Po co Węgrom syrah?

Dodano:
Syrah or shiraz? Tak postawione pytanie jest dla wielu winiarzy, ale i degustatorów wyznaniem wiary. Szczep niby ten sam, dwie różne nazwy i – bardzo uogólniając – dwa kompletnie różne style wina.
Syrah w swej najlepszej formie daje mineralne, długowieczne, kompleksowe wina w północnej części doliny Rodanu, a jego mistrzowską interpretacją są te pochodzące z maleńkiej AOC hermitage.
Shiraz – najważniejszy szczep Australii daje wina czekoladowe, o skoncentrowanym owocu, potężne, z łatwością osiągające 14, 15 proc. alkoholu.
Jedne i drugie mają swych wyznawców. Wielu winiarzy poza Francją i Australią szuka własnej drogi, a to, czy na etykiecie napiszą syrah bądź shiraz bywa niekiedy swoistą deklaracją: robimy wino po „francusku” albo po „australijsku”. Oczywiście nie zawsze.
Z dala od światowych centrów upraw syrah (shiraz), w najcieplejszym i uchodzącym za najlepszy, gdy idzie o wina czerwone węgierskim regionie winiarskim Villány, na południe od Pecsu rodzi się wiele znakomitych win. Powstają z iście madziarskich odmian takich jak kékoporto (zwanego dziś oficjalnie portugieserem) i kékfrankos, ale i międzynarodowych szczepów cabernet franc, cabernet sauvignon, merlot, czy pinot noir. Region liczy raptem półtora tysiąca hektarów, co oznacza, że winiarze z Villány nie mają wielkich kłopotów ze sprzedażą swoich win. Większość trafia do Budapesztu, gdzie osiągają ceny idące w tysiące forintów za butelkę.
Gdy kilka lat temu odwiedziłem Villány kilku znanych winemakerów pokazało mi (i dało spróbować) beczkowe próbki win z odmiany syrah. Wszyscy traktowali szczep jako ciekawostkę, wina pochodziły z niewielkich spłachetków winnic, raptem kilkadziesiąt krzewów. Wina były jednak oleiste, rasowe, gęste.
Kilka dni temu znalazła się w moich rękach komercyjna już butelka villańskiego syrah – od Józefa Bocka, a więc z jednej z najprzedniejszych piwnic w regionie. Muszę przyznać, że wino zdecydowanie bardziej przypominało shiraz, niż syrah. Ze swoimi 15,5 proc. alkoholu, niebywałą koncentracją, czekoladowo-mięsnym aromatem mogłoby powstać w australijskiej Barossie. No właśnie. Tu zaczął się problem. O ile bowiem obiektywnie musiałem przyznać, z wino jest świetnie zrobione, smaczne, ba, nawet ma duszę – nie była to jednak dusza madziarska. Nie z takimi winami kojarzę Villány i całe Węgry. I nie o moc i potęgę chodzi, bo Bock miał zawsze skłonność do robienia „win-monsterów”. Czepiam się anonimowości, tego, że wsadzając nos do kieliszka nie wiem, czy jestem u stóp Kópara, w kalifornijskim Passo Robles, czy w Hunter Valley, 100 mil na północ od Sydney.
Czy takie villańskie syrah jest mi potrzebne? Chyba nie.
Po co one Węgrom? Domyślam się, że trochę, by pokazać światu, że też potrafią, że także tam, na granicy z Chorwacją mogą rodzić się potężne, modernistyczne wina, których smak kojarzy się z wypasioną Kalifornią, czy Australią. Jeśli więc tylko zamysłem madziarskich winiarzy nie będzie zastąpienie tęgim syrahem rześkiego kékfrankosa i lekkiego portugiesera możemy spać spokojnie. Choć czujność warto zachować.
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...