Kontrowersyjne słowa Babisza. Ekspert: Postanowiono cynicznie wykorzystać te lęki

Dodano:
Andrej Babisz Źródło: Newspix.pl / ABACA
Kandydat na prezydenta Czech Andrej Babisz oświadczył, że nie wysłałby czeskich żołnierzy na pomoc Polsce czy krajom bałtyckim, w razie zaatakowania ich przez Rosję. Jednak jeszcze tego samego dnia wycofał się z tych słów. – Babisz próbuje grać na podstawowych lękach – ocenił w rozmowie z „Wprost” doktor Krzysztof Dębiec z Ośrodka Studiów Wschodnich, specjalista ds. polityki Czech i Słowacji.

Rafał Borowski, „Wprost”: W trakcie niedzielnej debaty prezydenckiej Babisz oświadczył, że nie wysłałby czeskich żołnierzy na pomoc Polsce czy krajom bałtyckim, jeśli zostałaby zaatakowane przez Rosję. Czy pod tymi słowami podpisałaby się większość Czechów?

Dr Krzysztof Dębiec: Nie, na pewno nie powiedział czegoś, pod czym podpisałaby się większość Czechów. Nie znam badań, które odpowiadałyby na pytanie, jak Czesi zareagowaliby w razie napaści na sąsiedni kraj. Istnieją jednak badania dotyczące poparcia Czechów dla pomocy wojskowej Ukrainie.

W przeciwieństwie do sąsiedniej Słowacji, gdzie nastroje rozkładają się z grubsza pół na pół, wyraźna większość Czechów opowiada się za wsparciem Kijowa. Sceptycyzm wobec rozwijania współpracy z Rosją, a wręcz nastroje antyrosyjskie są głęboko zakorzenione w Czechach. Zresztą, dużo silniej niż na Słowacji rezonuje tam ból związany ze wspomnieniem stłumienia Praskiej Wiosny w 1968 r.

Dlaczego tak doświadczony polityk jak Babisz – to przecież były premier – rozminął się z nastrojami większości społeczeństwa? Dlaczego nie udzielił choćby wymijającej odpowiedzi?

Owszem, Babisz jest doświadczonym politykiem. Jednak nie zrozumiemy tej wypowiedzi, jeśli nie nakreślimy choćby podstawowego kontekstu całej kampanii prezydenckiej w Czechach. Sytuacja w tym momencie jest taka, że Babisz traci poparcie.

Według dwóch sondaży, które zostały opublikowane w weekend, różnica między nim a gen. Petrem Pavlem wynosi aż 15 punktów procentowych. Do drugiej tury został niecały tydzień, więc jeśli Babisz chce coś zmienić, musi podjąć radykalne kroki.

Tuż przed kampanią robiono różnego rodzaju ankiety, w których badano, co trapi Czechów. Wyszło z nich, że Czesi najbardziej boją się wojny. Wszystko wskazuje na to, że postanowiono cynicznie wykorzystać te lęki i na nich zagrać.

Na tym opierały się pierwsze billboardy Babisza, rozstawione tuż po opublikowaniu wyników pierwszej tury wyborów. Pisano na nich, że Babisz nie wciągnie Czechów do wojny, że on nie jest żołnierzem – jak jego kontrkandydat – tylko dyplomatą, a głosowanie na niego, to głosowanie „na pokój”.

Wypowiedzi Babisza trzeba interpretować jako próbę wpisania się w kontekst kampanii – nazwijmy to – pokojowej. Babisz jest w podbramkowej sytuacji, jeśli chodzi o spodziewany wynik drugiej tury, więc próbuje grać na podstawowych lękach: przed wojną, przed niedostatkiem.

Trzeba dodać, że te wybory odbywają się w sytuacji, gdy spadają realne dochody przeciętnego Czecha. W Czechach te spadki są najwyższe w całej OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju – red.). Rząd Petra Fiali, zwłaszcza w pierwszej połowie ubiegłego roku wprowadził bardzo mało programów wsparcia socjalnego na tle państw regionu.

Babisz wycofał się z kontrowersyjnej wypowiedzi jeszcze tego samego dnia. Napisał na Twitterze, że art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego – czyli zobowiązanie do pomocy zaatakowanemu członkowi NATO – „nie podlega dyskusji”. Czy jednak ta wpadka może znaleźć swoje odzwierciedlenie w najbliższych sondażach wyborczych?

Trudno mi sobie wyobrazić, by ta wpadka zasadniczo zmieniła bieg tej kampanii. Jak już wspomniałem, na ten moment różnica między Babiszem a Pavlem jest tak duża, że trudno oczekiwać innego wyniku, niż wskazują sondaże. Choć warto wspomnieć, że to Babisz prowadzi bardziej agresywną kampanię i to on narzuca jej tematy, a kampania gen. Pavla jest bardziej reaktywna.

Ta wpadka nie będzie – jak to się dziś często określa – game changerem. Doprowadzi do zmobilizowania może 5 procent elektoratu, który głosował na kandydata skrajnej prawicy czy nieznaczną część niezdecydowanych z mniejszych miejscowości. Babisz wie, że jego elektorat to są osoby mniej wykształcone, z mniejszych miast, a przede wszystkim liczy na to, że zmobilizuje je do udziału w wyborach.

Tzw. praska kawiarnia – jak to określił kiedyś Milosz Zeman – i tak nie zagłosuje na Babisza. Myślę, że ubocznym efektem tej wypowiedzi może być to, że paradoksalnie Babisz zmobilizuje przeciwko sobie tych wyborców z pierwszej tury, którzy głosowali na Danuszę Nerudovą, Pavla Fischera czy Marka Hilszera – czyli kandydatów z kręgów prawicowo-liberalnych – i w ogóle nie zamierzali oddawać głosu w drugiej turze. Dla nich gen. Pavel był nie do przyjęcia ze względu na swoją komunistyczną przeszłość.

Czy perspektywa pogorszenia stosunków z Polską mogła mieć jakikolwiek wpływ na błyskawiczną zmianę stanowiska Babisza? Przypomnijmy, że to za kadencji Babisza na stanowisku premiera miał miejsce głośny spór o kopalnię w Turowie.

Myślę, że Babisz aż tak nie kalkuje swoich wypowiedzi. W swojej dotychczasowej karierze i sposobie realizowania polityki zagranicznej Babisz dość często lawirował. Raz spotykał się Viktorem Orbanem i mówił, że to jest jego przyjaciel. Innym razem jechał do Pałacu Elizejskiego (siedziba prezydenta Francji – red.) i mówił o Emmanuelu Macronie, że też jest jego przyjacielem.

Zapewne największe znaczenie miało dla Babisza to, aby po prostu nie popsuć swojego wizerunku za granicą. Nie sądzę, by na tym etapie kampanii myślał o relacjach z Polską.

Czego z naszej perspektywy możemy spodziewać się po wygranej w wyborach gen. Pavla? W dużym uproszczeniu – pogorszenia czy polepszenia stosunków na linii Warszawa-Praga?

Jeśli chodzi o Polskę, gen. Pavel wspominał w kampanii o kwestii bezpieczeństwa energetycznego i wymienił Polskę jako jedno z państw, z którym chciałby blisko współpracować. Można spodziewać się, że gen. Pavel będzie wspierał rząd Petra Fiali chociażby w realizacji projektu budowy nowego połączenia gazowego czy restartu projektu gazociągu Stork 2. Możemy również liczyć na zacieśnienie współpracy w kwestii obronności.

Inaczej wygląda kwestia współpracy w ramach Grupy Wyszehradzkiej (współpraca Polski, Czech, Słowacji i Węgier – red.). Gen. Pavel był w swojej kampanii zaskakująco ostro i konkretny co do dalszej współpracy w ramach tego formatu.

Ba, dopuszczał nawet wszczęcie debaty na temat ewentualnego wystąpienia Czech z Grupy Wyszehradzkiej albo jej „rozcieńczenia” poprzez poszerzenie składu grupy o kolejne państwa. Powodem tej niechęci jest niezgoda na politykę Węgier. Gen. Pavel mówił, że w tym momencie różnimy się w tak zasadniczych kwestiach jak stosunek do Rosji.

Prezydent Polski jest głową państwa i symbolem ciągłości władzy państwowej. Jednak ze względu na ustrój rządów o charakterze parlamentarno-gabinetowym, realna władza prezydenta jest niewielka. A jaką pozycję ma prezydent w Czechach?

Pozycja prezydenta w Czechach jest zbliżona. Tam również panuje system parlamentarno-gabinetowy i zgodnie z konstytucją prezydent pełni przede wszystkim funkcje reprezentacyjne.

Udział prezydenta w procesie legislacyjnym jest wyraźnie słabszy niż w Polsce. Prezydent nie posiada inicjatywy ustawodawczej, a do odrzucenia jego weta wystarczą głosy większości ustawowej liczby posłów.

Na drugim biegunie prezydent ma wyłączne kompetencje do mianowania prezesa banku centralnego i członków odpowiednika naszej Rady Polityki Pieniężnej, co zresztą modelowo wykorzystał w ubiegłym roku ustępujący prezydent Zeman. Dokonał roszad na kluczowych stanowiskach i w praktyce walnie przyczynił się do tego, że polityka monetarna banku centralnego uległa zmianie o 180 stopni.

Jednak w czeskich realiach dochodzi jeszcze praktyka tamtejszego życia politycznego. Prezydent ma istotny i realny wpływ na kwestie polityczne, co wynika z czynników historycznych. Przede wszystkim chodzi o dziedzictwo ojca niepodległej Czechosłowacji i jej pierwszego prezydenta Tomasza Masaryka, który był aż czterokrotnie wybierany na najwyższy urząd w państwie.

Po 1993 r., czyli po podziale Czechosłowacji, na prezydenta Czech byli wybierani tylko giganci czeskiej polityki: Vaclav Havel, Vaclav Klaus, Milosz Zeman. Reasumując, z urzędem wiąże się pewien nimb autorytetu. Nawet jeśli ten autorytet dzielił społeczeństwo, prezydent zawsze był istotnym punktem odniesienia w Czechach.

Dr Krzysztof Dębiec: główny specjalista w Zespole Środkowoeuropejskim w Ośrodku Studiów Wschodnich w Warszawie. Jego tematyka badawcza skupia się wokół polityki wewnętrznej i zagranicznej Czech oraz Słowacji.

Jest absolwentem stosunków międzynarodowych w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Ukończył również European Interdisciplinary Studies na College of Europe w Warszawie. W 2011 r. obronił pracę doktorską nt. ekonomicznych skutków imigracji obywateli państw Europy Środkowej i Wschodniej do Wielkiej Brytanii.

W OSW pracuje od stycznia 2018 r. Wcześniej był pracownikiem Wydziału Promocji Handlu i Inwestycji Ambasady RP w Pradze (I sekretarz), Ministerstwa Gospodarki oraz Wydziału Ekonomiczno-Handlowego Stałego Przedstawicielstwa RP przy UE (attaché).

Źródło: WPROST.pl
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...