Sukces Manify – mężczyźni, uczcie się odkurzania

Dodano:
W niedzielę po raz pierwszy w życiu byłem na Manifie. Wybierałem się na tę imprezę już kilka razy, ale zawsze jakoś nie wychodziło. A to nie było mnie w mieście, a to nauka do egzaminu, a to była jakaś robota do wykonania. W tym roku robota zaprowadziła mnie na Manifę. I dobrze, bo pewnie znowu coś by mi wypadło. A jak chodzę delegowany z zakładu pracy na wszelakie demonstracje, to trochę pracuję, ale bardziej popieram. Oczywiście nie wszystkie - czasami jestem tylko w robocie i łaknę adrenaliny. Bo w Polsce na demonstracjach można liczyć na adrenalinę - zwłaszcza na tych demonstracjach, których wektor ideologiczny skierowany jest w przeciwną stronę, niż na Manifie. Na takich demonstracjach trzeba się często uchylać od gradu kamieni - a bywa, że i ciosów.
„Jesteśmy niewolnicami”, „nie mamy żadnych praw” grzmiały feministki z Platformy. Doprawdy całkiem sporą wolnością cieszą się dzisiejsze niewolnice! I całkiem sporo praw jak na osoby pozbawione praw mają kobiety. Ja oczywiście rozumiem, że poetyka wiecu musi odznaczać się wyrazistością haseł i prostotą przekazu, ale w tym wypadku od owej wyrazistości i prostoty jest tylko krok do śmieszności. A przecież jest bardzo dużo kwestii bliższych rzeczywistości niż „nadanie jakichkolwiek praw kobietom”. Jest kwestia unpaid work, szklanego sufitu, prawa do aborcji… Oczywiście wszystkie te wątki pojawiały się podczas Manify, ale mnie wciąż dzwonią w uszach hasła o kulach i łańcuchach (a te stały się archaizmem nawet w małych miejscowościach).

Moim zdaniem uczestniczki Manify po wieloletnich bojach powinny odtrąbić sukces (choć jeszcze wiele jest do zrobienia). Pamiętam jak jeszcze kilka lat temu spora część komentatorów dziwiła się, że takie imprezy w ogóle są organizowane. To była wersja light. Inna część mówiła o rebelii kulturowej. Dzisiaj o majakach islamu, mordercach nienarodzonych i rozpadzie rodziny z trwogą rozprawiają już tylko ci, których się prawie nie wpuszcza na salony. I dobrze, bo co na salonach mieliby robić np. zwolennicy teorii o płaskości Ziemi?

Uczestniczkom i uczestnikom Manif udało się przejąć część konserwatywnego języka. W języku tym kobiecie należał się szacunek pieczętowany pocałunkiem w rękę i kwiatami. Kobiecie należał się szacunek, jako komuś słabszemu. To był dyskurs gentelmana. W takim szacunku zawsze pobrzmiewał protekcjonalizm - po pocałowaniu w rękę niewiasta mogła w końcu iść do garów i dać panom rozprawiać o polityce i sporcie. To się zmieniło. I stało się to między innymi dzięki Manifom.

Dziś już chyba tylko w necie można przeczytać o tym, że feminizm jest szkodliwy, że to antykultura, cywilizacja śmierci, Gomora, recydywa nazizmu, faszyzmu i nietolerancji oraz – na dokładkę - sprzeciw wobec praw natury. Na fejsie ktoś jeszcze czasem linkuje demoty, na których widnieje napis, że feminizm kończy się wtedy, kiedy trzeba pralkę wciągnąć na ósme piętro, a pracownicy fizyczni zaczynają domagać się parytetu w swoim fachu. Tego typu argumenty są jednak domeną mężczyzn. Kobiety przeciwko feminizmowi nie protestują zbyt ochoczo.

Cóż, drodzy panowie - czas nauczyć się gotować i odkurzać. O ile to drugie zawsze będzie nieprzyjemnym obowiązkiem, czymś na kształt wizyty w dentysty, to tę pierwszą czynność można nawet polubić. A kto wie, może kiedyś, jak wam dziecko zachoruje, to wy weźmiecie urlop?
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...