Co się stanie, gdy łańcuch pęknie?

Co się stanie, gdy łańcuch pęknie?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Stanisław Koczot, redaktor „Bloomberg Businessweek Polska” Archiwum 
Angela Merkel nigdy w życiu nie zgodzi się na euroobligacje. Słowa kanclerz wypowiedziane do politycznego koalicjanta nie zrobiły na rynkach większego wrażenia. Nic dziwnego, bo tak naprawdę mało kto wierzy w ideę wspólnych europejskich papierów zauważa Stanisław Koczot, redaktor „Bloomberg Businessweek Polska”.
Pomysł euroobligacji podrzuca Europie co jakiś czas Francja. Właściwie nie wiadomo po co. Chyba głównie po to, żeby zdenerwować Berlin. Rytuał przebiega tak: ktoś rzuca hasło euroobligacji, Niemcy błyskawicznie i zdecydowanie odpowiadają, pojawiają się nieprzychylne dla Berlina komentarze, po czym sprawa na jakiś czas przycicha. Wygląda na to, że teraz będzie podobnie i na rozpoczynającym się dzisiaj szczycie unijnym Angela Merkel będzie musiała się tłumaczyć, dlaczego nie chce europejskich papierów.

 Argumenty kanclerz są rozsądne, do tego znane od dawna. A że mimo to musi je powtarzać niemal na każdym unijnym szczycie? Co z tego. Przecież to tylko stały element programu, tak jak posiedzenia europejskich przywódców poświęcone ratowaniu bankrutów. Już od dłuższego czasu spotkania politycznego establishmentu przypominają raczej rodzinne celebracje niż dyskusje nad poważnymi problemami Europy.

Na szczęście rynki nie biorą tego wszystkiego dosłownie, dlatego zachowują spokój, nawet gdy europejscy politycy dmą w bojowe surmy. Merkel zaprezentowała zdecydowane stanowisko w sprawie euroobligacji raczej na użytek wewnętrzny (w przyszłym roku odbędą się wybory do Bundestagu), podobnie jak premier Włoch Mario Monti, który zapowiedział ostre starcie z Niemcami podczas szczytu unijnego. Montiemu też chodzi o własne podwórko, bo na przedterminowe wybory liczy opozycja, która oskarża rząd o zbytnią uległość wobec Brukseli.

Oczywiście nad tymi politycznymi utarczkami krąży widmo rynku.  Europie nie udało się go okiełznać, dlatego prowadzi z nim swoistą grę. Rynek udaje, że wierzy w powodzenie ratunkowych planów, a politycy co jakiś czas dosypują pieniędzy do coraz bardziej gorącego kotła. Na razie i jednym, i drugim wystarcza determinacji, by prowadzić ten specyficzny dialog. Oczywiście w pewnym momencie gra się skończy, bo albo niemieccy wyborcy powiedzą 'dość' unijnej jedności, albo w europejskiej kasie pokaże się dno. Na razie jednak ten łańcuch wzajemnych zależności trzyma się nieźle. Aż strach pomyśleć, co się stanie, gdy pęknie.