Nauka motorem rozwoju?

Dodano:
W tytule tego komentarza najważniejszy jest znak zapytania. Od lat bowiem uczy się studentów ekonomii, że nauka i inwestycje w kapitał ludzki są najważniejszym czynnikiem wzrostu. Do wzorów, z klasyczną formuła Cobba-Douglasa włącznie, wprowadza się specjalnie dodatkowe zmienne (liczba osób z wyższym wykształceniem, liczba studentów itd.), aby tę zależność wychwycić. A ja mimo to, w te kanony ośmielam się powątpiewać.
Moje wątpliwości biorą się właśnie z tego, że czynniki jakościowe, jakimi są wiedza i kwalifikacje próbuje się wcisnąć w prościutkie miary ilościowe. Zapominamy przy tym o takiej możliwości, że ilościowemu zwiększeniu liczby osób objętych edukacją może towarzyszyć takie jej pogorszenie, że wypadkowa tych dwóch zmiennych stanie się zerowa lub ujemna.

Mam poważne podejrzenie, że tak właśnie jest w Polsce. „Za komuny” z bólem kształciliśmy w szkołach wyższych pół miliona studentów. Po roku 1990 liczba studentów zaczęła bardzo szybko rosnąć i dzisiaj przekracza już dwa miliony. Przez siedemnaście lat odsetek osób z wykształceniem wyższym uległ w Polsce podwojeniu. Powiedzmy od razu, że taki cud edukacyjny nie wydarzył się nigdy i nigdzie na świecie. Tyle tylko, że efektów gospodarczych tego cudu jakoś nie widać. Nasz postęp techniczny wciąż ma charakter imitacyjny, czyli chłoniemy rozwiązania, które w świecie już są stosowane. I nie bardzo widać nawet drobnych zalążków naszych własnych sukcesów typu „doliny krzemowej” czy „rewolucji garażowej” amerykańskich komputerowców.

Przyznam, że bardzo mocno w podejrzeniu, że para w naszym rozbudowanym systemie edukacyjnym głównie idzie w gwizdek, utwierdził mnie pozornie mało znaczący fakt. Studentom nie udało się zebrać stu tysięcy podpisów pod projektem ustawy przywracającej 49-procentową ulgę na przejazdy PKP. A jak wiemy jest ich ponad dwa miliony, są grupą zwarta, spotykająca się codziennie na zajęciach i – chciałoby się wierzyć - bardziej sprawną intelektualnie i organizacyjnie niż średnia krajowa.

Partia Kobiet walczy o równouprawnienie, kolejarze strajkują, górnicy grożą, że jak nie będzie podwyżek to zburzą Warszawę, rolnicy domagają się większych dotacji do bioetanolu. Wydawało mi się, że nie ma grupy społecznej, która nie organizowałaby się wokół własnego interesu tworząc mniej czy bardziej hałaśliwe lobby. I tylko studentom nie opłaca się czy też nie chce walczyć o swoje pieniądze. Dlatego zastanawiam się czy naprawdę są tak bardzo wykształceni, sprawni intelektualnie i uzdolnieni organizacyjnie. Bo skoro nie mają dość energii, aby walczyć o swoje, to skąd ją mają brać, aby pokazać światu, iż warci są trochę więcej niż piwo, które wypili w zeszłym tygodniu?
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...