Café Tortoni

Dodano:
Notatki Gombrowicza, pisane zwłaszcza w pierwszej części "Kronosu", przypominają trochę teksty Bobkowskiego. Z jednej strony wyziera z nich niechęć do Polaków, ich kłótliwej i zazdrosnej natury - a z drugiej wyczekiwanie na przelew od Giedroycia.
Smutna to jednak lektura - historia ciągłej walki ze złym i przeciwnym losem, trauma rozstania z Polską, wreszcie zmagań z nieustannym bólem zęba.

W Café Tortoni w Buenos Aires jest taka sala, gdzie leży, a właściwie stoi za szybą egzemplarz Rity - “Gombrowicz w Argentynie“. Obok dzieł Borgesa i innych, słynnych znajomych naszego bohatera. Pamiętam doskonale, bo to miejsce wszak szczególne dla niego.

Siedzę sobie któregoś dnia w Tortoni, gapię się na popiersia argentyńskich pisarzy i nagle dzwoni do mnie Robert Kwiatkowski z informacją, że wywalili mnie z telewizji. Bo PiS dogadał się z SLD i czyszczą Woronicza. I on mi to właśnie mówi.

Wtedy w Tortoni właśnie, pomyślałem sobie, że Gombrowicz strasznie się namęczył pisząc “Transatlantyk“. Że to zgubne być Polakiem na wyjeździe, bo dopadnie cię najpierw tęsknota, potem nostalgia, następnie brak pieniędzy, wreszcie Rodacy. Z ich wieczną chorobliwą zawiścią. No i jeszcze ten ból zęba.

Z Bobkowskim nie było inaczej. Uciekł najpierw z Polski, marzyła mu się Argentyna, ale dotarł tylko do Francji, a po wojnie do Gwatemali. Miał nadzieję, że na plantacji kawy zarobi trochę pieniędzy, będzie dostanio żył i pisał, ale skończyło się na sklepie modelarskim i życiu w biedzie. Pisał tylko po polsku, nigdy nie chciał próbować swoich sił po hiszpańsku.

Quevedowie apelowali, aby ktoś sfinansował tłumaczenia pisarza. Ale nikt nie odpowiedział na apel.

Bobkowski pisał listy. Dziennik też. Apelowal do Giedroycia, skromniej niż Gombrowicz bił się o swoje - a właściwie nie bił. Pasjonował go inny, daleki od polityki świat. Za “Coco de Oro“ mogłby dostać Nobla, bo w niczym Hemingwayowi nie ustępował. No ale nikt o niego nie walczył.

Tymczasem “Kronos“ dobiega końca. W Vence kwitną drzewa. W Tortoni brazylijscy turyści, trochę Niemców. Tamten świat także dobiegł końca. Nie ma już domu Bobkowskiego w Guatemala City. Nad jeziorem Atitlan nikt już nie natrafi na parę, siedzącą na kraciastym kocu i obejmującą się czule. Basia i Andrzej. To oni. Bobkowscy w kolebce Majów. Tego zdjęcia chyba nikt nie zapomni, jeśli je widział choć raz, a potem przycupnął nad jeziorem i włożył dłoń do wody.

Od tamtego czasu, od telefonu w Buenos Aires, nie rozstaję się z “Transatlantykiem“.

Czytam “Kronos“ i choć wiem, ile razy Gombrowicz sypiał z Ritą, albo kimś innym, że egzema na jego głowie stała się mniej dokuczliwa, dumam, nie wiedzieć czemu, nad Tortoni i tamtym telefonem od Kwiatkowskiego. Było to kilka lat temu. W sumie już bez znaczenia. Robert Kwiatkowski będzie niedługo startował do Europarlamentu i raczej nie obchodzi mnie czy boli go ząb i ile razy sypia z żoną. Kompletnie nie. A przecież gdyby Gombrowicz zechciał być deputowanym, to oddałbym na niego swój głos bez wahania. Mimo wszystko.
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...