Świeżo awansowany na porucznika Simö Häyhä 6 marca 1940 r. robił to samo, czym zajmował się przez ostatnie trzy miesiące. Zabijał Rosjan. Ubrany w śnieżnobiały strój, z twarzą zasłoniętą maską z barwionego na biało filcu spędzał całe dnie zagrzebany w kopnym śniegu i czekał. Zaspy polewał wodą, by podmuch wystrzału nie wzbił śniegowego pyłu, zdradzając jego pozycję. W ustach trzymał bryłki śniegu, studząc oddech, parujący w trzaskającym mrozie. Pozostawał praktycznie niewidzialny dla wroga. Gdyby Häyhä chciał robić nacięcia na kolbie swojego karabinu, musiałaby to być bardzo długa kolba, bo zabity tego dnia Rosjanin był zarazem 505. żołnierzem Armii Czerwonej, który padł od jego kuli. To absolutny, niepobity do dziś rekord świata. Robi tym większe wrażenie, że Simö Häyhä nie przypominał dzisiejszych mistrzów zabijania na odległość, z taką pasją pokazanych w najnowszym filmie Clinta Eastwooda „Snajper”. Pracował zawsze sam, bez wsparcia pomocnika namierzającego cel i drugiego strzelca, poprawiającego niecelny strzał.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.