Utrzymanek

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nóż w ręku
Nóż w ręku Źródło: Fotolia / Autor: Andrzej Wilusz
26-latka i 60-latka walczyły o młodego lesera. Młodsza użyła noża. Ciosy okazały się śmiertelne.

O zmierzchu na balkony bloków przy ulicy Żelaznej w Warszawie wychodzą mieszkańcy, aby odetchnąć nieco chłodniejszym powietrzem. Jest ostatni dzień upalnego lipca 2012 r. Z mazdy zaparkowanej przy osiedlowej uliczce wybiega szczupła dziewczyna w krótkich spodenkach i koszulce na ramiączkach. Znika za rogiem, po chwili wraca do samochodu; coś się tam dzieje, w szybie migają uniesione ręce. Dziewczyna znów jest na uliczce, tym razem z torebką. A przez otwarte drzwiczki próbuje się wydostać starsza kobieta. Jej nogi dotykają chodnika, gdy bezwładnie pada na fotel. Z balkonów wyraźnie widać czerwoną, powiększającą się plamę na jej białej bluzce. Ktoś z obserwatorów telefonuje po pogotowie, inny biegnie do pobliskiego szpitala. Po pięciu minutach są już lekarz i policjanci. Gdy człowiek w białym fartuchu bezradnie rozkłada ręce, funkcjonariusze przykrywają ciało czarną folią. Zmarłą jest 60-letnia Beata I. Wykrwawiła się od ciosów nożem.

W samochodzie znaleziono egzemplarz „Umowy zrzeczenia na poniższych warunkach”, podpisanej przez Beatę I. i Iwonę K. Są ich adresy: „[…] Postanawia się, że dług Daniela O. w wysokości 120 tys. zł przejmuje Iwona K. Wszelkie próby zwrócenia się o pomoc do osób trzecich przez osobę pokrzywdzoną, czyli Beatę I., są jednoznaczne z zerwaniem ustaleń umowy. Osoba pokrzywdzona po odebraniu zadłużenia zobowiązuje się do 28 lipca 2012 r. całkowicie zerwać kontakt z osobami wyżej wymienionymi i nie będzie w przyszłości ich nachodzić ani przypominać im o swej osobie i próbować nawiązać jakikolwiek kontakt”. Jeszcze tej nocy dzielnicowy dociera do matki 26-letniej Iwony K. na wsi pod Zamościem. Dostaje adres, pod którym dziewczyna mieszka w stolicy. O godzinie 4 nad ranem pani K. telefonuje do córki: – Co się stało? Była u mnie policja, masz się zgłosić jutro rano na komisariat. Zamiast odpowiedzi słyszy płacz. Następnego dnia Iwona K. przyznaje się do zabójstwa: – Nie chciałam tego zrobić. To wszystko przez Daniela O., mojego chłopaka.

Przeprowadź się do mnie

Do Warszawy przyjechała z Zamościa dwa miesiące wcześniej. Z zawodu fryzjerka, chłopak ją rzucił, gdy była w ciąży, samotnie wychowywała córkę. Gdy znajomi z Warszawy wyjechali na trzy miesiące do USA, postanowiła w tym czasie zakotwiczyć się w stolicy. Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy w nowym miejscu, to studio tatuażu na parterze. Na progu podszedł do niej Daniel O., rówieśnik. Markowo ubrany, jego BMW stało na chodniku. I do tego przystojniak.

Przedstawił się jako właściciel studia, zaprosił wieczorem po zamknięciu salonu na kawę. Mówił, że chciałby ją ugościć w bardziej domowych warunkach, ale ma problem. Była dziewczyna zagnieździła się w jego mieszkaniu, zwleka z wyprowadzką. Na razie przeniósł się do kawalerki kolegi, choć tam tłoczno jak na dworcu. Sześć osób rozkłada na noc materace. Jest załamany. – To przeprowadź się do mnie – zaproponowała Iwona. – Właściciel lokalu nic nie będzie wiedział, bo jest w Ameryce. – Pod warunkiem że dokładam się do czynszu – zastrzegł Daniel O.

Jeszcze się upewniła, czy kogoś ma. Nie, jest sam. Zostali więc parą. Nie mogła pojąć, dlaczego ją wybrał. Dziewczyny go oblegały. Kiedyś nocą do drzwi dobijała się taka jedna, krzyczała, że go kocha. Nie otworzyli. Gdy wyjeżdżała na weekend do matki, przenosił się do kolegi, by nie miała problemu z właścicielami. Przynajmniej tak mówił. Wierzyła, jednak niepokoiło ją, że on zawsze trzyma przy sobie telefon komórkowy i bardzo dużo z kimś esemesuje. W nocy, gdy spał, przejrzała tę korespondencję. Same miłosne wyznania różnych dziewczyn, ale najwięcej dotyczyło jakiejś Beaty. Zadzwoniła do tej kobiety. Usłyszała, że Beata jest z Danielem od roku, spędzają wspólnie weekendy. („Czyli wtedy – domyśliła się – gdy jestem u rodziców”).

Zrobiła chłopakowi awanturę. Odpowiedział krzykiem, że nie ma prawa go śledzić. Wypomniała mu: nie dał ani grosza do wspólnego gospodarstwa, nie dokłada się do czynszu. Obrażony zaczął się pakować. Ubłagała go, aby został. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy, co zrobiłaś! – oskarżał ją. – Teraz muszę zacząć wszystko od nowa, nie wiem, czy da się to odkręcić.

Dowiedziała się, że ta Beata, 60-latka, właścicielka apteki, jest nieobliczalna, może wydać na niego wyrok, gdyż zna kilerów z Pruszkowa. – Masz do niej zadzwonić i powiedzieć, że nie jesteśmy razem! – zażądał O. Nie posłuchała go. Przeciwnie, gdy telefony od Beaty budziły ją o czwartej nad ranem, zagroziła zawiadomieniem policji. Usłyszała, że Daniel jest winien Beacie 120 tys. zł i ona mu tego nie daruje. Chyba że do niej wróci. Przyznał, że starsza pani dała mu te pieniądze na studio, niestety je stracił. Z płaczem prosił Iwonę, aby uratowała mu życie i spłaciła dług. – Pojechałam do mamy na dwa dni, on do mnie wydzwaniał, że coś sobie zrobi, bo nie chcę mu pomóc. Mówił, że ta straszna kobieta już nasłała na niego gangsterów. Dał im tysiąc złotych, ale żądali całej kwoty, w przeciwnym razie obetną mu palce, zmiażdżą genitalia – zeznawała. Gdy Iwona odpowiedziała, że to jego problem, uprzedził, że będzie zmuszony wynieść na bazar wszystkie rzeczy z mieszkania przebywających w Ameryce właścicieli.

Zemsta pani magister

Daniel O. nie wypierał się w śledztwie, że był na utrzymaniu dwa razy od niego starszej farmaceutki. Do Warszawy przyjechał z Wrocławia, skąd ściągnął go wujek, Piotr O. Matka Daniela prosiła o ratunek dla syna, bo zrobił jakiś przekręt i od kilku miesięcy nie wychodzi z domu.

Początkowo chłopak mieszkał u wujostwa, ale obijał się, ciotka tego nie tolerowała. Piotr O., który pracował jako zaopatrzeniowiec aptek, znał bliżej panią magister Beatę I. W śledztwie zeznał: – Zbliżyliśmy się do siebie dziesięć lat temu. Byłem jeszcze młody, ona lubiła mężczyzn. W końcu miałem jej dość, bo mi się narzucała. Żona coś podejrzewała, postanowiłem zerwać. Ale od czasu do czasu wpadałem do niej. Gdy nie wiadomo było, co zrobić z Danielem, pomyślałem, że to jest dobry adres. Od razu przypadł jej do gustu, pojechali na weekend do Zakopanego. – Spędziliśmy dwa dni w luksusowym hotelu – wspominał Daniel O. – i tak poszło do przodu. Trochę było niehalo, gdy domagała się współżycia codziennie, a ja nie byłem w stanie. Kilka razy musiałem jej wykręcić ręce, gdy nie chciała mnie wypuścić. Ale pisałem jej w SMS-ach o miłości, aby nie czuła się pokrzywdzona z powodu pieniędzy. Byłem na jej utrzymaniu, dała mi też PIN do bankomatu. Piotr O.: – Daniel nieraz powtarzał, że powinien Bogu dziękować, iż tak mu się przydarzyło. Nie musiał pracować, a dostał samochód, ubranie, drogi zegarek. Ona była dziana, miała bogatą matkę w Anglii. Wszystko układało się dobrze, póki nie zaczął jej olewać, nie wracać na noc. Beata się skarżyła, kogo jej sprowadziłem: „Przychodzi rano złachmaniony, bierze kąpiel, coś na kaca i kładzie się spać. Wieczorem wyjada, co jest w lodówce, przebiera się i znów idzie gdzieś na całą noc”.

– Sąsiedzi w bloku robili głupie miny – ciągnął na przesłuchaniu opowieść o romansie Daniel O. – gdy widzieli nas razem objętych, więc Beata postanowiła sprzedać mieszkanie. Nowy apartamentowiec był tańszy, zostało jej w kieszeni 120 tys. zł. Uznałem, że akurat tyle trzeba na otwarcie salonu tatuażu. Nie mówiłem jej, że dobrałem sobie jeszcze dwóch wspólników, bo trochę tych pieniędzy mi się rozeszło. Nie trochę, ale prawie wszystkie. Daniel O. włożył w firmę tylko 20 tys. zł, a potem podbierał pieniądze z utargu. Gdy wydało się, że mieszka z Iwoną K., farmaceutka na piśmie zażądała zwrotu pieniędzy. Daniel podpisał oświadczenie bez czytania – był przekonany, że to nie jest na poważnie. Beata postanowiła go jednak postraszyć, że „wydojony hajs” – jak się wyraziła w rozmowie z Piotrem O. – będą ściągać gangsterzy z Pruszkowa. Tę rolę mieli odegrać bezrobotni znajomi Piotra O. Ich telefony i wizyta w studio tatuażu sprawiły, że chłopak wpadł w panikę. Błagał Iwonę o ratunek. Uległa.

Co było dalej, nie pamiętam

Spotkali się w trójkę, aby omówić warunki zwrotu pożyczki. Gdy farmaceutka przypomniała o windykatorach, Daniel spanikował. – Błagał mnie na kolanach, abym zorganizowała te pieniądze. Bo skoro mamy się pobrać, musimy sobie pomagać – wyjaśniała na przesłuchaniu Iwona K. – i ja się zgodziłam. Gdy powiedziałam Danielowi, że spłacę dług, już go nie interesowało, skąd wezmę pieniądze. Iwona postawiła warunek: przejmuje dług, ale to koniec romansu starszej pani z Danielem. Skąd weźmie pieniądze, skoro jest bezrobotna? Ma bogatego dziadka, który współpracuje z ukraińską mafią, forsy u nich jak lodu. Farmaceutka dała jej cztery dni na przyniesienie pieniędzy, ale powiedziała, że gangsterów z Pruszkowa nie może odwołać, bo obiecała im 20 proc. Czwartego dnia była niedziela 29 lipca 2012 r. Iwona K.: – Daniel wciąż mnie straszył, że gangsterzy dzwonią i grożą: obetną mu palce, wywiozą do lasu, porwą moją córkę, która jest u babci, napadną na mnie. Bałam się. Chodziłam z nożem w torebce. Historia z nadzianym dziadkiem była wymyślona. – Kłamałem z tymi telefonami – przyznał przed sądem Daniel O. – Ustaliłem z Beatą, że nadal będziemy w związku, tylko mam nie mówić o tym Iwonie.

Tymczasem fryzjerka szukała 120 tys. zł u różnych osób w Zamościu, ale nikt nie chciał słyszeć o pożyczeniu takich pieniędzy. Gdy w niedzielę po powrocie od matki jechała na spotkanie z Beatą, zamierzała jej powiedzieć, że wycofuje się z umowy. Źle się czuła, bo dopiero co poroniła wczesną ciążę.

Do oddania długu miało dojść w samochodzie Beaty. Jeszcze nie otworzyły torebek, gdy ich komórki zasygnalizowały nadejście SMS-a. Od Daniela. Tej samej treści – że są jedyną jego miłością. Uszczęśliwione odłożyły telefony. Rozmowa się nie kleiła. Farmaceutka zaczęła podejrzewać, że Iwona nie ma pieniędzy. Nie zważając na jej obecność, wybrała jakiś numer telefonu i wykrzyczała do słuchawki, że została zrobiona w ch…, niech będą w pobliżu. Iwona zrozumiała, że to polecenie do gangsterów. W panice wybiegła na chodnik. Gdy po chwili wróciła, Beata nadal rozmawiała. Odkładając telefon, nie rozłączyła się, więc jej rozmówcy słyszeli późniejsze zajście. – Chciałam powiedzieć tej kobiecie – wyjaśniała Iwona K. w śledztwie – że już nie chcę być zamieszana w ich porachunki, niech to sobie załatwia wyłącznie z Danielem, ale ona rzuciła się na mnie. Udało mi się oswobodzić, jednak na ulicy się zorientowałam, że w samochodzie została podpisana przeze mnie umowa. Wróciłam po nią. Co było dalej, nie pamiętam.

Znajomy Piotra O. wynajęty do odebrania długu:
– Siedzieliśmy z kolegą w pobliskim barze, zgodnie z życzeniem pani Beaty. W pewnej chwili odebrałem od niej telefon. Coś zaczęła mówić i nagle słyszę jej krzyk: „Ratunku, mordują!”. Po chwili telefon się rozłączył, zadzwoniłem więc do Daniela.
– Nie wiem, jak to możliwe – płakała w prokuraturze Iwona K. – że potrafiłam jeszcze wysłać SMS do Daniela. („My już po wszystkim. Zaraz będę jechać do domu”). Zakrwawione ubranie wrzuciłam do kosza na śmieci, a nóż do jeziorka.
Do domu wróciła o północy. Nie powiedziała ani słowa. Daniel O. pojechał pod dom Beaty, chciał sprawdzić, czy wróciła. Twierdził potem, że nie wchodził do środka.
Pytanie śledczego do Iwony K.:
– Kto tej nocy o godzinie 4.46 szukał w komputerze biletów lotniczych?
– Daniel.

Matka Beaty nie miała wątpliwości, że córka straciła życie przez 26-letniego kochanka. – Gdy mi się przyznała, że jej partner jest młodszy o ponad 30 lat, powiedziałam: „Wyrzucić go, on jest z tobą tylko dla pieniędzy”. Ale nie chciała mnie słuchać, choć skarżyła się, że ją wyzywa, szarpie, wykorzystuje. Gdy wyszło na jaw, że podbierał jej pieniądze z konta, pokazała mu drzwi, ale szybko dała się przeprosić – opowiadała w sądzie. Beata I. nie powiedziała matce, ile pieniędzy dała kochankowi. Po jej śmierci okazało się, że na koncie zostało tylko tysiąc złotych. Z mieszkania zniknęły cenna biżuteria, futro i wartościowy obraz.

Byłem rozwiązły

Przed sądem oskarżona z płaczem wyznała, że czuje do Daniela odrazę. Od chwili gdy została w areszcie, nie szukał z nią kontaktu. Biegli lekarze stwierdzili, że Iwona K. w chwili popełnienia przestępstwa była rozstrojona hormonalnie na skutek dopiero co przebytego poronienia. Po utraceniu dziecka odczuwała wzmożony lęk przed kolejną utratą – partnera. Jej impulsywne działanie zdominowało racjonalne myślenie.

Daniel O. sprowadzony na rozprawę pod karą grzywny zeznał, że kilka dni po tragedii wyjechał z Warszawy z uwagi „na znaczne dolegliwości finansowe”. Od kolegi ze studia tatuażu dostał na drogę 50 zł. W Sosnowcu zamieszkał w garażu znajomego. Potem wyjechał do Holandii, ale że nadal nie pracował, musiał wrócił do rodzinnego Wrocławia. – Ja nie mogę patrzeć na siebie w lustro – kajał się. – Kiedy znałem Beatę i Iwonę, byłem rozwiązły. Pani Beata traktowała mnie czasem jak syna. W ostatnim SMS-ie prosiła mnie, abym więcej nie szedł z Iwoną do łóżka. Skłamałem, że tego nie zrobię, bo nie chciałem, żeby było jej przykro. Sąd Okręgowy w Warszawie (rozprawie przewodniczył sędzia Marek Celej) uznał, że Iwona K. dokonała zabójstwa z zamiarem bezpośrednim, i skazał ją na 15 lat więzienia. Zadośćuczynienie na rzecz matki ofiary ustanowił w wysokości 50 tys. zł.

– Sąd nie dał wiary wyjaśnieniom oskarżonej – uzasadniał sędzia Celej – jakoby od dłuższego czasu nosiła nóż w obawie przez windykatorami. Iwona K. była zaślepiona uczuciem do Daniela O. i z własnej inicjatywy podjęła decyzję o zabójstwie rywalki. Dlatego idąc na spotkanie, wzięła ostre narzędzie. Aby wykazać działanie sprawcy w zamiarze bezpośrednim, nie wystarczy wskazać na użycie niebezpiecznego przedmiotu i zadanie ciosów. Należy mieć na uwadze jeszcze inne okoliczności, np.: tło i powody zajścia, pobudki działania sprawcy, stopień jego rozwoju umysłowego, jego dotychczasowy tryb życia oraz wszystkie inne okoliczności, z których niezbicie wynikałoby, że chciał pozbawienia kogoś życia i bezpośrednio do tego zmierzał. Okoliczności tej sprawy dowodzą niezbicie, iż Iwona K. zamierzała zabić swoją ofiarę. Użyła bowiem długiego noża, uderzała w newralgiczne miejsca na ciele i nie próbowała udzielić pomocy umierającej kobiecie.

To, że wróciła do auta po umowę spłaty długu podpisaną przez pokrzywdzoną, wyrzuciła nóż do wody, telefon komórkowy ofiary i swoje zakrwawione ubranie do kontenera na śmieci, wskazuje, że nie działała w afekcie. Każda z wymienionych czynności była świadomie podjęta i kontrolowana. Wyrok nie jest prawomocny.

Więcej możesz przeczytać w 23/2014 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.