Koniec świata. I co dalej?

Dodano:
Dziennikarstwo się kończy, kończą się media. To jedna z najgorętszych tez w medialnym świecie ostatnich dni. I jak to w Polsce bywa, kiedy pojawia się problem, zamiast go rozwiązać, zaczyna się kłótnia kto powinien ponieść odpowiedzialność i kogo poświęcić w ofierze na przebłaganie win.
Spore zamieszanie wywołał niedawno Grzegorz Miecugow wypowiedzią oskarżającą odbiorców, że to oni właśnie niszczą media, promując niską rozrywkę i tanią kulturę. A że redaktor, zanim zagościł w miękkim fotelu "Szkła kontaktowego", sam ową rozrywkę popularyzował, szybko mu tę niechlubną przeszłość wypomniano. Zrobił to zresztą człowiek z mediami również związany – medioznawca Łukasz Szurmiński.

Miecugowa wziął w obronę jego imiennik i kolega po fachu – redaktor TOK FM, Grzegorz Chlasta. I tak zaczęła się dyskusja nad kondycją mediów i świata, co zresztą nie jest tematem do rozważań nowym, bo o takie przemyślenia pokusiło się już kilkoro filozofów i socjologów, jak chociażby Bauman czy Skarga. Panowie więc zaczęli żonglować argumentami, przenosząc dyskusję na strony swoich blogów. I jak zwykle u nas, zamiast szukać merytorycznych rozwiązań, ruszyło polowanie na czarownice i tradycyjne już szukanie winnego.

Z całej "debaty" wyłonił się jeden wniosek przewodni: świat się kończy i nic już nie będzie takie samo. Dość mało to odkrywcze, żeby nie powiedzieć wtórne.

Aha, i jeszcze myśl poboczna: wszystkiemu winny jest internet (w którym zresztą zainteresowani piszą swoje blogi). Wiadomo, ofiara być musi, a ta się przynajmniej nie broni w publicznej debacie.

Jakby się tak przyjrzeć z boku, można by dojść do niebezpiecznych wniosków, że upadek mediów to może wcale nie takie znowu złe nowiny. Bo jeżeli co wieczór ma się wybór między kłótniami o niczym, gotującymi w castingach nowych talent show i publicystyką, gdzie główne tematy to Smoleńsk i Smoleńsk, nachodzi refleksja, że media może rzeczywiście nie mają nic do powiedzenia (poza rzecz jasna, mówieniem o sobie). Może więc niech lepiej pomilczą albo przynajmniej odzywają się rzadziej. Jestem dziwnie spokojna, że rzeczywistość jakoś sobie z tym poradzi.

P.S.

A co do internetu, należy mu się chwila uwagi. To właśnie dzięki niemu mogę tutaj pisać. Od czasu do czasu albo "do końca świata jaki znamy" – cytując Wallersteina, rzecz jasna, socjologa.
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...