarzową IPN Wildsteinowi, prokuratura mogłaby to rozważać jako przestępstwo przekroczenia uprawnień przez funkcjonariusza publicznego, za co grozi do 3 lat więzienia - tak zastępca prokuratora generalnego Kazimierz Olejnik skomentował wniosek komisji.

Od 4 lutego Prokuratura Okręgowa w Warszawie prowadzi postępowanie sprawdzające, by ustalić, czy w sprawie "listy Wildsteina" mogło dojść do naruszenia ustawy o ochronie danych osobowych lub do przekroczenia uprawnień przez pracownika IPN. Olejnik dodał, że trzecim wątkiem postępowania jest możliwość naruszenia ustawy o ochronie informacji niejawnych. "Stałoby się tak, gdyby na jawnej liście były osoby, których teczki są oznaczone jako "ściśle tajne" lub "tajne" - oświadczył.

Na liście inwentarzowej wyniesionej z Instytutu, którą rozpowszechnił Wildstein, są dziesiątki tysięcy nazwisk tajnych współpracowników i funkcjonariuszy służb specjalnych PRL oraz  tych, których wytypowały one do ewentualnej współpracy (na liście są też osoby mogące być dziś pokrzywdzonymi w myśl ustawy o IPN). Listę zwaną "listą Wildsteina" nieznane osoby umieściły w  internecie. IPN nie bierze za to odpowiedzialności i podkreśla, że  mogą tam być dopisywane nazwiska.

Tydzień temu kolegium Instytutu uznało, że umieszczonym na  "liście Wildsteina" osobom pokrzywdzonym należy udostępniać ich teczki w trybie przyspieszonym. Od kilku dni trwa wzmożony napływ wniosków w tej sprawie. Rząd przyznał we wtorek IPN 2 mln zł na  zatrudnienie 40 archiwistów i stworzenie nowych stanowisk pracy, by nie doszło do paraliżu IPN.

Ostatnio "Trybuna" napisała, że na "liście Wildsteina" są nazwiska oficerów Wojskowych Służb Informacyjnych. Jednak według szefa WSI gen. Marka Dukaczewskiego, w związku z upublicznieniem "listy Wildsteina" nie ma zagrożenia dla obecnie działających oficerów WSI, a potem stwierdził, że na liście są nazwiska "dwóch czynnych oficerów WSI". Sprawę polecił wyjaśnić premier Marek Belka.

ks, pap

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...