Oficer bezpieczeństwa
Dodano:
Zeznania Witolda Wieczorka stawiają pod znakiem zapytania wiarygodność całego procesu lustracyjnego.
- Wpisałem Zytę Gilowską na listę agentów bez jej wiedzy, by chronić ją przed grupa w SB, która zwalczała opozycję - powiedział dziś w sądzie lustracyjnym były esbek i były znajomy pani wicepremier Witold Wieczorek. O pieniądzach, które - jak ujawnił sąd - miał płacić Gilowskiej mówił, że były to koszty "konsumpcji, kawy i ciastek" i nigdy nie przekazywał jej żadnego wynagrodzenia. Z zeznań oficera SB wynika, że dość dowolnie i - jak twierdzi - w dobrej wierze uczynił z Gilowskiej TW. Teczkę prowadził niestarannie i niedbale, bo nie miał czasu się nią zajmować. To oznacza, że mogły się tam pojawiać rzeczy wyssane z palca, zupełnie nieprawdziwe. Dla pani profesor na pewno dzisiejsze przesłuchanie jest bardzo korzystne - pokazuje, że tak jak twierdziła, nigdy nie współpracowała z SB.
Zeznania te stawiają jednak pod znakiem zapytania wiarygodność całego procesu lustracyjnego. Skoro esbecy dość dowolnie zapełniali teczki swoich źródeł informacji, samowolnie wpisywali na listę agentów nieświadomych niczego ludzi i w dodatku robili to by ich chronić przed SB (!) to znaczy, że wiarygodność tych dokumentów jest żadna. Wiarygodność zeznań byłych esbeków też pozostawia wiele do życzenia. Z oczywistych powodów. Nie jest to nowa teza. Często powtarzali ją przeciwnicy lustracji i otwierania teczek.
Ale czy właśnie nie o to chodzi. Pokazać, że ani na zeznaniach, ani na dokumentach nie można opierać żadnego oskarżenia o współpracę z SB?
Nie chce sugerować, że nie wierze prof. Zycie Gilowskiej. Wierze, że nigdy nie współpracowała. Jestem skłonny uwierzyć nawet Wieczorkowi, że wpisał swoją znajomą na listę agentów by jego koledzy z SB odczepili się od niej. Ale trudno mi uwierzyć, że złożenie wniosku przez Rzecznika Interesu Publicznego o lustracje byłej wicepremier miało na celu wyłącznie dociekanie prawdy. Odnoszę wrażenie, że było właśnie próbą zacierania prawdy i to nie w sprawie Gilowskiej, ale we wszystkich sprawach konfidentów donoszących do bezpieki w latach PRL. Nagle bowiem może okazać się, że wszyscy byli wpisywani na listę agentów... dla ich dobra.
Tylko kto w takim razie zapełnił donosami 85 kilometrów akt IPN?
Zeznania te stawiają jednak pod znakiem zapytania wiarygodność całego procesu lustracyjnego. Skoro esbecy dość dowolnie zapełniali teczki swoich źródeł informacji, samowolnie wpisywali na listę agentów nieświadomych niczego ludzi i w dodatku robili to by ich chronić przed SB (!) to znaczy, że wiarygodność tych dokumentów jest żadna. Wiarygodność zeznań byłych esbeków też pozostawia wiele do życzenia. Z oczywistych powodów. Nie jest to nowa teza. Często powtarzali ją przeciwnicy lustracji i otwierania teczek.
Ale czy właśnie nie o to chodzi. Pokazać, że ani na zeznaniach, ani na dokumentach nie można opierać żadnego oskarżenia o współpracę z SB?
Nie chce sugerować, że nie wierze prof. Zycie Gilowskiej. Wierze, że nigdy nie współpracowała. Jestem skłonny uwierzyć nawet Wieczorkowi, że wpisał swoją znajomą na listę agentów by jego koledzy z SB odczepili się od niej. Ale trudno mi uwierzyć, że złożenie wniosku przez Rzecznika Interesu Publicznego o lustracje byłej wicepremier miało na celu wyłącznie dociekanie prawdy. Odnoszę wrażenie, że było właśnie próbą zacierania prawdy i to nie w sprawie Gilowskiej, ale we wszystkich sprawach konfidentów donoszących do bezpieki w latach PRL. Nagle bowiem może okazać się, że wszyscy byli wpisywani na listę agentów... dla ich dobra.
Tylko kto w takim razie zapełnił donosami 85 kilometrów akt IPN?