Czyje są obozy śmierci?

Dodano:
Kampania prezydencka w USA nabiera tempa – obecny prezydent zbroi się jak może szykując się do ostrej walki o reelekcję. Amerykański czytelnik magazynu „People” ma więc okazję dowiedzieć się, że Obama to sympatyczny facet, który pod prysznicem śpiewa „Sexy and I know it”. Na dodatek śpiewający pod prysznicem prezydent ma fajną żonę, która wydaje książki o hodowli warzyw w przydomowym ogródku. Prezydent prezentuje się też tym, którzy od „People” wolą „New Yorkera”. To m.in. dla nich wystąpił podczas zorganizowanej 29 maja ceremonii uhonorowania najwyższym amerykańskim cywilnym odznaczeniem – Medalem Wolności -  trzynastu osób, wśród których znaleźli się m.in. Bob Dylan, John Glenn czy – odznaczony pośmiertnie - Jan Karski.
O stylu, w jakim laureat Pokojowej Nagrody Nobla odznaczył kuriera Polskiego Państwa Podziemnego, każdy na pewno już słyszał. Biały Dom w ekspresowym tempie poinformował, że słowa o „polskich obozach śmierci” nie były wpadką Obamy, tylko jego ludzi odpowiedzialnych za pisanie przemówień. Warto przy tej okazji wspomnieć, że „ludzie od pisania przemówień” zawiedli prezydenta nie po raz pierwszy - w 2008 roku Obama mówił o „amerykańskich żołnierzach wyzwalających Auschwitz”. Wróćmy jednak do wydarzeń z 29 maja 2012 roku – w związku z tym, że to nie Obama zaliczył wpadkę, Biały Dom komunikatu z pokornymi przeprosinami z siebie nie wykrzesał.

Biały Dom milczy - do boju ruszyli natomiast nasi rodzimi politycy, dyplomaci i media. O ile jednak nie dziwią mnie głosy mniej lub bardziej gwałtownego oburzenia słowami Obamy, o tyle trudno mi zrozumieć tych przedstawicieli polskiej opinii publicznej, którzy nawołują do spokoju i wzruszenia ramionami.
Polscy adwokaci Obamy twierdzą, że gdyby amerykański prezydent mówił o „nazistowskich obozach śmierci”, byłoby to zbyt niejasne - nazistami bywali przecież ludzie różnych narodowości. Zwolennicy tej tezy jako poprawny zwrot wskazują określenie „nazistowkie obozy śmierci na terenie Polski”. A dlaczego nie „niemieckie obozy śmierci”? Wszak wszystkie obozy zakładane w podbitej przez nazistów Europie były tworzone pod egidą III Rzeszy, a więc ówczesnego państwa niemieckiego.

Obrońcy Obamy twierdzą też, że cała sprawa jest nadmiernie rozdmuchana, bo prezydent USA wcale nie chciał nikogo urazić. Po prostu najpotężniejszy człowiek na naszej planecie nie zna zbyt dobrze historii jakiegoś małego kraju położonego gdzieś na krańcu świata - więc powiedział co powiedział. Podobny punkt widzenia na całą sprawę prezentują media zagraniczne. „The Economist”, wytykając błąd Obamie, skupił się na tym, że prezydent powinien był odpuścić sobie wyrażenie „polskie obozy śmierci” dlatego, że takie stwierdzenie… irytuje Polaków.
A przecież w całej sprawie zupełnie nie o to chodzi – nie jest bowiem ważne, czy Polacy się irytują, czy nie (fakt, że niektórzy Polacy bronią Obamy, wskazuje na to, że nie wszyscy nasi rodacy są zirytowani słowami amerykańskiego prezydenta…) – istotą problemu jest to, że Obama powiedział nieprawdę – Polacy w czasie II wojny światowej nie budowali obozów śmierci.

Niektórzy apelują też o powstrzymanie się przed zbyt agresywną krytyką prezydenta USA. Były premier Włodzimierz Cimoszewicz publicznie zmartwił się wszechobecnym „festiwalem wzmożenia patriotycznego” i upomniał owych „wzmożonych patriotów”, że „im głośniejsze będą pohukiwania z Polski”, tym większa szansa, że skończy się tylko na lakonicznym oświadczeniu Białego Domu. Sytuacja dyplomatyczna faktycznie jest trudna – zachowanie ministra Radosława Sikorskiego wypominającego Obamie „ignorancję” na Twitterze nie należało do najzręczniejszych. Ale pomiędzy pokornym milczeniem, a wypowiedzeniem wojny Stanom Zjednoczonym jest cała gama środków dyplomatycznych, którymi można się posłużyć w tej sytuacji.

W Polsce widoczna jest tendencja, aby na trudne tematy patrzeć „z różnych perspektyw”. Kiedy Jan Tomasz Gross wydawał książki „Strach” i „Złote Żniwa”, wielu publicystów zachwycało się tym, że ktoś wreszcie nie powiela bezkrytycznie historii mitów o bezgranicznym heroizmie Polaków w czasie II wojny światowej. To prawda – nie wszyscy byli bohaterami, a oprócz tych, którzy ratowali Żydów przed nazistami (Niemcami!), byli też ci, którzy Żydów wydawali w ręce oprawców. To rzeczywiście odkrywcze – na świecie są dobrzy i źli ludzie! Ale ok – patrzmy na świat z różnych perspektyw, byle tylko ich wielość nie przesłaniała nam istoty rzeczy. Bo jeśli z jednej strony „różne perspektywy” każą nam określać termin „nazistowski obóz śmierci” jako wyrażenie nieprecyzyjne bez dodania informacji, że to obóz położony w Polsce, a z drugiej strony – przez wzgląd na owe „różne perspektywy” – nie wolno nam mówić, że Polacy pomagali Żydom w czasie II wojny światowej, bo jest to nadużycie i uogólnienie – to kończy się tak, że nasz PR za granicą jest beznadziejny. W efekcie o „polskich obozach śmierci” usłyszymy jeszcze nie raz, a najsłynniejszym bohaterem ratującym Żydów będzie nadal Niemiec Oskar Schindler.
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...