Boston

Dodano:
Śledziłam końcówkę. Na metę najpierw wpadały kobiety. Lekko powyżej 2:26. Shalane Flanagan, ta, którą trener kazał mi oglądać do znudzenia, była czwarta. Nieźle, na 30. Kilometrze sporo traciła do prowadzącej trójki, atakowała chyba z 8. pozycji. Nadrobiła. Potem panowie. Słabo, wyniki powyżej 2:10 to nie jest to, czego się oczekuje po wielkich maratonu. A tacy tu biegają. Ale wiatr wiał cały czas z przodu – tak mi napisał już po wszystkim Bartek Olszewski. Nabiegał 2:33, kawałek od marzeń.
Potem zajęłam się pracą. No tak, taki dzień, dzienna zmiana skończyła, a niektórzy muszą posiedzieć. I nagle telefon zaczął mi gwizdać. Niby nic, jakieś maile, zaproszenia do gier. Ale kątem oka dostrzegłam. Wybuchy, ranni. Zabici. Poczułam zimno na plecach. Przypomniało mi się, że wtedy też siedziałam w pracy. Ja wiem, nie ta skala. Nie ta siła. Ale przecież nie chodzi o licytację na liczbę ofiar czy rannych.

Niepokój. Bo jednak sporo znajomych pojechało. I kolejne komunikaty – dobiegłem, nic mi nie jest. Ulga.

Ale to pytanie – kto? Dlaczego?

Kto – to może już rano będzie wiadomo. Czy szaleniec, czy pojedynczy zamachowiec (bo jednak zamach, liczba ładunków podobno nie pozostawia wątpliwości), czy terroryści (a jeżeli, to jednak przecież nie zabijali, jak wtedy, raczej ranili)? Dlaczego? Bo dlaczego właśnie tutaj, to z grubsza można powiedzieć. Terroryści, zamachowcy – lubią igrzyska. Monachium, Atlanta… Wiadomo, cały sportowy świat patrzył dziś na Boston. Wielkich wyników nie było.

Ten maraton przejdzie do historii. Niechlubnej. Bo kiedy starożytni toczyli igrzyska, milkły armaty. A dzisiaj mamy - armaty specjalnie z okazji igrzyska. Bo uderzono w symbol – w jeden z najstarszych nowożytny biegów maratońskich, w legendę. I chlubnej. Bo, jak donosi Scott Jurek, wielu maratończyków nie kończyło biegu za metą. Biegli dalej – do najbliższego szpitala oddawać krew dla rannych. W niedzielę pewien niebiegający znajomy napisał na Facebooku: Rozumiem, że biegacie, ale dlaczego robicie wokół tego tyle szumu, jakbyście co najmniej umieli latać. Leszek, ci ludzie tam w Bostonie – właśnie pokazali, że umieją latać.

W najbliższą niedzielę biegi maratońskie w Londynie i w Warszawie. W Londynie już sprawdzają procedury bezpieczeństwa. Czy w Warszawie możemy zrobić coś dla Bostonu? Tego jeszcze nie wiem. Ale wiem, że radosne święto, bo maraton zawsze jest świętem biegaczy, tym razem odbędzie się w cieniu bostońskiej tragedii. Warto o tym pamiętać. Warto pomyśleć o chwili ciszy przed startem.

P.S. Boston to moje maratońskie marzenie. Jedno z kilku. Przez lata nie mogłam zrobić minimum, które by mi dało prawo startu. Zrobiłam je rok temu. I gdyby nie kilka splotów okoliczności, być może bym tam była. Nie wątpię, że kiedyś będę. I że wtedy za metą będę się tylko mogła cieszyć ze spełnienia marzenia.
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...