Kibol rządzi, czyli o równości wobec klubu uderzającego i uderzanego

Dodano:
To taki ojcowski klaps - tłumaczył kiedyś trener pierwszoligowego zespołu kiboli, którzy pobili mu piłkarzy. Wtedy byłem zdumiony, teraz już nie są mnie w stanie zdziwić takie błahe incydenty jak spoliczkowanie piłkarza Legii przez kibica w tunelu na stadion.
Historia „policzkującego”, czyli kibola Starucha, ważnej postaci w środowisku, jest zresztą dość ciekawa. Otóż Staruch miał już kiedyś zakaz wstępu na stadion Legii. Blisko 1,5 roku temu, po śmierci współwłaściciela klubu Legii Jana Wejcherta, krzyknął na trybunie w kierunku wspólnika zmarłego, Mariusza Waltera, "jeszcze jeden". Wówczas władze klubu nałożyły na niego dwuletni zakaz stadionowy, obiecując jednocześnie, że ten człowiek nie wejdzie już na obiekt przy Łazienkowskiej.

No, ale się nie udało. Przed sezonem klub zawarł z będącymi z nimi w konflikcie „kibicami” porozumienie i Staruchowi karę zawieszono. Co więcej jak się nieoficjalnie mówi, Staruch dostał też przepustkę na płytę boiska. Dostał przepustkę, bo był komitecie flagowym, czyli grupie przygotowującej oprawę meczu.

No i oprawiał. Po ostatnim meczu „kibice” pożegnali piłkarzy wyzwiskami, opluli ich, gdy ci schodzili do szatni, a jeden z piłkarzy, Jakub Rzeźniczak, nie zdzierżył i także im naubliżał. Obrazy kolegów Staruch płazem puścić nie mógł. Gdy piłkarze wracali na pomeczowe rozbieganie podszedł do piłkarza i spoliczkował go.

Czyn Starucha spokojnie można zakwalifikować jako czynną napaść. Dodajmy, że kibic zrobił to na oczach służb porządkowych. I co? I nic. Nie został nawet zatrzymany do przybycia policji. Panowie ochroniarze po prostu odprowadzili go do wyjścia i tyle.

I w sumie trudno się im dziwić. Jak mieli zachować się ochroniarze skoro nawet władze klubu niespecjalnie się incydentem przejęły. Jedyną reakcją było odwieszenie, zawieszonego w trakcie sezonu zakazu stadionowego wobec Starucha. A przecież to była NAPAŚĆ i POBICIE pracownika firmy wykonującego zleconą mu przez szefostwo (lepiej lub gorzej) pracę na terenie zakładu pracy.

Następnego dnia kibol i piłkarz, czyli nie oszukujmy się napastnik i ofiara spotykają się i stowarzyszenie kibiców wydaje oświadczenie, że się pogodzili.

Cytuje fragment owego oświadczenia:

"Obie strony stwierdziły, że działały w afekcie - jeden za dużo powiedział, a drugi nie był w stanie powstrzymać się od czynu, który nie powinien mieć miejsca (...). Stowarzyszenie wyraża satysfakcję z tego, że zarówno dla piłkarza, jak i kibica dobro Legii stoi na pierwszym miejscu" - napisano w nim.

A więc jak się okazuje obie strony były na równi winne - i uderzający, i uderzany.

Nieprawdopodobne prawda?
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...