Święte krowy i prawdziwe tabu

Dodano:
Pielęgniarka, która padła ofiarą prowokacji dziennikarskiej i ujawniła dane o zdrowiu księżnej Kate popełniła samobójstwo. Za jej śmierć nie powinno się obwiniać dziennikarzy lecz tych, którzy ze zwykłej kobiety – żony księcia Williama - zrobili świętą krowę i wywołali atmosferę potępienia. Prawdziwe tabu jest gdzie indziej. Wszystko to wpisuje się to też w debatę o wolności mediów.
Dyskusja o granicach wolności mediów toczy się w Wielkiej Brytanii już od kilku lat. Po wielkiej aferze, która wybuchła gdy okazało się, że tabloidy podsłuchują rozmowy i przeglądają smsy prominentnych polityków, gwiazd i celebrytów brytyjskie media zaliczyły jeszcze kilka wpadek. Kolejne granice, które były przekraczane przez wydawców tabloidów sprawiły, że w kraju będącym tradycyjną ostoją wolności słowa i mediów zaczęto się zastanawiać nad granicami tej wolności. Do jakich prowokacji i po jakie środki mogą sięgnąć dziennikarze i sępy dziennikarskie? Czy podsłuchiwanie prywatnych rozmów, robienie zdjęć z ukrycia, dopuszczanie się prowokacji to jeszcze dozwolone środki dziennikarskie czy też jest to już nadużycie, które powinno być karalne? Czy osoby publiczne dalej mają być bezbronne wobec takich zachowań? W debatę włączyło się wielu polityków i gwiazd. Jednym z frontmenów krucjaty przeciw tabloidom jest Hugh Grant. I cóż, w kontekście zdjęć ukazujących tego aktora in flagranti z prostytutkami nie wydaje się to  być dobrym pomysłem. Równie dobrze można by o to prosić George’a Michaela. Znacznie lepszym pomysłem byłoby, gdyby w tej roli wystąpił ktoś o znacznie lepszej reputacji.

Dobrze, że zaczęła się wreszcie dyskusja na ten temat, bo kolejne granice były stopniowo przekraczane. Ale z drugiej strony wina nie leży tylko po stronie sępów dziennikarskopodobnych, ich wydawców i żądnych ponoć krwi i golizny czytelników. Winne są też same gwiazdy, które umawiają się z paparazzi na "ustawki”, które same wysyłają swoje pikantne zdjęcia i chętnie bez proszenia nawet dzielą się najbardziej intymnymi przeżyciami. Pisała o tym zresztą niedawno Krystyna Janda. I gdybym mogła coś zaproponować, to na miejscu wydawców po prostu nie drukowałabym tego typu zdjęć i informacji, bo naprawdę nic mnie nie zdoła przekonać, że czytelnicy o niczym innym nie marzą jak tylko o informacjach z sypialni tej czy innej gwiazdki, która widocznie nie zna innego sposobu na wylansowanie się.

Wracając do brytyjskiej rodziny królewskiej, to w pewnym sensie prekursorką była księżna Diana. Przecież księżna, zanim padła ofiarą paparazzi, sama przez wiele lat umiejętnie prowadziła grę z mediami, zmniejszając dystans. A że finał okazał się tragiczny to już inna sprawa. I teraz ta historia z księżną Kate i australijskimi dziennikarzami, którzy podszywając się pod królową Elżbietę i księcia Filipa zażądali od pielęgniarki informacji o stanie zdrowia żony księcia Williama. Histeria, która wybuchła po ujawnieniu prowokacji doprowadziła do śmierci pielęgniarki. Teraz całą winą obarcza się dziennikarzy. Niesłusznie. Bo choć faktem jest, iż żart był mało dowcipny, to nie oni nakręcili późniejszą aferę. Mało tego, mimo wszystko nie przekroczyli ostatecznej granicy. A tą granicą jest tabu śmierci i ciężkiej choroby. Gdyby "zażartowali” podając informację o śmierci lub śmiertelnej chorobie, to byłaby inna sytuacja. Nota bene taka sytuacja miała miejsce, gdy hieny dziennikarskie podały informację o kalectwie nowo narodzonego dziecka ówczesnego premiera Gordona Browna, zanim reszta jego rodziny się o tym dowiedziała. To było prawdziwe przekroczenie granicy, które powinno zostać surowo ukarane. A nie ta sytuacja. I winnymi sprowokowania nieszczęsnej pielęgniarki do śmierci są ci, którzy z eks panny Middleton uczynili świętą krowę i napiętnowali pracowników szpitala. Gdyby nie powszechne potępienie , ta kobieta nie popadłaby w aż taką desperację. Lepiej byłoby, gdyby brytyjska opinia publiczna , w otwartej debacie postarała się nakreślić granice, których nie można przekraczać.

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...