Autodestrukcja po francusku

Dodano:
Z francuskim winiarstwem dzieje się źle. Ludzie piją mniej wina, a winiarze mają coraz więcej kłopotów z utrzymaniem winnic. W dodatku w wielu krajach – choćby w Polsce – francuskie wino straciło swój pozytywny wizerunek, który miało jeszcze dekadę temu. Na domiar złego francuscy decydenci chcą wprowadzić przepisy, które mogą zabronić wolnych degustacji wina.
Zazwyczaj odbywa się to tak: w sobotnie przedpołudnie do winiarza przyjeżdża grupka miłośników wina. Są bądź to stałymi klientami, bądź dowiedzieli się o producencie od znajomych, z prasy, przewodników winiarskich etc. Czasem trafiają do piwnic przypadkiem. Winiarz otwiera kilka butelek, goście smakują i decydują, które, jeśli w ogóle, wino kupić. Potem jadą na miłe déjeneur do pobliskiej wiejskiej gospody, wieczorem uzupełniają własne zbiory, a winiarz przelicza gotówkę.

Ten obrazek może już wkrótce przejść do historii. Francuski parlament ma w pierwszej połowie marca debatować nad ustawą zabraniającą promocyjnej, połączonej z wolną degustacją, sprzedaży wina. Zdaniem ludzi z przemysłu winiarskiego przyjęcie nowych ustaleń może prowadzić do całkowitego zakazu promocji wina poprzez degustację. Kto na tym straci: oczywiście klienci (bo nie będą mogli spróbować wina przed zakupem), przede wszystkim jednak winiarze (bo ubędzie klientów), ale też tysiące ludzi związanych z enoturystyką: oberżystów, czy hotelarzy.

Kto zyska? Teoretycznie całe społeczeństwo. Wnioskodawcą jest ANPAA, francuski odpowiednik PARPA (państwowa agencja rozwiązywania problemów alkoholowych). Jej podejście jest takie samo, jak wszystkich organizacji tego typu: zabronić, zakazać, zamknąć. Filozofię ANPAA streszcza cytowane przez Reutersa zdanie jej prezydenta, Alaina Rigaud: „pragniemy, by dostęp do alkoholu był utrudniony – np. jeśli zamknie się bar i zabroni sprzedaży w nocy, będzie bardzo trudno o alkohol”. Z pewnością. Czy to rozwiąże problem alkoholowy? Nie wierzę, co więcej jestem zdania, że go wzmoże.

Uważam bary, restauracje i wszelkie miejsca, gdzie spożywa się alkohol publicznie za relatywnie „bezpiecznie”. Potencjalny alkoholik (czytaj: każdy z nas) jest wystawiony na widok publiczny, co każe mu się miarkować; płaci za alkohol zazwyczaj więcej, co również każe mu się miarkować. Jeśli pan Rigaud i jemu podobni twierdzi, że zamknięty bar odwiedzie potencjalnego pijaka od upicia się myli się głęboko. Tenże bowiem zakupi nie jedną, ale na wszelki wypadek dwie lub trzy butelki w sklepie i zamiast lufki „w mieście”, walnie flaszkę w domu.

Wracając jednak do wina i degustacji. Oczywiście zajmując się zawodowo degustacją wina mam na ten temat spaczony pogląd. Uważam, że publiczne degustacje kształtują kulturę picia nie zaś kreują potencjalnych pijaków. Kto ma okazję regularnie próbować kilku, czy kilkunastu gatunków wina w czasie degustacji raczej wyrabia sobie gust i dąży do zdobywania bardziej smacznych, interesujących butelek.

Niech przykładem będzie nasz skromny kraj. Jeszcze dziesięć lat temu publiczne degustacje bywały często okazją do upicia się za darmo. Dochodziło w ich czasie do żenujących sytuacji, a producenci polewający wino mieli przerażone miny. Dziś podobne sytuacje są incydentalne. Brać winomanów i winomaniaków wyrobiła się przez kilka zaledwie lat, karnie wypluwa próbowane wino, a przyjemność znajduje w tropieniu aromatów i dyskusji z przyjaciółmi, nie zaś w alkoholowym odlocie.

Francja jest genialnym krajem winiarskim. Mimo fatalnego w ostatnich latach PR-u produkuje lwią część najlepszych win na świecie. Ma problem z zakomunikowaniem tego nowym pokoleniom winomanów, a podobne ustawy prowadzą nie do wychowania społeczeństwa w trzeźwości, ale generowaniu kryptopijaków sięgających po najmniej skomplikowane trunki służące jedynie zamroczeniu.
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...