Gortat i stara bida

Dodano:
Moim ulubionym komplementem jest pochwała wygłoszona przez Kalego "W pustyni i w puszczy" - "Jesteś wielki jak słoń". Gdy się te słowa wypowiada, zwykle obdarowany komplementem jest z lekka skonfundowany. Zwłaszcza, gdy jest to kobieta. Ale myślę, że Marcin Gortat akurat by się nie obraził. Choćby dlatego, że naprawdę jest wielki. Nie tylko ze względu na swoje 214 centymetrów, ale także, a być może przede wszystkim, ze względu na niesamowity profesjonalizm i charakter. Nie dość, że się przebił w najlepszej lidze świata NBA, to jeszcze w przerwie próbuje wskrzesić trupa - czyli naszą koszykówkę.
Nie wiem jakie będę efekty występów naszego jedynego gwiazdora w reprezentacji, organizacji campów, spotkań z dziećmi itd. Na pewno nie są wystarczająco wykorzystane.

Choćby w czasie tych przygotowań. Udało załatwić się, by Gortat zagrał w reprezentacji, a nasza drużyna wszystkie sparingi przed euro zagra za granicą. Polscy kibice nie będą więc mieli szansy nawet powąchać polskich zawodników. Działacze (prawda, że nowi dopiero kilka miesięcy temu wybrani) wszystko zwalają oczywiście na poprzedników. Ale coś mi się wydaje, że gdyby pokombinować, to coś dałoby się zrobić.

Szkoda, że działacze nie podchwycili gortatowego pomysłu na campy, spotkania, czy turnieje. Przecież można by po kraju obwieść kilku innych naszych reprezentantów. A gdyby np. do pomocy młodym dodać Adama Wójcika? I zrobić akcję przez całe wakacje, a na koniec jeszcze raz dorzucić Polskiego Młota?

Ale to wszystko i tak mały pikuś w porównaniu do zadania, jakie stoi przed polskim koszykarskim światkiem - jak nie zmarnować woreczka z diamentami, które niespodziewanie dostaliśmy od  losu. Czyli naszej drużyny juniorskiej - wicemistrzów świata sprzed roku, ćwierćfinalistów MŚ z tego roku (grali z zawodnikami o rok starszymi i przegrali z późniejszymi mistrzami). Ponitka, Karnowski, Grochowski, Michalak i kilku innych to niesamowite talenty - zdecydowanie ponad miarę naszego systemu szkolenia (słowo system brzmi tu w ogóle fałszywie).

Oczywiście los młodziaków w dużej mierze jest w ich własnych rękach ewentualnie rodziców. Ale kłopot w tym, że w Polsce nie ma ścieżek rozwoju kariery. Chyba nikt nie wie jak powinno to wyglądać. Jechać na uniwersytet do USA? Kilkudziesięciu pojechało, jak na razie nikt oszołamiającej kariery nie zrobił.

Grać w polskim klubie? W dobrym trafić mogą na ławę, w słabszym z kolei trudno mieć pewność, czy będą mieli odpowiednie warunki do trenowania i rozwoju. Może w takim razie jechać do dużego klubu europejskiego? Barcelona, Real Madryt i wiele innych zespołów ma swoje drużyny młodzieżowe. To też oczywiście spore ryzyko...

Pozostaje tylko trzymać kciuki, by udało się przynajmniej kilku. By dali nam tyle radości i emocji, co złoci juniorzy siatkarscy z Murkiem, Świderski, czy Gruszką, czy też świetne pokolenie piłkarzy ręcznych Mistrzów Europy z 2002 roku - z Krzysztofem Lijewskim, Karolem Bieleckim, Mariuszem Jurkiewiczem, Patrykiem Kuchczyńskim czy Danielem Żółtakiem. No i przede wszystkim - by nie poszli śladami piłkarskich mistrzów Europy juniorów sprzed 10 lat, z których tylko Paweł Brożek pełnił przez pewien czas ważną rolę w kadrze

Dobrą wskazówką dla młodych jest wspominany na początku Marcin Gortat. Niezdarny dosyć chłopak jeździł po klubach i szukał szansy. W Polsce na jego szczęście wszystkie kluby go odrzuciły. Dali mu szansę Niemcy. Ale generalnie pod górkę miał zawsze. Jednak ponieważ on akurat pod górkę lubi, to w końcu mu się udało. Zaszedł znacznie dalej niż można się było spodziewać, bo ma jeden atut: determinację i wiarę, że jak się pod tę górkę nie da wejść, to można ją po prostu przenieść.
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...