Po co Orbánowi referendum?

Dodano:
Węgierskie referendum w sprawie imigracji jest na pozór zbyteczne, jednak wynikające z niego korzyści polityczne są na tyle wyraźne, że bez wątpienia się odbędzie.
Ogłoszenie przez premiera Węgier, że decyzję w sprawie przyjęcia (lub raczej nie) uchodźców rząd odda w ręce obywateli tylko pozornie można uznać za zaskoczenie. W rzeczywistości sprawa referendum ma więcej wspólnego z meandrami polityki wewnętrznej Budapesztu (a pośrednio także Unii Europejskiej) niż z rzeczywistym problemem uchodźców. Problemem coraz bardziej się oddalającym od Budapesztu ponieważ budowa osławionego płotu na południowej granicy skutecznie zatrzymała falę imigrantów, a ci którzy dotarli na Węgry wcześniej praktycznie opuścili już kraj.

Oczywiście oglądając publiczną telewizję węgierską można odnieść przeciwne wrażenie, bowiem co najmniej połowa wszystkich programów informacyjnych i publicystycznych poświęcona jest właśnie sprawie uchodźców. Nie bez powodu - po pierwsze to właśnie radykalne przeciwstawienie się fali imigracyjnej zdecydowanie poprawiło notowania Fideszu, które pod koniec 2014 r. zaczęły się mocno chwiać. Po drugie przykład węgierski zjednał premierowi Orbánowi uznanie sporej części europejskiej opinii publicznej zirytowanej zbytnią miękkością własnych rządów. To bardzo ważne dla polityka spychanego na unijny margines.

Referendum w istocie jest zbyteczne ponieważ i bez niego wiadomo że ponad dwie trzecie Węgrów zdecydowanie sprzeciwia się przyjmowaniu uchodźców. Z tego samego powodu jest jednak bezpieczne bowiem nie grozi rządowi żadną niespodzianką, a wręcz przeciwnie pozwoli na zademonstrowanie poparcia wyborców (wcześniej potwierdziły to tzw. konsultacje, czyli odsyłanie pisemnych zapytań o zdanie obywateli w tej kwestii). Będzie się zatem doskonale wpisywało w politykę propagandową władzy.

Kolejną korzyścią - już na polu międzynarodowym - będzie pokazanie Europie, że rząd w Budapeszcie nie realizuje własnego „widzimisię“ lecz wolę większości. Można to także potraktować jako sugestię dla innych państw - proszę bardzo, wy także zapytajcie obywateli co sądzą o „wilkommenpolitik“.

Wreszcie jest tez bardzo szczególny wątek wewnątrzpolityczny dotyczący nieco nadwerężonego zaufania do instytucji referendum. Otóż zgodnie z węgierskim prawem referendum w konkretnej sprawie rozpisywane na wniosek obywateli, którzy przedłożą 200 tys. podpisów może być tylko jedno i to z pytaniem zaproponowanym przez pierwszego wnioskodawcę (oczywiście wniosek może też złożyć rząd, parlament albo prezydent).

Od czasu obowiązywania tego prawa przed każdym referendum rozgrywa się dość niesmaczna przepychanka, którą wygrywają po prostu mocniejsi i lepiej ustosunkowani (ostatnio wniosek uprzedzający inicjatywę lewicowej opozycji złożyła pewna starsza pani chroniona przez grupę łysych „karków“ związanych ze stołecznym klubem piłkarskim). Referendum zaproponowane przez Viktora Orbána ma więc pokazać, że wszystko można naprawić, a sam premier mówił o „nadużyciach“ związanych ze składaniem wniosków referendalnych (inna rzecz, że w sprawie uchodźców też ktoś złożył swój wniosek przed rządowym, tyle że osoba ta w dziwnych okolicznościach wycofała swój projekt na kilka godzin przez pojawieniem się projektu rządowego).

Jak więc widać referendum - choć w swojej istocie zbyteczne - w sensie politycznym przynieść może rządzącym same korzyści. Dlatego z pewnością się odbędzie. W odróżnieniu od referendum na temat niedzielnego otwarcia sklepów. W tej kwestii nikomu nie udaje się złożyć wniosku, choć jest to bodaj najbardziej niepopularna decyzja Fideszu od czasu objęcia przez prawicę rządów w 2010 r.

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...