Listy

Dodano:
Jesteśmy więcej warci niż Ruch
Nie spodobało mi się to, co pan Klicki [właściciel Grupy Kolporter - przyp. red.] mówił o systemie partnerskim! (BW nr 15). Prowadzę taki salonik na Śląsku i wcale nie jest tak różowo. Po pierwsze, obecnie Kolporter podpisuje umowy na 1,8 tys. zł podstawy, a nie 2 tys., premie są bardzo niskie. Jeśli salonik wraz z totolotkiem ma 20 tys. zł obrotu, to uzyskuje około 300 zł premii. Proszę sobie policzyć, ile zarabiamy - pracować mamy po 14 godzin dziennie, a w niedziele po 6.
Przyjmijmy, że mamy te 2 tys. zł podstawy plus 300 zł premii. W sumie jest to 2,3 tys. zł i z tego trzeba zapłacić 720 zł na ZUS, bo każdy z nas musi założyć własną działalność gospodarczą. Trzeba także zapłacić podatek od dochodu - w moim wypadku jest to 200-250 zł.
Kolejna sprawa: ciężko jest samemu siedzieć codziennie tyle godzin. Nie ma życia rodzinnego - otwieramy o 6.00, a zamykamy o 20.00! Mnie pomaga syn. Trzeba jednak mu za to zapłacić, bo nie może przecież pracować na czarno. Zresztą gdzie potem na starość będzie szukał emerytury? Choć na pół etatu, ale zmuszona byłam syna zatrudnić! W efekcie oprócz tych 450 zł, które mu się należą, muszę zapłacić za niego ZUS - 150 zł.
Sumując to wszystko - ile mi pozostaje? 700-800 zł. W dodatku umowa jest tak spisana, że nie należy nam się żaden urlop, bo wiadomo - prowadzimy własną działalność. Jedno jest pewne, jeśli ma się salonik w markecie tak dużym jak np. Real czy Geant, to obroty są duże i wszystko jest w porządku, ale jeśli punkt jest w małym mieście w kamienicy, to nawet gdy jest ona przy głównej drodze, to naprawdę jest ciężko.
Nazwisko i adres
do wiadomości redakcji

Kolejny głos
Na wstępie pragnę panu Markowi Jaślanowi podziękować za wywiad przeprowadzony z właścicielem Kolportera panem Klickim, szkoda jednak, że przed rozmową nie zapytał pan partnerów, jak jest naprawdę.
Wyliczmy koszty przy średnich dochodach 2400 netto: za pracę blisko 390 godzin:
1. własna działalność - blisko 700 zł
2. biuro rachunkowe - 150 zł
3. pracownik (student) 180 godz - 700 zł brutto
4. kradzieże są u mnie małe - 60-70 zł miesięcznie
Policzmy: 2400-700-150-700-60 to razem: 790 zł za 210 godzin, w tym cztery soboty i dwie niedziele.
Aha, podatek niewielki, ale zawsze. (...) Dziękuję i pozdrawiam
marcogrande

Jak najdalej od sportu
W poprzednim numerze BW zamieściliśmy list szefa marketingu firmy Adidas Poland pana Pawła Patkowskiego, który polemizował z opiniami zawartymi w artykule Jak najdalej od sportu (BW nr 13/14). Oto replika autora:
Dziękuję za bardzo uważną lekturę tekstu i skrupulatne wyliczenie opinii, z którymi Pan się nie zgadza. Jeśli na skutek braku autoryzacji danych i faktów doszło do błędów, przepraszam, były one niezamierzone.
Nie zgadzam się jednak z większością Pana zarzutów. Swoich kontrargumentów nie poparł Pan ani konkretnymi danymi dotyczącymi rosnącej sprzedaży wyrobów Adidasa, ani informacjami związanymi z rzekomo nadal silną pozycją marki wśród nastolatków. Również w rozmowie ze mną nie chciał Pan ujawnić żadnych danych liczbowych.
Po pierwsze, nie kwestionowałem tego, że Adidas jest marką sportową. To oczywiste. Tekst nie dotyczył tego, jak radzą sobie `sportowe` marki w segmencie profesjonalnych odbiorców, ale poza nim, czyli na rynku wyrobów dla `ludzi z ulicy`.
Po drugie, wielkość sprzedaży Adidasa, podobnie jak innych markowych graczy, owiana jest tajemnicą. Jedyne dostępne dane to udziały rynkowe, które każda z firm liczy po swojemu. Opinię o spadającym udziale Adidasa oparłem na opinii znawców rynku i konkurentów.
Po trzecie, grupa docelowa Adidasa, jak sam Pan zaznaczył w liście do redakcji, nie zamyka się w przedziale 14-25 lat, ale też trafia do liderów mody, a ci zwykle są nieco starsi. Zarzut o nietrafnym opisaniu w tekście grupy docelowej jest więc chybiony.
I po czwarte, trudno dyskutować o popularności marki i jej ekspansji. Pozostaję przy swoim zdaniu, opartym na opiniach rynku i zebranych wśród nastolatków, że Adidas traci na popularności. Dotyczy to zwłaszcza grupy, na której firmie najbardziej zależy, tj. zamożniejszych klientów. A otrzymane nagrody, choć godne uznania, o niczym nie świadczą.
Dariusz Styczek

Te wspaniałe nieetyczne korporacje

W artykule pt. `Te wspaniałe nieetyczne korporacje` (BW nr 13/14) z przykrością dostrzegłam nazwę Raiffeisen Bank. Autor tekstu przytoczył spór między radomską spółką Lech a naszym bankiem jako przykład ignorowania mniejszego partnera. Szkoda, że autor nie zadał sobie trudu, aby skontaktować się z nami - tego przecież wymagałaby etyka dziennikarska, a właśnie o etyce jest w artykule mowa.
Warto zadać sobie pytanie: czy Lech jest firmą działającą etycznie, która w dobrej wierze chciała sprzedać bankowi wierzytelność Miejskiego Zarządu Budynków Mieszkalnych w Lublinie?
Rzeczywistość jest nieco inna. Przede wszystkim istnieją poważne wątpliwości, czy Lech w ogóle mógł wspomnianą wierzytelność sprzedać. Wynika to z faktu, że sam nigdy za nią nie zapłacił, a w konsekwencji już w 1998 r. doprowadził do sporu z pierwotnym wierzycielem, od którego wierzytelność nabył. Pierwotny wierzyciel - już przed rozpoczęciem negocjacji przez Lecha z Raiffeisen Bank Polska SA - wystąpił z pozwem przeciwko Lechowi, a następnie, po wygraniu procesu, odstąpił od umowy cesji. Dziennikarzowi nietrudno byłoby sprawdzić, że spółka Lech nie figuruje na liście wierzycieli prowadzonej przez syndyka masy upadłościowej MZBM. Trochę więcej wysiłku wymagałoby ustalenie, w jakiej sprawie dotyczącej Lecha prowadzi postępowanie prokuratura w Radomiu. Wyniki takiej analizy mogłyby być interesujące.
Lech chciał jednak wspomnianą wierzytelność korzystnie sprzedać, mimo iż prezes zarządu spółki świadom był tego, że nie jest ona do tego uprawniona. Nie ujawnił jednak tej okoliczności bankowi. Co więcej, jak wynikało z zaaprobowanej przez Lecha struktury transakcji, finalnym nabywcą wierzytelności miała być rosyjska firma Standard Consulting Ltd. Raiffeisen Bank miał kupić wierzytelność od Lecha, by następnie sprzedać ją Rosjanom. Raiffeisen musiał mieć pewność, że Standard Consulting mu zapłaci, co miało być zapewnione akredytywą wystawioną przez wiarygodny bank. Prezes Lecha zadeklarował, że bankiem, który wystawi akredytywę za Standard Consulting, będzie Royal Bank of Canada - bank kanadyjski o niekwestionowanej reputacji. Kiedy jednak przyszło do konkretów, Standard Consulting był w stanie przedstawić jedynie bezwartościowy projekt gwarancji wystawionej przez instytucję finansową z Wysp Cooka, znanego raju podatkowego. Raiffeisen jeszcze przez jakiś czas dopytywał o obiecaną gwarancję Royal Bank of Canada, jednak bezskutecznie. Do transakcji nie doszło, a dokumenty umów cesji pozostały w banku.
Prezes Lecha dostrzegł jednak pewną możliwość. Otóż gdyby parafowaną umowę sprzedaży (która czekała w banku na dopięcie drugiej części transakcji) udało się z banku wydobyć, to można by udowadniać, że druga część transakcji jest odrębną sprawą, a bank powinien bezwarunkowo zapłacić za nabytą wierzytelność. I od kilku lat prezes Kosałkiewicz konsekwentnie realizuje tę strategię.
Po niekorzystnym (acz nieprawomocnym) wyroku sądu pierwszej instancji bank zgromadził dowody, które diametralnie zmieniają obraz całej sprawy i są potwierdzeniem stanowiska od dawna przez bank reprezentowanym. Po wniesionej apelacji od wyroku pierwszej instancji jesteśmy pewni, że wkrótce sprawa trafi do ponownego rozpoznania.
Podsumowując, Raiffeisen bank ustrzegł się przed wyłudzeniem pieniędzy przez radomską spółkę, która chciała przeprowadzić przez bank transakcję sprzedaży wierzytelności rosyjskiemu partnerowi, a potem `zapomniała` o drugiej połowie tej transakcji. Co więcej - do sprzedaży wierzytelności w chwili transakcji firma nie była uprawniona.
Tekst opublikowany przez BusinessWeek martwi nas tym bardziej, że Państwa pismo cieszy się w środowisku biznesowym zasłużoną renomą, a więc jest opiniotwórcze. Czy jednak, kiedy sąd uzna nasze racje, będą Państwo chcieli napisać artykuł o tym, że w sporze małego z dużym nie zawsze można zakładać, że mały ma czyste intencje, a duży jest wyrachowany i nieetyczny?
Aleksandra Kwiatkowska
rzecznik prasowy
Raiffeisen Bank Polska SA

Od autora: Obiecujemy, że z uwagą będziemy śledzili losy tej sprawy, jeśli trafi ona do sądu II instancji.
Dariusz Styczek
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...