Donald wszechmogący
Jednych przeciwników Tusk wdeptuje w ziemię – a innym… wręcza ministerialne nominacje co, paradoksalnie, jest równie skuteczną metodą pozbywania się niewygodnych rywali wewnątrz partii. Tak właśnie należy odczytywać niespodziewaną ofertę złożoną Jarosławowi Gowinowi. Gowin był dotychczas liderem konserwatywnego skrzydła w PO i wyrzutem sumienia Tuska, któremu przypominał, że Platforma była kiedyś partią konserwatywno-liberalną i miała program gruntownej modernizacji państwa. Jako szeregowy poseł miał i czas, i możliwość by nękać premiera prasowymi apelami o reformy, którego to słowa Tusk unika jak ognia. Jako minister sprawiedliwości (choć równie dobrze można było go rzucić np. na odcinek sportu – wszak Gowin, podobnie jak premier, lubi pokopać piłkę) krytykować premiera już raczej nie będzie – bo Tusk będzie jego, było nie było, bezpośrednim przełożonym. Poza tym premier na pewno zadba o to, by Gowinowi w resorcie ważnych zadań nie brakowało – w związku z czym polityk z Krakowa będzie miał mniej czasu na wywiady, że o pisaniu artykułów już nie wspomnę. A poza wszystkim uczynienie Gowina ministrem, podobnie jak zrobienie z Rafała Grupińskiego szefa klubu PO to ostatni etap pokazywania Schetynie miejsca w szeregu. Obaj potencjalni „schetyniści" zamiast politycznie umierać za swojego sojusznika zdecydowali się taktycznie przyjąć ofertę od jego rywala. „Sorry Winnetou, business is business" a słoiki z fruktami trzyma dziś w PO Tusk i tylko Tusk.
Premier Donald Tusk jest dziś w wyjątkowo komfortowej sytuacji. Rozbita opozycja w połączeniu z absolutną dominacją Tuska nad PO, w której padły właśnie ostatnie bastiony potencjalnych przeciwników szefa rządu, sprawiają, że premier może dziś realizować dowolny pomysł na Polskę. Jest tylko jedno niepokojące pytanie – czy zwycięskiemu szefowi rządu będzie się jeszcze chciało chcieć? Wszak w kranach wciąż leci ciepła woda.