Sojuszu szansa na sukces (jeśli lider SLD pójdzie drogą Leszka Millera)

Dodano:
Gdzie dwóch się bije, tam obaj korzystają - tak trafnie opisywał spór PO i PiS Marek Migalski. Ten mechanizm może się jednak stać nieaktualny na rzecz powiedzenia - gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Kandydat na trzeciego to przede wszystkim SLD, który w opublikowanym wczoraj sondażu OBOP-u uzyskał 21 procent. Jednak jeśli Grzegorz Napieralski nie zmieni stylu rządzenia partią nie będzie miał szans na stałe zwiększenie poparcia.
Jeden sondaż o niczym jeszcze nie świadczy, jednak tendencja dla SLD jest wzrostowa. Nie jest to zasługa polityków tej partii. Sojusz jest silny słabością konkurencji. Lewica powinna walczyć o  głosy wyborców zniechęconych rządami Donalda Tuska. Nie jest w stanie ich przyciągnąć Janusz Palikot, a PJN robi to w śladowym stopniu. Dlatego Napieralski może dostać prezent, którego nie będzie w stanie wykorzystać. Model zarządzania partią, który stosuje, utrudnia dotarcie do szerszego elektoratu.

Przewodniczący SLD (wzorem liderów PO i PiS) buduje wodzowski model partii i stawia na najbardziej zaufanych ludzi. Do tego grona można zaliczyć Jerzego Wenderlicha, Marka Wikińskiego, Tomasza Kamińskiego, czy rzecznika partii Tomasza Kalitę (ma startować w wyborach do sejmu). Równocześnie Napieralski odsuwa polityków, których rozpoznawalność mogłaby być ogromnym atutem. Najpierw wpuścił na minę Wojciecha Olejniczaka, który musiał walczyć o fotel prezydenta Warszawy. Jak się można było spodziewać nie uzyskał oszałamiającego wyniku, co dało podstawę do jego dalszej marginalizacji w partii. Spychany na boczny tor Ryszard Kalisz w akcie desperacji utrzymuje bliższe kontakty z Januszem Palikotem, niż z szefostwem własnej partii. Nie lepiej jest z Bartoszem Arłukowiczem, który przez posłów z otoczenia Napieralskiego po występach w komisji śledczej jest z przekąsem nazywany "najlepszym śledczym wśród pediatrów". Szczeciński poseł co rusz słyszy, że może dla niego zabraknąć "jedynki" na liście Sojuszu w nadchodzących wyborach. Tak szef SLD karze niepokornych. Być może w ten sposób odreagowuje niespokojne czasy, gdy walczył o przywództwo z Wojciechem Olejniczakiem. Paradoksalnie Sojusz był wtedy najbardziej demokratyczną partią.

Zamiast wpatrywać się w partyjny zamordyzm stosowany przez Tuska i Kaczyńskiego przewodniczący Sojuszu powinien pójść po radę do Leszka Millera. Byłemu premierowi twardej ręki nigdy nie brakowało, jednak jako lider partii działał z wyczuciem i nie bał się wyrazistych osobowości. Przykładowo gdy trzeba było dotrzeć do elektoratu o poglądach antyklerykalnych - głos zabierała Izabela Sierakowska. Z kolei do bardziej stonowanych wyborców trafiał Włodzimierz Cimoszewicz. Dzięki grze na wielu fortepianach lewica utrzymywała poparcie, po jakim teraz może tylko marzyć. W porównaniu z czasami Millera Sojuszowi brakuje wyrazistych osobowości. Jednak zamiast wykorzystywać talenty medialne Arlukowicza, czy Kalisza Napieralski wolał ocalić od zapomnienia Włodzimierza Czarzastego. Biorąc pod uwagę, że Czarzasty silnie kojarzy się z aferą, która zatopiła rząd lewicy, można to określić tylko w jeden sposób – szef SLD nie grzeszy nadmiarem instynktu samozachowawczego.

Grzegorz Łakomski
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...