Gazowy pistolet

Dodano:
Minister Jacek Rostowski cyklicznie ostrzega przed rozpadem strefy euro, mogącym doprowadzić do wojny na Starym Kontynencie. Przypomniało mi to, że w czasach kryzysu nasilają się wojny gospodarcze między państwami i poszczególnymi koncernami. Ich wynik decyduje o tym, czy dojdzie do wojen militarnych. Wojny gospodarcze są ciche, bez pif, paf, za to dużo ważniejsze od partyjnych złośliwości i ideologicznych pohukiwań, którymi jesteśmy na co dzień bombardowani.
Przykładem takiej wojny w której walczymy o swoje, może być rzucenie rękawicy przez Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo S.A. rosyjskiemu Gazpromowi. Jest to temat ważny dla wszystkich, bo wszyscy narzekamy na zapowiedź wzrostu cen gazu: pierwszą w grudniu a drugą w przyszłym roku. I tu mam dwie wiadomości, dobrą i złą. Zwyczajowo najpierw wiadomość zła: mogą to nie być ostatnie podwyżki. Wiadomość dobra: mogą to być podwyżki ostatnie. Ceny gazu mogą nawet w przyszłości spaść, jeżeli PGNiG wygra wojnę z Gazpromem. Bo to rosyjski koncern śrubuje ceny, zmuszając nasz koncern do podwyżek.

PGNiG od ponad pół roku próbuje przekonać Gazprom do obniżki ceny gazu i takiej zmiany sposobu jej naliczania aby silniej odzwierciedlała notowania tego paliwa na giełdach. Chodzi o to, że Rosjanie, określając cenę, sprytnie stosują korzystny dla nich mechanizm indeksacji cenowej, odnoszącej się do cen produktów ropopochodnych. Nie wchodząc w nadmiar szczegółów i mówiąc po ludzku, tak naliczają ceny, że gdy nawet one na giełdach spadają, to za rosyjski gaz nadal musimy płacić drożej. Ten mechanizm indeksacji, przyjęty pół wieku temu, nijak nie przystaje do realiów obecnego świata. Zarzucono go już w USA i Wielkiej Brytanii, których śladem zamierzają pójść inne państwa, w tym Niemcy.

Rzecz jasna, PGNiG przekonuje Gazprom bezskutecznie, bo Rosjanie nie są w ciemię bici aby dobrowolnie obniżać i urynkowić ceny. Wojna wkracza jednak w nowy etap, gdyż polski koncern będzie odwoływał się do sądu arbitrażowego w Sztokholmie. Arbitraż jest bronią groźną. Jeżeli przed sądem zostanie zawarta ugoda lub przyzna on rację polskiemu koncernowi, to Gazprom będzie musiał zwrócić nadpłatę za okres od złożenia wniosku o zmianę sposobu naliczania cen aż do wydania wyroku. A są to setki milionów dolarów. Co ważne, nie jesteśmy w tej walce sami. Do arbitrażu odwołały się też koncerny niemieckie, niższych cen domagają się koncerny z Francji, Włoch czy z Turcji. Ta ostatnia zresztą ogłosiła, że nie odnowi z Rosją jednego z kontraktów, dotyczącego zakupu 6 mld metrów sześciennych gazu rocznie.

Wobec takiego nacisku Gazpromowi zaczyna mięknąć rura. Rosyjski gigant, postawiony przed sztokholmskim arbitrażem przez włoską firmę Edison, wolał nie czekać na wyrok i zawarł z Włochami ugodę. Również Grecy zdołali wynegocjować z Rosjanami niższe ceny. Mówiąc krótko, w trudnych czasach nikt już nie ma ochoty tolerować sytuacji, w której wschodnioeuropejski koncern próbuje omijać mechanizmy giełdowe i nadużywać pozycji monopolisty.

Ocenę tego jak wygrana z Gazpromem może wpłynąć na nasze kieszenie i popularność polskich polityków zostawiam wybitnej domyślności Szanownych Czytelników, zwłaszcza w kontekście spadku notowań Platformy Obywatelskiej po szczerym ekspose premiera. Dodam jedynie, że opis zmagań PGNiG i innych europejskich koncernów z Gazpromem jest klasycznym przykładem na zaostrzanie się walki o ekonomiczne interesy w okresie kryzysu. Takie zmagania trzeba teraz baczniej obserwować niż w czasach prosperity, bo to one zadecydują o tym, czy do wojen gospodarczych dojdą nam militarne, gdy sfrustrowane narody ogarnia szaleństwo. Jednak póki co, nadal aktualnym pozostaje hasło Billa Clintona: „Przede wszystkim gospodarka, głupku”.

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...