Dzielnice miłości

Dodano:
"Mamo, kiedy pójdziemy do salonu masażu?". Jak wytłumaczyć córce, że salony masażu są, ale jakby ich nie było? Jak powiedzieć, że nie może tam wejść, skoro wie, że masaż to coś korzystnego dla zdrowia? Co drugi Polak chce legalizacji domów publicznych.
Opowiadają się za tym m. in. posłowie PO Marta Fogler i Janusz Lewandowski, aktor i reżyser Adam Hanuszkiewicz, aktorzy Leon Niemczyk i Karol Strasburger, prezes PZPN Michał Listkiewicz i seksuolog, prof. Zbigniew Lew-Starowicz.
- Mamo, kiedy wreszcie pójdziemy do salonu masażu? - takie pytanie kilka razy w tygodniu zadaje pięcioletnia córka Anny Hodorowskiej, mieszkającej w Krakowie przy ulicy Starowiślnej. W pobliżu działa dwanaście agencji towarzyskich i salonów masażu. - Nie wiem, jak wytłumaczyć córce, że agencje i salony masażu są, ale jakby ich nie było. Jak jej powiedzieć, że nie może tam wejść, skoro widzi, że inni wchodzą, i wie, że masaż to coś korzystnego dla zdrowia? - zastanawia się Hodorowska.
Pół miliona prostytutek
W Polsce działa 14 tys. agencji towarzyskich - 4 tys. legalnych i prawie 10 tys. nielegalnych. Pracuje w nich około 300 tys. kobiet (okazjonalnie kolejne 200 tys.). Biznes związany z prostytucją obraca 20 mld zł rocznie - to prawie tyle, ile z budżetu wydajemy na edukację. Do kasy państwa trafia z tego zaledwie kilka promili. Agencje i salony płacą bowiem podatki na zasadach ogólnych, rozliczając się wyłącznie z pieniędzy, które klienci wydają na jedzenie czy alkohol (większość agencji towarzyskich ma kasy fiskalne). Salony masażu płacą znikomy podatek zryczałtowany, a niektóre z nich - jako świadczące usługi zdrowotne - do niedawna miały nawet ulgi podatkowe. Podatku nie odprowadzają prostytutki działające indywidualnie, w tym uliczne i tirówki. Państwo i tak pobiera podatek od nierządu (z własnej woli minimalny), chociaż zarabianie na nierządzie jest rzekomo głównym powodem sprzeciwu wobec zalegalizowania domów publicznych.
Już 2596 lat temu wprowadzono wzorcową prawną regulację - Solon zalegalizował wówczas domy publiczne w Atenach. W 260 r. p.n.e. problem uregulowano w Rzymie: ustanowiono wówczas urzędy edyli (urzędników municypalnych), którzy wyznaczali specjalne miejsca dla procederu prostytucji i czuwali nad porządkiem w domach publicznych i okolicy. Edylowie dbali też o to, by każda prostytutka płaciła stosowne podatki. Gotowe rozwiązania mamy więc od ponad dwóch tysięcy lat, brakuje tylko woli, żeby je w Polsce wprowadzić, bo chyba nikt nie wierzy w to, że prostytucję można zlikwidować.
Obecnie dochody z prostytucji w 90 proc. trafiają do gangów. Agencje są dla polskich przestępców przede wszystkim pralniami brudnych pieniędzy. - To specyficznie polskie zjawisko, więc kontrolowanie agencji pozwoliłoby znacznie ograniczyć pranie brudnych pieniędzy - mówi dr Jerzy Jasiński z Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie. Agencje są też przykrywką dla handlu kobietami, powstaje tam również większość polskich filmów pornograficznych, szczególnie z udziałem dzieci.
Dom publiczny obok przedszkola
Mieszkańcy polskich miast i miasteczek muszą żyć w sąsiedztwie domów publicznych - czy tego chcą, czy nie. W dużych miastach, przede wszystkim w Warszawie, w śródmieściu agencje są obecne niemal w każdym większym bloku. Istnieją budynki, szczególnie przy Marszałkowskiej, alejach Jerozolimskich czy Grzybowskiej, w których działa po kilka agencji towarzyskich. W kilkupiętrowym bloku przy alejach Jerozolimskich 121 w Warszawie funkcjonuje aż pięć agencji towarzyskich - obok biblioteki publicznej, kancelarii adwokackiej, filii banku Millenium, sklepu odzieżowego, apteki i baru. W tym samym budynku mieszkają też między innymi znani dziennikarze telewizyjni i wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego.
- Przynajmniej cztery, pięć razy w tygodniu pijani klienci agencji mylą adresy i dobijają się nachalnie do moich drzwi, wydzierając się w ordynarny sposób. Na klatce schodowej często zaczepiają moją czternastoletnią wnuczkę, pytając ją, ile bierze i w czym jest najlepsza - opowiada jedna z lokatorek bloku.
W Gliwicach agencja towarzyska ulokowała się obok mieszkania rodziców Marka Kempskiego, ówczesnego wojewody katowickiego, który wydał agencjom wojnę. Obok tej agencji mieszka też wiceprezes Sądu Rejonowego w Gliwicach. W Łodzi (przy ulicy Narutowicza) agencja działa w budynku przekazanym przez władze miasta fundacji kulturalnej (fundacja mieści się w suterenie, a resztę pomieszczeń wynajmuje agencji). We Wrocławiu (w dzielnicy Psie Pole) agencja znajduje się naprzeciwko przedszkola, w Krakowie najwięcej agencji jest na Starym Mieście, tuż obok kościołów i innych zabytków oraz w kamienicach w okolicach Kazimierza, czyli odwiedzanej przez tysiące turystów dawnej dzielnicy żydowskiej.
Skargi na kłopotliwe sąsiedztwo nic nie dają, bo trzeba udowodnić zakłócanie porządku, a i to nie pomaga, bo ewentualne kary są symboliczne. Zresztą właściciele agencji płacą policjantom, żeby ci ignorowali doniesienia. Regularny haracz płaci policjantom na przykład właściciel jednej z agencji przy ulicy Górskiego w Warszawie. Szefowie agencji kupują też przychylność sąsiadów - najczęściej prezentami.
- Ja na te agencje złego słowa nie dam powiedzieć. Bardzo mili panowie i panie - chwali sąsiadów ponad 70-letnia Zofia Szczepańska, lokatorka kamienicy przy ulicy Marszałkowskiej w Warszawie, w której znajdują się dwie agencje towarzyskie. - Szczepańska codziennie dostaje od nich pieczywo i masło przywożone dla prostytutek, czasem jakiś sok, cukier, środki czystości - opowiada lokator mieszkający w tej samej klatce schodowej.
Społeczeństwo hipokrytów
Dyskusje o prostytucji i domach publicznych to festiwal hipokryzji. Pod tym względem niewiele się zresztą zmieniło od czasów PRL: realny socjalizm był formalnie purytański, faktycznie zaś prostytucja kwitła (podobnie jak handel walutą). "Nierząd - głosiła przodująca i obowiązująca w PRL nauka - jest funkcją niewłaściwych stosunków produkcji. (...) Wraz z ich przejęciem przez lud pracujący miast i wsi prostytucja, jako zjawisko społeczne, musi zaniknąć" - napisał w książce "Najstarszy zawód świata" Marek Karpiński, historyk społeczny zajmujący się zjawiskiem prostytucji. Prostytucja jednak zniknąć nie chciała. Co więcej - prostytutki stały się w PRL jedną z najlepiej zarabiających grup społecznych. "W ciągu kilku lat można było tym procederem zapracować na mieszkanie, samochód i zdobyć kapitalik na rozkręcenie uczciwego (...) interesu" - napisał Karpiński.
Hipokryzja wokół prostytucji to także skutek tego, że mamy "zamknięte społeczeństwo katolickie" - jak to określa amerykański teolog George Weigel. W społeczeństwie takim panuje podwójne myślenie i podwójna moralność: wielu formalnie potępia nierząd, faktycznie zaś z niego korzysta, a nawet go uprawia. "Nie jest przypadkiem, że prostytucję zalegalizowano głównie w krajach protestanckich, gdzie unormowanie zjawisk, na które nie ma się wpływu, jest ważniejsze niż zakazy, których nikt nie przestrzega. Dzięki temu społeczności te są bardziej otwarte, tolerancyjne, a ludzie mają mniej problemów sumienia, bo nie muszą łamać nieracjonalnych religijnych zakazów" - napisał prof. Peter Berger, amerykański socjolog, autor między innymi "Tabu prostytucji".
Jak powstawały dzielnice seksu
- W epoce globalizacji, również usług erotycznych, gdy polskie prostytutki pracują na Zachodzie, a do nas przyjeżdżają kobiety z innych krajów, wszelkie unormowania dotyczące prostytucji powinny odpowiadać światowym i europejskim standardom - mówi Marek Karpiński. A standardem jest legalizacja domów publicznych. W większości krajów europejskich, a także w USA (w niektórych stanach domy publiczne są nadal nielegalne) i w Australii powstały osobne dzielnice, które są jedynymi miejscami, gdzie wolno prowadzić domy publiczne i sex-shopy. Największe tego typu dzielnice funkcjonują w Kopenhadze, Amsterdamie (słynny Red Light District), Paryżu (ul. św. Dionizego) i w Hamburgu (St. Pauli). W Niemczech są nawet nieduże miasta (na przykład Bissingen) słynące głównie z usług erotycznych, w których domów publicznych i sex-shopów jest więcej niż w niejednej metropolii. W Niemczech od 1987 r. prostytutki płacą nie tylko podatek dochodowy, ale także obrotowy. Opodatkowane są też prasowe ogłoszenia oferujące usługi erotyczne. W Amsterdamie cały seksbiznes został przeniesiony do dzielnicy Red Light District już na początku lat 50. Każdemu, kto nie chciał mieszkać w tej okolicy, władze miasta gwarantowały mieszkanie w innej dzielnicy.
Choć nie wszystkie kraje zachodniej Europy formalnie zalegalizowały prostytucję, to jednak praktycznie w żadnym z nich nie jest ona ścigana (także w Polsce prostytucja jest legalna, karalne natomiast jest czerpanie korzyści z cudzego nierządu). To efekt uchwały podjętej przez Parlament Europejski w 1986 r. Zobowiązano w niej kraje członkowskie (wówczas jeszcze EWG) do odstąpienia od karania za prostytucję, uznania jej za zawód i zagwarantowania prostytutkom takich samych praw, jakie mają inni pracujący - łącznie ze świadczeniami socjalnymi.
W połowie lat 90. również Węgrzy zaczęli legalizować domy publiczne. Najpierw zrobili to radni VIII dzielnicy Budapesztu, w której pracowało najwięcej ulicznych prostytutek. "Zamiast na ulicy wolimy je w legalnych domach publicznych, bo w ten sposób są dla wszystkich mniej uciążliwe" - tłumaczyli radni protestującym mieszkańcom. W dzielnicy wydzielono trzy ulice - tylko przy nich można było otwierać domy publiczne. Osoby, które nie chciały tam mieszkać, otrzymały inne mieszkania w tej samej dzielnicy. Następny kwartał uciech zaczął powstawać trzy lata temu w VII dzielnicy Budapesztu. Początkowo mieszkańcy protestowali, później stwierdzili jednak, że bezpieczeństwo w tym rejonie się poprawiło, bo utworzono tam specjalny komisariat policji. Pod koniec lat 90. za porządkowanie rynku usług erotycznych zabrał się węgierski rząd. Domy publiczne muszą korzystać z kas fiskalnych, a prostytutki działające indywidualnie mają obowiązek rejestrowania się - nadano im status prywatnych przedsiębiorców, opodatkowanych ryczałtowo. Także w Pradze podjęto przygotowania do stworzenia dzielnicy uciech - obecnie wykwaterowuje się mieszkańców, którzy chcą zamieszkać w innym miejscu. W walkę o ucywilizowanie pracy prostytutek i uczynienie z niej normalnego zawodu włączył się nawet biskup Vaclav Maly - od lat pomagający czeskim prostytutkom.
Piotr Kudzia
Grzegorz Pawelczyk


Pełny tekst "Dzielnica miłości" w najnowszym 1027 numerze tygodnika "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku 29 lipca.
W numerze także: Kinomaniak domowy (Zwiastun filmu "Władca pierścieni: Dwie wieże", zyskał miano Lord of the Download - w ciągu 24 godzin od pojawienia się w sieci ściągnęło go niemal dwa miliony internautów...)
Trybunał wyborców (Najbardziej znani politycy otrzymują miesięcznie po 300-400 listów. Większość to prośby o pomoc, zaproszenia, ale także donosy, skargi od "ofiar systemu", wyroki samozwańczych sędziów...)
Reanimowanie bankruta ("Poczekalnia" Jacka Kaczmarskiego - dobrze oddaje atmosferę obecnej sytuacji gospodarczej i celnie komentuje pomysły ministra finansów Grzegorza Kołodki...)
oraz
Ranking szpitali prywatnych
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...