Żelazo, czyli złoto

Żelazo, czyli złoto

Dodano:   /  Zmieniono: 
Złota biżuteria
Złota biżuteria Źródło: Fotolia / badahos / ret. Karol Wiszniewski
Jedni kradli złoto na Zachodzie, drudzy pomagali im przemycać łupy do kraju. Gangsterzy byli współpracownikami UB, a ich opiekunowie dostojnikami PRL. Po prostu: w latach 70. złodziejska szajka dzieliła się łupami z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych. Tyle, że do dzisiaj nie wiadomo, gdzie ukryli to, co podzielili.

Za beskidzkimi górami i lasami, w Świnnej koło Żywca, żyło w latach 50. trzech braci J.: Mieczysław, Kazimierz i Jan. We wsi mówiono o nich, że są łebscy. Najstarszy Mieczysław skończył prawo na UJ, pracował jako prokurator. Kazimierz był aktywistą ZWM i ZMP. W 1951 r. prosto z wojska dostał skierowanie do Centrum Wyszkolenia Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, ale po roku uznano, że się nie nadaje. Z rozpaczy wbił sobie w klatkę piersiową scyzoryk, ledwo go odratowano. Potem założył fabryczkę szkła w Cieplicach. Pracował tam z najmłodszym bratem Janem, który musiał się wyprowadzić z Nowej Huty, gdyż narozrabiał, będąc informatorem UB. W roku 1961 bracia zapisali się na wycieczkę samochodową do Francji organizowaną przez PZMot. W drodze powrotnej uciekli do obozu dla uchodźców w Zirndorfie w RFN.

Z nieznanych powodów Kazimierzowi i Janowi przyznano azyl polityczny. W Hamburgu, w dzielnicy czerwonych latarni, otworzyli nocny bar. Mieczysław wyjechał do Genewy. Wkrótce za pośrednictwem Mieczysława Departament I MSW przejął jego braci. Odtąd w raportach UB Mieczysław (który już przeprowadził się do Hamburga) będzie Majkiem, Kazimierz Kamieją, a Jan Komteją. Mieli werbować agentów na polskich statkach stojących w hamburskim porcie i rozszyfrowywać marynarzy, którzy zdecydowali się na współpracę z CIA. Centrala chwaliła ich za operatywność. W 1964 r. tajna współpraca zamiera, gdyż wokół Kazimierza zrobiło się głośno: z kilkoma gangsterami z Jugosławii napadł na bank w miejscowości Reinbek. Zabili kasjera. Jakimś cudem Polak unika więzienia, ale musi zamknąć knajpę. Zaś Jan wyrabia sobie fałszywe dokumenty i drogą morską wraca do Bielska-Białej. Pracę znajdzie w Befamie.

Od łupów pękły resory

Mija siedem lat. Kazimierz J. z właściciela spelunki stał się specem w branży jubilerskiej. Znany był z tego, że kupował złoto i kosztowności od złodziei oraz paserów, a także zawierał układy z handlowcami w branży jubilerskiej. Zgadzali się oni na ukartowane włamania do ich sklepów, za co otrzymywali połowę „skradzionych” precjozów oraz odpowiednio wysokie odszkodowanie z towarzystw asekuracyjnych. Kazimierz J. posunął się też do kolejnego oszustwa. Założył firmę importowo-eksportową z pewnym niemieckim jubilerem i w jego imieniu kupił kosztowności za 2 mln marek. Zapłata miała wpłynąć przelewem, najwcześniej po tygodniu. Nim termin minął, J. wyczyścił swe konto bankowe co do feniga i za pośrednictwem opiekuna w MSW zwrócił się do władz polskich o zgodę na powrót do kraju bez kontroli na granicy. Dyrektorem Departamentu I był wówczas gen. Mirosław Milewski, ministrem spraw wewnętrznych Franciszek Szlachcic, a kierownikiem Wydziału Administracyjnego KC (zajmującym się sprawami MSW) Stanisław Kania. Na tym szczeblu uzgodniono, że za pomoc w przerzucie zgromadzonego w RFN majątku Kazimierza J. resort przejmie połowę jego dóbr. Operacja otrzymała kryptonim „Żelazo”. J. wjechał do Polski z podstemplowanym przez celnika zaświadczeniem, że przewożone rzeczy stanowią mienie przesiedleńcze. Jego wyładowany złotem mercedes był tak przeciążony, że tuż za Odrą, już na polskiej stronie, w samochodzie pękły resory. Oficer Departamentu I zabrał towar do Warszawy na Rakowiecką swoim transportem. Podobny los czekał bagaż, który dotarł do Polski z Hamburga w wagonach kolejowych. W obu sytuacjach nie sporządzono żadnego protokołu przyjęcia ani spisu rzeczy. Po tygodniu Kazimierz J. stanął w drzwiach gabinetu płk. A. w MSW. Przyjechał na podział swego towaru, ale funkcjonariusze go uprzedzili – walizki ze złotem i brylantami były już otwarte. 12 lat później J. zeznając przed komisją Pożogi, poskarży się, że dostał znacznie mniej, niż ustalono. Wtedy, w roku 1971, nie za bardzo się stawiał, bo miał na karku proces z Niemcem, na którego nazwisko zarejestrował w Hamburgu firmę importowo-eksportową, a następnie wyłudził precjoza jubilerskie. Po nagłym wyjeździe Kazimierza do Polski jego wspólnik stracił bardzo dużo pieniędzy i wysłał do Polski swego adwokata. Będący w zmowie z MSW prokurator zbył pełnomocnika oszukanego Niemca. Kazimierz J. zabrał z Rakowieckiej tyle, ile mu dano, i otworzył w Bielsku-Białej restaurację Czerwony Kapturek. Pod jej przykrywką prowadził inne szemrane interesy, m.in. nielegalny handel towarami z RFN, głównie złotem. Po telefonie z resortu milicja patrzyła na to przez palce. W tak sprzyjających warunkach najstarszy z braci J. postanowił powtórzyć sukces akcji „Żelazo” i zaproponował podobny przerzut ze Szwecji.

Chodziło o 80 kg złota i 3 kg brylantów. Kosztowności zostały zdobyte podczas napadu połączonego z zamordowaniem mężczyzny żydowskiego pochodzenia. Departament I zgodził się na tę akcję i nazwał ją „Żelazo II”. Wiceminister Mieczysław Milewski uzyskał zgodę sekretarza KC Stanisława Kani i premiera Piotra Jaroszewicza. Zachował się meldunek oficera Departamentu I pisany dla szefa, jak będzie wyglądała akcja:

„Majk przypłynie z towarem na promie Ystad – Świnoujście. Został ostrzeżony, że w żadnym wypadku nie wolno mu mówić o powiązaniu Służby z transakcją. Funkcjonariusze przejmujący towar występować będą »pod obcą flagą« jako typowi przemytnicy. Jeśli sprzedający nie wyrazi zgody na transport do Polski, idzie on do Hamburga i stamtąd do nas statkiem pod polską banderą. Funkcjonariusze – jako przemytnicy, obywatele innego kraju – będą zaopatrzeni w obce paszporty i samochody z obcą rejestracją. Miejsce przejęcia towaru – wynajęta willa na terenie województwa szczecińskiego. Tam też sprawdzenie jakości”

. Operacja nie doszła jednak do skutku z powodu wycofania się szwedzkiego kontrahenta. Kolejne próby też zakończyły się fiaskiem. W 1978 r. Departament I zamknął operację „Żelazo”. Zmikrofilmowane dokumenty zostały przekazane do archiwum.

Na fali odnowy

Jesienią 1980 r. Kazimierz J. został aresztowany pod zarzutem spekulacji i nielegalnego handlu alkoholem. W jego mieszkaniu przeprowadzono rewizję i znaleziono kilkadziesiąt kilogramów złota, kamieni szlachetnych oraz znaczną kwotę dolarów. Do Bielska-Białej przyjechał naczelnik wydziału z Departamentu I, aby stwierdzić na komendzie MO, że nie ma dostatecznych podstaw do oskarżenia J., bo „cała sprawa została niepotrzebnie rozdmuchana”. Parasol ochronny nad braćmi J. utrzymywał się do 1984 r.

Wiosną w gabinecie ministra MSW Czesława Kiszczaka pojawił się Mieczysław J., jak zwykle najbardziej przebojowy w rodzinnym klanie. Złożył skargę na ponowne bezpodstawne aresztowanie Kazimierza oskarżonego o rzekome spekulacje alkoholem w jego restauracji Polonia. – To są szykany za to, że za mało od nas dostaliście bandyckich łupów! – krzyczał. – Jeśli brat natychmiast nie wyjdzie na wolność, opowiem wszystkim o szczegółach naszej współpracy z funkcjonariuszami resortu. Jak wykazały dalsze wydarzenia, ta wizyta była ludziom Kiszczaka na rękę. Frakcja chciała się rozliczyć z byłym szefem resortu Mirosławem Milewskim. Powołano komisję MSW z przewodniczącym gen. Władysławem Pożogą. Przesłuchiwany Stanisław Kania przyznał, że już w 1971 r. wiedział, iż polski wywiad prowadził operację, w wyniku której uzyskano większe ilości złota. Nie pytał wówczas o szczegóły, bo „gdy mowa o przedsięwzięciach operacyjnych, nie wchodzi się w detale”.

Komisji nie udało się ustalić, w czyje ręce dostały się najcenniejsze precjoza z majątku braci J. Dokumenty z archiwum były mocno przetrzebione. Nie natrafiono w nich na żaden ślad tysięcy kamieni szlachetnych, m.in. brylantów i szmaragdów. Ani zaginionego złota. Podejrzewano, że część kosztowności wypłynęła ze składnicy złotych wyrobów w Departamencie I, popularnie zwanej sklepikiem. Funkcyjni brali stamtąd towar bez pokwitowania. Przesłuchiwany Milewski wykręcał się ogólnikami i odmówił rozmowy na temat szczegółów sprawy, oświadczając, że nie udzieli odpowiedzi na żadne z pytań członków komisji, jeśli nie uzyska zgody towarzysza sekretarza. W podsumowaniu autorzy raportu stwierdzili: „Operacją »Żelazo« na wszystkich jej etapach kierował tow. Milewski jako dyrektor Departamentu I, podsekretarz stanu i minister spraw wewnętrznych. W związku z tym ponosi odpowiedzialność także za jej skutki finansowe, polityczne i moralne.

A mianowicie: Wywiad MSW wszedł w porozumienie z bandycko-kryminalną grupą J., co nie miało nic wspólnego z działalnością wywiadowczą; Departament I przejął złoto i inne kosztowności, a także duże ilości wyrobów wartościowych towarów w taki sposób, że powstało szerokie pole do różnego rodzaju nadużyć; zasadnicza część dokumentacji »Żelaza« została zniszczona. Waga sprawy przemawia za tym, aby skierować ją do Prokuratora Generalnego PRL w celu wszczęcia śledztwa. Przy podejmowaniu jednak decyzji należy mieć na względzie dobro służby i autorytet MSW, w tym także byłego ministra spraw wewnętrznych, aktualnego członka Biura Politycznego”. Milewski w liście do gen. Jaruzelskiego zauważył: „Treść sprawozdania w wielu fragmentach budzi odczucie wyraźnie tendencyjnego podejścia do mojej osoby. (…) Pewna złożoność sytuacji polega i na tym, że ustalenia komisji bazują na zeznaniach ludzi znanych z nieuczciwości. Doradzałbym dużą rozwagę, by nie skrzywdzić osób niewinnych”. List kończył się zdaniem:

„Wybaczcie, Towarzyszu, formę i styl. Pisałem sam na starej maszynie, też sprowadzonej z zagranicy w czasie pracy w MSW. Jeżeli uznacie za niepotrzebny, zniszczę niniejszy dokument i zostawioną u siebie kopię”.

Również Czesław Kiszczak napisał do gen. Jaruzelskiego:

„Z przykrością stwierdzam, że tow. Milewski, choć w zasadzie nie podważył merytorycznej treści sprawozdania komisji, odmówił pomocy w wyjaśnieniu okoliczności zuchwałej kradzieży 65-75 kg, względnie ok. 130 kg złota, dużej ilości kamieni szlachetnych i innych przedmiotów ogromnej, kilkusetmilionowej, a być może nawet kilkumiliardowej wartości”.

Kilka dni później Milewski ponownie napisał do Jaruzelskiego:

„Przyznaję, że popełniłem błąd, uchylając się od bezpośredniej rozmowy z tow. Kiszczakiem na temat operacji »Żelazo«. Zgadzam się, że spory między mną a tow. Kiszczakiem wyrządziły szkodę Partii. Jestem gotów przeprosić Go w Waszej obecności”.

List pozostał bez odpowiedzi. W listopadzie 1984 r. Biuro Polityczne KC PZPR wezwało na przesłuchanie Milewskiego.

Były minister spraw wewnętrznych oświadczył, że w 1971 r. o operacji „Żelazo” zameldował Szlachcicowi, a ten ówczesnemu kierownictwu partii. Ale nie miał pojęcia, że bracia J. są gangsterami i mają na sumieniu morderstwa. O faktycznym charakterze sprawy „Żelazo” dowiedział się dopiero w 1984 r. Milewski kwestionował wartość zaginionego złota i pytał: – Dlaczego wierzyć gangsterom, a nie oficerom MSW? W KC postanowiono nie przekazywać akt prokuraturze. „Wyłącznym motywem była racja stanu” – napisano w uzasadnieniu. 22 grudnia 1984 r. gen. Milewski odszedł z Biura Politycznego. Od tamtego dnia nie pokazał się w siedzibie KC. Informacja o jego rezygnacji ogłoszona pół roku później. Dlaczego? W 2004 r. prof. Andrzej Paczkowski ujawnił dokument ze swego prywatnego archiwum, będący notatką z narady, która odbyła się 25 października 1984 r. w Urzędzie Rady Ministrów, m.in. z udziałem premiera Wojciecha Jaruzelskiego. Analizowano tam zeznanie mordercy księdza Popiełuszki Grzegorza Piotrowskiego, który wyznał, że w popełnieniu zbrodni miał poparcie w aparacie władzy, a konkretnie sekretarza KC PZPR, gen. Milewskiego, politycznego inspiratora porwania duchownego. Z protokołu narady:

„Towarzysz premier, podzielając dezaprobatę zebranych dla działalności tow. Milewskiego i nie podając w wątpliwość politycznej, a może i osobistej odpowiedzialności za uprowadzenie, a być może i za morderstwo na osobie ks. Popiełuszki, sprzeciwił się jednocześnie podejmowaniu decyzji personalnych na XVII Plenum KC PZPR, które miało się wkrótce rozpocząć”.

Mirosław Milewski stanął tylko przed Centralną Komisją Kontroli Partyjnej. Utrzymywał, że wyciągnięcie zamierzchłej sprawy akcji „Żelazo” to prowokacja Pożogi i Kiszczaka, którzy chcieli się go pozbyć z Biura Politycznego. A partyjna komisja stanowi narzędzie w ich rękach. Co do zaginionego złota jego odpowiedź brzmiała następująco: – Gdyby towarzysze z MSW dobrze i uczciwie szukali, toby znaleźli. Werdykt CKKP był jednoznaczny: wydalenie z partii. Milewski, nim oddał legitymację partyjną, pocałował ją i rozpłakał się.

Przedawnienie

Afera „Żelazo” wróciła echem na łamy gazet 8 października 1990 r. w informacji o aresztowaniu gen. Mirosława Milewskiego i sześciu innych osób, w tym czterech wysokich rangą oficerów MSW. Zarzucono im przyjmowanie korzyści majątkowych o wielkiej wartości, w okresie gdy główny podejrzany był wiceministrem spraw wewnętrznych. Trzy tygodnie później sąd uchylił areszt wobec wszystkich podejrzanych. Sąd przyjął, że wprawdzie istniało porozumienie przestępcze między braćmi J. a funkcjonariuszami MSW co do przerzutu i późniejszego podziału złota, ale nie ma dowodów, że było to łapownictwo. Można by się w tej sprawie dopatrzyć wielu innych przestępstw, jak paserstwo, przemyt, przekroczenie uprawnień, poświadczenie nieprawdy, ale są to występki zagrożone karami znacznie niższymi niż zbrodnia, tak więc dawno uległy przedawnieniu. Co do zarzutu zabójstw i napadów rabunkowych popełnianych przez braci J. za wiedzą szefa MSW to również brak dowodów, a jeśli nawet coś takiego się zdarzyło, po 20 latach wina ulega zatarciu. Mirosław Milewski zmarł w 2008 r. Bracia J. też już nie żyją.

Więcej możesz przeczytać w 17-18/2016 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.