Wachowski "zapomniał o dokumentach"
"One przeleżały tutaj, ja o nich zapomniałem, szczerze mówiąc" - przyznał i dodał, że gdy "panowie z ABW robiąc rewizję w domu znaleźli je" - on nie protestował. "Po prostu je zabrali; sam nie wiedziałem, co w nich jest" - zapewnił.
Wachowski oświadczył, że po przeprowadzce do domu w Piasecznie zaczął rozpakowywać niektóre z tych kartonów. "To były gadżety, prezenty z różnych naszych wizyt. M.in. dokumenty, w jakiś zielonych teczkach, których nie przeglądałem" - opowiadał Wachowski. Jak oświadczył, jedyny tajny dokument był w mieszkaniu, a nie w piwnicy.
O dokonujących przeszukania funkcjonariuszach Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Wachowski powiedział, że zachowali się "kulturalnie, godnie i profesjonalnie". Podkreślił jednak, że ABW działała na polecenie prokuratury. "Zaś prokuratura na czyje polecenie wykonywała tę machinację - proszę pozostawić sobie to do osądzenia" - powiedział Wachowski.
Uważa on, że zarzuty wobec niego są "mocno naciągane" w takim sensie, że "każdy dzisiaj z ulicy może powiedzieć, że pan Wachowski obiecał za milion, dwa, trzy coś załatwić". "I teraz jak ja mam się z tego tłumaczyć? Po prostu nie potrafię" - powiedział.
Były minister jest przekonany, że cała sprawa to "element brutalnej i brudnej kampanii wyborczej", i wiąże się z jego konfliktem z Lechem Kaczyńskim. Przypomniał w tym kontekście wygrany w I instancji proces z L. Kaczyńskim, który w 2001 r. nazwał Wachowskiego "wielokrotnym przestępcą". "Jeśli Kaczyński nie mógł mi udowodnić, że jestem wielokrotnym przestępcą, to niech raz w mediach będę przynajmniej jakimś przestępcą" - mówił Wachowski. Swoje zatrzymanie przez ABW Wachowski uważa za "ewidentne działanie przygotowane przez kolegów pana Kaczyńskiego".
Lech Kaczyński proszony na piątkowej konferencji o komentarz do słów Wachowskiego, że jego zatrzymanie to pokłosie sprawy jego i Kaczyńskiego, odpowiedział: "Jeżeli to moje określenie wskazało prokuraturze drogę do tego, żeby się tą osobą zająć, to bym się ucieszył, ale ja nie widzę najmniejszego związku".
Przypomniał, że w procesie karnym z Wachowskim chciał przesłuchania przed sądem kilkunastu świadków, przedstawiał też inne dowody w sprawie "innych przestępstw, których dopuścił się Wachowski, ale nie odpowiadał za nie karnie". "Jak wiadomo wszystkie moje dowody zostały odrzucone, w procesie nie przesłuchano ani jednego świadka" - dodał Kaczyński.
Lider PiS twierdzi, że o "łódzkiej sprawie Wachowskiego" nie miał pojęcia. "Gdy wczoraj się dowiedziałem o zatrzymaniu pana Wachowskiego, to byłem przekonany, że chodzi o te sprawy, o których pisano, a które dotyczyły poważniejszych jeszcze spraw, czyli narkotyków" - powiedział.
Wachowski, odnosząc się do zarzutu płatnej protekcji, postawionego przez prokuraturę jeszcze w czwartek, uznał go za "pomówienia braci G." (wymienił ich nazwisko). Ci znani biznesmeni z podłódzkiego Rzgowa, właściciele hal targowych, którzy sponsorowali klub sportowy Widzew, mieli zeznać, że Wachowski w zamian za milion złotych podjął się załatwienia im pozwolenia na działalność hal w Rzgowie. W czasie przesłuchania Wachowskiego między nim a przedsiębiorcą Andrzejem G. odbyła się konfrontacja.
"Państwo sobie wyobrażacie taką sytuację, że prokuratura, w tym gorącym okresie przedwyborczym, ma poważny materiał na +szarą eminencję+ - ministra Wachowskiego i nie występuje o aresztowanie go?" - pytał mec. Karol Jełowicki towarzyszący Wachowskiemu podczas spotkania z dziennikarzami.
"Mecenas powiedział, że jest to materiał (dowodowy - PAP) warty funta kłaków. Ja nie wiem, ile waży funt kłaków" - mówił Wachowski. Według niego, przedsiębiorca "nie umiał odpowiedzieć konkretnie na żadne pytanie zadane przez obrońcę i sprecyzować konkretnego zarzutu, tego jaki był powód tego całego pomówienia, które złożył".
Mówił też, że widział G. "może raz lub dwa" w kancelarii adwokackiej mec. Jerzego P. (który razem z Wachowskim jest podejrzany o płatną protekcję - PAP), gdy przebywał u niego w Łodzi. Według Wachowskiego, G. widział go "pierwszy raz na początku lipca 2003, zeznania złożył 30 grudnia 2004 r., czyli półtora roku później, a zarzuty mam dzisiaj, czyli po dwóch latach".
ss, pap