Jeśli umrę...

Dodano:
"Jeśli umrę..." - tak się rozpoczynał testament szwedzkiej królowej Krystyny. Poddawanie w wątpliwość faktu własnej śmiertelności to jedna z ulubionych zabaw człowieka świata zachodniego przełomu wieków. Obserwując polityków, gwiazdy, artystów można odnieść wrażenie, że nie zamierzają nigdy rozstawać się z życiem. Tym bardziej imponuje mi Luciano Pavarotti.
Przyznaję się bez bicia, że lubię przeglądać plotkarskie strony w stylu Pudelka czy Egoistów, a największy ubaw mam czytając komentarze czytelników. Polecam na ponure, deszczowe dni. I właśnie chyba na jednym z tych portali znalazłam wypowiedź córki Pavarottiego, która mówiła o tym, że jej ojciec czeka na śmierć. Chory na raka trzustki tenor z pełną pokorą przygotowuje się do odejścia. Oczywiście przede wszystkim żal i człowieka, i artysty. Ale taka postawa, czy akceptacja własnej śmiertelności w rozpędzonym XXI wieku jest coraz rzadsza. Przez całe wieki śmierć była postrzegana jako coś okrutnego, ale jednocześnie naturalnego. Dopiero końcówka XX wieku wraz z obłąkańczym kultem młodości, piękna i silikonu sprawiła, że śmierć, starość i choroby zostały wypchnięte poza margines, no właśnie, życia. Owszem, śmierć z jednej strony jest wszechobecna na ekranach telewizorów, krew leje się hektolitrami, na naszych oczach dziennie umiera kilkadziesiąt osób, do kolacji oglądamy sobie kawałki rozszarpanych przez wybuch bomby zwłok. I przez to wszystko śmierć stała się abstrakcyjna. I nieelegancka. O śmierci nie wypada rozmawiać. Bo od razu pojawiają się zniesmaczone miny znajomych i ich zażenowanie. Coraz więcej osób zachowuje się tak, jakby śmierć nie miała ich dotyczyć. To nie tylko domena gwiazd, które silikonem, botoksem, trzecimi zębami i przeszczepionymi włosami usiłują odepchąć starość. Także politycy zachowują się tak, jakby nie dopuszczali do świadomości, że pora na nich. I żeby mnie ktoś źle nie zrozumiał, to nie jest prymitywna aluzja do prof. Religi. Bo akurat jego postawę bardzo szanuję i życzę mu wygrania walki z chorobą.
Obejrzałam wczoraj na CNN reportaż o przytulisku dla wdów w Indiach. W nędznych warunkach mieszkają kobiety, które nie mogą liczyć na pomoc krewnych. Gdyby nie przytulisko pętałyby się po śmietnikach. Bezzębnymi ustami mówiły, że dzieci o nich zapomniały. Albo krewni poumierali. Dziennikarka z przejęciem opowiadała o tragicznym losie tych kobiet. Pięknie, że taki niefajerwerkowy temat trafił do programu. I pięknie, że nie zrobiono z tego kiczowatego show. Ale po co jechać do Indii. W USA, Wielkiej Brytanii czy Polsce można znaleźć tysiące starszych ludzi pozostawionych samym sobie. Choć faktycznie scenografia, w jakiej są osadzeni mniej pasuje do telewizji.
I tym optymistycznym akcentem pozwolę sobie skończyć. Jednocześnie przepraszając za nieelegacki temat.
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...