Jacek Magiera dla „Wprost”: Internetowe komentarze już mnie nie interesują

Jacek Magiera dla „Wprost”: Internetowe komentarze już mnie nie interesują

Jacek Magiera
Jacek Magiera Źródło:Newspix.pl / KRYSTYNA PACZKOWSKA
Kiedy w kwietniu b.r. obejmował Śląsk Wrocław, wydawało się, że podejmuje się misji niemożliwej. Jacek Magiera zdołał jednak wyciągnąć za uszy zespół i utrzymać w PKO BP Ekstraklasie. I to wchodząc drugi raz do tej samej rzeki. Dla „Wprost” szkoleniowiec klubu z Wrocławia szczerze opowiada o tym, co za plecami, ale też widokach na horyzoncie.

Jacek Magiera to jedna z najciekawszych postaci wśród ligowych szkoleniowców. Urodził się w Częstochowie, grał w Rakowie, ale jego najlepsze piłkarskie i trenerskie momenty, to praca dla Legii Warszawa. Na czele z mistrzostwami Polski, zarówno jako trener, jak i szkoleniowiec.

Ze stołecznym klubem zaliczył też kilka spotkań w Lidze Mistrzów, np. zatrzymując na stadionie przy Łazienkowskiej Real Madryt (3:3) z Cristiano Ronaldo w składzie. „Magic” pracował również w roli selekcjonera młodzieżowych reprezentacjach Polski (U-19 i U-20). A od 2021 roku, dwukrotnie podchodził do trenowania Śląska Wrocław.

W rozmowie dla „Wprost” szkoleniowiec WKS wraca do heroicznej walki o byt drużyny z Dolnego Śląska w PKO BP Ekstraklasie. Nie brakuje również wątku 13 miesięcy przerwy w zawodzie trenera i tego, co przyniósł ten czas w życiu Magiery. Nie brakuje też kwestii innych sportów drużynowych, m.in. siatkówki. Brat szkoleniowca, Marek Magiera, to dziennikarz Polsatu Sport oraz konferansjer na meczach reprezentacji Polski siatkarzy.

Wywiad z Jackiem Magierą, trenerem piłkarskiego Śląska Wrocław

Maciej Piasecki („Wprost”): Pamięta pan swój pierwszy mecz, jeszcze jako piłkarz, kiedy przyszło rywalizować ze Śląskiem Wrocław?

Jacek Magiera (trener Śląska Wrocław): Tak, doskonale pamiętam te pojedynki. Toczyłem je wtedy jako piłkarz Rakowa Częstochowa. Tu na stadionie przy Oporowskiej (spotkaliśmy się na terenie obiektu WKS dop. eMPe), I liga, czyli ekstraklasowy poziom.

To był rok 1996. Po tym meczu w „Gazecie Wyborczej” pojawił się taki tytuł: „Magiera pasuje mundur”. Dziennikarz nawiązywał do mojego zbliżającego się transferu do Legii Warszawa. Dokładnie 19 grudnia podpisałem kontrakt, a we Wrocławiu graliśmy w listopadzie. Tamten mecz skończył się bezbramkowym remisem.

Mecz Śląska z Rakowem z 1996 roku

Co zapamiętałem? Oporowską, jej szczególny klimat. Pamiętam ten napis „Wrocław” na zadaszonej trybunie. I do tego jadący pociąg w trakcie meczu, na nasypie wzniesionym tuż za obiektem. To było zaskakujące, zwłaszcza dla kogoś, kto był na wrocławskim stadionie po raz pierwszy.

Będąc już piłkarzem Legii pamiętam też taki sezon, w którym w 2002 roku my ze Śląskiem Wrocław dwa razy przegraliśmy w lidze, tutaj 0:1, a na Łazienkowskiej 3:4…

…a i tak zdobyliście ostatecznie mistrzowski tytuł.

Dokładnie tak.

Mecz Legii ze Śląskiem z 2001 roku

Dodam, że przy Oporowskiej zawsze grało się trudno. Mam jakieś takie nie do końca zwycięskie wspomnienia z legendarnym obiektem Śląska. Tak szczerze, to nie przypominam sobie, żebym wygrał tu kiedykolwiek jako piłkarz.

Wtedy jednak nie sądziłem, że będę w przyszłości pracował w Śląsku. Miałem jednak kilku kolegów, z którymi grałem w reprezentacji Polski U-16. Marek Kowalczyk i Tomek Kosztowniak, również mistrzowie Europy z 1993 roku. Pamiętam, że mama jednego z nich pracowała w klubie jako kucharka. Oczywiście była okazja się z nią poznać.

Powrót do pracy ze Śląskiem po 13 miesiącach przerwy nazwałby pan czymś w rodzaju „nowego życia” we Wrocławiu?

Przez te 13 miesięcy bardzo dużo wydarzyło się w moim życiu. Zarówno prywatnie, jak i sportowo. Mogłem sobie poukładać wiele rzeczy w głowie. Z perspektywy czasu mogę przyznać, że to zwolnienie dużo mi dało. Inaczej dziś patrzę na piłkę, na zarządzanie, na podejmowanie decyzji. Dzisiaj więcej rzeczy mam w dupie. Zwłaszcza tego, co myślą o mojej pracy inni. Wiem, że to brzydko brzmi, ale taka jest prawda. Zapewniam, że nie traci na tym jakość czy standard mojej pracy, profesjonalizm.

Te momenty, które człowiek początkowo źle znosi w życiu, po jakimś czasie przeradzają się w coś innego, dobrego. Zupełnie nowego. I ja ten czas od zwolnienia do ponownego przekazania zespołu w moje ręce, doskonale wykorzystałem.

Ale telefon z propozycją powrotu na ławkę trenerską Śląska, coś czuję, że był dla pana sporym zaskoczeniem.

To prawda. W kwietniu nie spodziewałem się, że ktoś chwyci za telefon i wybierze akurat mój numer. Żebym podjął się tak trudnego wyzwania, jakie stało przed drużyną. Ucieszyłem się jednak z tego telefonu.

Paradoksalnie, choć sytuacja była bardzo trudna, wierzyłem w to, że cel utrzymania drużyny w lidze uda się zrealizować. Trzy kolejki do końca, pięć punktów straty do bezpiecznego miejsca. Niektórzy po prostu nie potrafili w to uwierzyć. Wiedziałem jednak, że kluczem będą zwycięstwa w dwóch meczach u siebie, z Wisłą Płock i Miedzią Legnica.

Powtarzałem to już kilka razy, ale muszę to powiedzieć jeszcze raz. Na żadnym kursie trenerskim, w żadnej książce nie przytrafi się to, co przeżyłem w tym czasie z zespołem. To trzeba po prostu poczuć na własnej skórze. Zarządzać, podejmować często trudne decyzje, również te mało popularne. To wszystko doprowadziło do pobudzenia zespołu.

Dużo ludzi radziło odmówić Śląskowi na zasadzie: Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki?

Tak, sporo było takich osób. Wiele trafiło się też takich, którzy patrzyli na Śląsk przez pryzmat żalu, urazy, że przecież ten klub mnie zwolnił. I to w momencie, w którym nie powinienem być pożegnany, wręcz przeciwnie, dostać szansę na kontynuację.

Ten kij ma jednak dwa końce. Wiem, że za pierwszym podejściem wykonywaliśmy naprawdę dobrą pracę. Drużyna była jednak w trakcie procesu, przemian, a dodatkowo sześć-siedem meczów bez zwycięstwa, dawały podstawy do tego, żeby taką decyzję podjąć. Oczywiście dzisiaj można gdybać. Bo mogliśmy wyjść z tamtego kryzysu i wrócić na ścieżkę, w której nasze występy wyglądały zupełnie inaczej. Pytanie jednak, jak ja spoglądałbym na rzeczywistość.

A tak przeżyłem czas, w którym rozwinąłem się. Zaznaczam jednak, że wtedy wyszlibyśmy z kryzysu. Zostawmy to już za plecami. Dzisiaj piszemy nową historię.

Czas na frazes, ale być może słuszny: W polskiej piłce brakuje cierpliwości.

Ale to prawda. Dołożyłbym też brak mądrego zarządzania w niektórych momentach. Niestety, przy pierwszym poważniejszym kryzysie szuka się najprostszego rozwiązania czyli zmiany trenera. W wielu przypadkach, co pokazały choćby ostatnie miesiące, docenia się coś dopiero wtedy, kiedy się to straci. Powrót Jana Urbana do Zabrza, wcześniej „Vuko” do Legii czy mój do Śląska, to najlepsze przykłady.

Myślenie zarządzających idzie w lepszą czy gorszą stronę?

Myślę, że lepszą. Głęboko w to wierzę.

Nie chcę już mówić i wracać do mojej przeszłości w Legii Warszawa. Za dużo mówiłem i mówię o tym klubie, wiele wyciągniętych wspomnień, a to przecież było siedem lat temu. Jak sobie jednak popatrzymy na to, co działo się po rozstaniu ze mną przez jakieś trzy-cztery lata, liczbę trenerskich rotacji w Warszawie. Sa Pinto, Jozak, Klafurić i inni…

Nie tak to powinno wyglądać.

Mam wrażenie, że dużą, niestety negatywną rolę odgrywa – poza brakiem cierpliwości – to, co dzieje się w internecie. Różnego rodzaju „doradcy”, pseudotwitterowcy. Ci ludzie manipulują, piszą to, co chcą nie mając często żadnego pojęcia o tym, jaki jest stan faktyczny. Bez kompetencji. Skłócają ludzi, później podejmowane są decyzje pod wpływem emocji, a po czasie ten wymyślony temat umiera. Ale jest już za późno.

Łatwo jest doradzać, pisać to, co się chce, ale bez odpowiedzialności. Gdyby takowa się pojawiła, już ci pseudoznawcy nie byliby tacy skorzy do komentowania. Nie od dziś jednak wiadomo, że współczesny świat tak funkcjonuje. To trzeba zaakceptować i po prostu stać się odpowiednio gruboskórnym. Ja takim się stałem właśnie podczas tego okresu, kiedy nie pracowałem w klubie.

Mniej zaglądania do internetowych komentarzy?

Przyznaję, kiedyś się tym naprawdę przejmowałem. Dzisiaj mnie to już nie interesuje. Jako przykład można tu podać aktywność piłkarzy w mediach społecznościowych. Zawodnik ma o siebie dbać, być gotowy. Podpisał kontrakt i poza tym, co dzieje się na treningach, musi mieć świadomość, po co w klubie jest. Skoro kupione zostały usługi, zawodnik powinien wykonywać swoją pracę najlepiej, jak potrafi. Czy to jest minuta, czy połowa meczu, czy spotkanie spędzone na ławce rezerwowych. Jego mowa ciała, „mental”, podejście do obowiązków.

Jeśli ktoś nie potrafi się do tego dostosować, no to ma problem i widocznie nie nadaje się do tego zawodu. W sporcie nie ma czegoś takiego jak strefa komfortu. Kiedy ona się pojawi, razem z nią pojawiają się problemy.

Wyjdźmy z internetowej przestrzeni. John Yeboah podpytywał o perspektywę transferu do Rakowa? W końcu Jacek Magiera to rodowity częstochowianin.

Nie, nie rozmawialiśmy o tym. Transfer przebiegł w bardzo szybkim tempie. Praktycznie godziny decydowały o tym, czy kluby się dogadają, czy też nie. Byliśmy w kontakcie z dyrektorem sportowym Davidem Baldą, tak się umówiliśmy, że konsultujemy wszystkie ruchu „do” i „z” klubu. Dałem zielone światło na transfer Johna.

Uważałem, że kwota, którą Raków daje za naszego piłkarza jest bardzo dobrą sumą transferową. Śląsk chcąc się rozwijać, inwestować, być stabilnym, takie transfery musi robić. To bardzo dobry ruch ze strony klubu. Rozmawiałem z Michałem Świerczewskim wiele razy na tematy różnych zawodników, ale akurat o Johnie nie było okazji.

Z Michałem świetnie się zresztą znamy. Kiedy tylko jestem w Częstochowie, jest mecz Rakowa, to wystarczy jeden telefon i mogę liczyć na to samo, „moje” miejsce w loży. Tzn. o ile na Rakowie można mówić o loży.

Na środku trybuny.

O, zgadzam się, na środku. Możemy usiąść z Michałem i pogadać.

A Yeboah okazał się Rakowowi przydatny od pierwszego meczu.

Rozruszał ofensywę w meczu z Florą, to prawda. „Kupił” swoją postawą, swoją grą kibiców Rakowa. To jest najważniejsze, życzę mu powodzenia.

Jeśli mistrzowie nie dotrą do końca eliminacji, pozostanie gra np. w Lidze Konferencji. Dla pana to również „Puchar Biedronki”, jak to określi jakiś czas temu Kamil Kosowski?

Ja mam inne zdanie od niego. Graliśmy razem z Kamilem w reprezentacji, nawet dzieliliśmy jeden pokój podczas zgrupowań kadry olimpijskiej, dobrze się znamy. Osobiście żałuję, że mało kolegów z mojego środowiska, w którym grałem, jest dzisiaj trenerami. Bo człowiek nabiera wówczas zupełnie innego spojrzenia na to, z czym się trzeba zmierzyć.

twitter

Uważam, że Liga Konferencji to są bardzo dobre rozgrywki. Co więcej, to są puchary adekwatne do naszych ekstraklasowych możliwości. Ostatnia przygoda Lecha Poznań pokazuje, że grają tam zespoły z uznaną, europejską marką. Sam fakt, że Roma zdobywając przed dwoma laty trofeum cieszyła się, jakby zdobyła Ligę Mistrzów bądź Ligę Europy to pokazuje.

Dodatkowo rywalizacja na poziomie europejskich pucharów, to jest rozwój zarówno dla klubu, jak i zawodników. Przeniesienie tej intensywności, szybkości grania na poziom krajowej ligi, to tylko może zadziałać z korzyścią dla polskiej piłki. Wspomnijmy też frekwencję, jaką Lech notował na meczach pucharowych. Widać było jak bardzo kibice są spragnieni międzynarodowej rywalizacji swojego ukochanego klubu.

Chciałbym, żeby trzy polskie drużyny grały w fazach grupowych europejskich pucharów. Niech jeden gra w Lidze Europy, a dwie w Lidze Konferencji. Wtedy będziemy mówili o progresie naszej klubowej piłki i procesie, który ma nas poprowadzić jeszcze wyżej.

Śląsk też był blisko latem 2021 roku. Skończyło się na III rundzie eliminacji w Lidze Konferencji w starciu z klubem z Izraela.

Do dzisiaj pamiętam i jestem zły, że nie udało się przejść w eliminacjach Hapoelu Beer Szewy. Przed sezonem powiedziałem, że to jest nasz cel. Chcemy grać tych 30 spotkań w jakimś tam odstępie czasu, bo to pozwoli nam wejść na jeszcze wyższy poziom. A czy byliśmy wtedy gotowi kadrowo czy organizacyjnie? To już jest druga sprawa.

Uważam, że jak coś możesz wygrać, to wygrywaj. Drugiej szansy możesz nie mieć. Pazerność na zwycięstwo ma być. Docenienie każdego gola, punktu, możliwości solidnego treningu. O tym należy pamiętać, zwłaszcza w przypadku zawodników.

Najtrudniejsze wyzwanie przed Śląskiem na najbliższe miesiące?

Magiera sięga po wydrukowany zestaw notatek. Około 40 stron w okładce z herbem Śląska, mnóstwo liczb i kruczków klubowej codzienności.

To jest miesiąc pracy, który mieliśmy za sobą w tym krótkim czasie walki o utrzymanie. To był proces, krok po kroku. Oczywiście nie będziemy tu o wszystkim opowiadać w ramach trwającego wywiadu. Jest tu jednak rozpisany każdy trening, każda odprawa, rozmowa z zawodnikiem. Systemy rozgrywania, rozwiązywania boiskowych problemów.

Trener Śląska kartkuje notatki, pokazując dokładnie to, o czym opowiada.

Najważniejsza jest dzisiaj stabilizacja. Chcemy też, żeby Śląsk był w górnej części tabeli. Dokładnie w pierwszej dziesiątce. I to jest mój cel na najbliższy sezon. Oczywiście jesteśmy jeszcze w trakcie budowy kadry, dogrywane są ostatnie transfery. Pojawiło się kilka nowych twarzy, nadal nie do końca wiadomo, gdzie zagra Erik Exposito.

Ta telenowela z Hiszpanem i jego transferem zdaje się trwać praktycznie co rundę.

Niestety, mnie wcale nie jest do śmiechu. Nie możemy przymykać oczu na te wydarzenia. Erik musi zdawać sobie sprawę, że przyszedł czas na wzięcie odpowiedzialności za drużynę. To też ciężar z którym miałby zostawić kolegów z szatni i wyjechać.

To takie „bawienie się” w kotka i myszkę, raz zostaje, za chwilę odchodzę i znowu zostaję. Dodatkowo nie trenuję, bo jestem w samolocie i gdzieś latam, szukając nowego pracodawcy. Sytuacja wpływa negatywnie zarówno na drużynę, jak i formę sportową Erika. To trzeba jak najszybciej wyjaśnić. Albo Erik z nami zostaje i bierze się do roboty, albo odchodzi i zaczynamy funkcjonować w rzeczywistości bez Hiszpana w szatni.

Dodajmy, że on może odejść teraz za pieniądze, ale na koniec sezonu będzie już wolnym zawodnikiem, bo wygaśnie mu kontrakt. Bo jest jeszcze ważny przez najbliższy rok. Ja wymagam od niego pełnego skupienia na drużynie dopóki jest zawodnikiem Śląska. Jeśli pojawi się za kilka dni w klubie i znowu usłyszę, że dalej szuka czegoś nowego, to będzie już niepoważna sytuacja.

Nie tak dawno byłem na sparingu z KKS Kalisz i Exposito miał opaskę kapitańską.

Miał ją też w meczu z Legią, zamykającym poprzedni sezon. To było po serii różnych komentarzy dotyczących mojej niechęci do niego. Ja chciałem za to pokazać, że wierzę w Erika i jego wartość sportową dla Śląska. Dałem mu szansę na to, żeby został liderem tego zespołu. Chcąc nie chcąc ta opaska kapitańska zobowiązuje go do odpowiedniej postawy, poczucia lidera w grupie. Tak postrzegam rolę kapitana. Trzeba brać odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale też całą drużynę.

twitter

Mówimy o dużych postaciach w zespole, ale największą nadzieją na poprawę wyników, jest człowiek przede mną siedzący. Trener Magiera ma odmienić złą kartę we Wrocławiu – tak słychać z wielu miejsc. Taka perspektywa bardziej przytłacza czy motywuje?

Takie postawienie sprawy nie powoduje, że jestem przytłoczony. Mam przede wszystkim sztab szkoleniowy, grupę ludzi, do którego mam pełne zaufanie. Z Tomkiem i Pawłem pracuję od siedmiu-ośmiu lat. Czy to w Legii, czy reprezentacji Polski, byliśmy też w Śląsku za pierwszej kadencji. Znamy się i oni dobrze wiedzą, jak to działa w sztabie.

Do tego w klubie pozostał Marcin Dymkowski, który pracował w zespole Ivana Djurdjevicia. Jestem z jego pracy bardzo zadowolony. Dodatkowo to człowiek stąd, który zna ten klub. Uważam, że ma ogromną wiedzę. W sztabie odpowiada za defensywę podczas treningów. I bez grupy tych ludzi na pewno byłoby mi dużo trudniej o wyniki. Ja mam tym sztabem i zespołem zarządzać.

Dodatkowo w klubie pojawiają się nowi piłkarze. Śląsk nie jest klubem, który wyda 500-600 tysięcy euro na zawodnika. Ktoś zaraz zapyta: Dlaczego, skoro wzięliście za Yeboaha 1,5 miliona? No bo nie.

Czyli krótko.

Po prostu wiemy, jakie są potrzeby. Chcemy usprawnić w klubie to, co można. Bierzemy przy tym zawodników młodych, którzy potrzebują czasu na wkomponowanie się w nowy zespół, bądź takich, którzy są do odbudowania. Kenneth Zohore na razie nie jest przygotowany do pełnych obciążeń meczowych. Dopiero systematyczna praca może doprowadzić do tego, że będzie wzmocnieniem. Bo papiery na granie w piłkę ma.

Dodatkowo podpisujemy kontrakty na rok z opcją przedłużenia, a nie kilkuletnie od ręki. Mówię tu o przykładzie Zohore. To jest szansa dla obopólnej korzyści. Klubu, bo może zyskać solidnego napastnika, ale też dla piłkarza, żeby pomóc w powrocie do dyspozycji na którą tego gracza z pewnością stać.

twitter

Czego kibice powinni oczekiwać po najbliższym sezonie w kontekście Karola Borysa? Niektórzy pakują go z urzędu do pierwszego składu, ale mam wrażenie, że więcej byłoby z tego problemów niż pożytku dla samego zainteresowanego.

To nie jest zawodnik podstawowego składu i Karol musi być tego świadom. Zaznaczam jednak, że mam plan na tego piłkarza i chcę go umiejętnie wprowadzać do zespołu. To tak nie działa, że siedemnastolatka można z marszu wstawić do składu. Takie sytuacje się zdarzają w świecie, jasne, ale nie z każdym i niekoniecznie musi nastąpić dziś.

Karol to pełnoprawny zawodnik Śląska Wrocław. Chcę, żeby postawą w meczach budował swoją pozycję w drużynie. Miał liczby, dokładał asysty i gole. Stawał się coraz ważniejszym ogniwem tego zespołu. Dzisiaj oceniamy Karola przez pryzmat ME U-17, dodatkowo przez duże zainteresowanie zagranicznych klubów. Choć ono wcale nie jest takie wielkie, jak można wyczytać wśród różnych, rzekomo dobrze poinformowanych.

Zatem jaki macie plan na Karola?

Chcemy podpisać kolejny kontrakt, który pozwoli na długofalową pracę z tym chłopakiem. Docelowo pewnie ten piłkarz wyjedzie do klubu zachodniego. Idealnym byłoby jednak, żeby wyjeżdżał z mocną pozycją zawodnika grającego na poziomie seniorskim. Dzisiaj możemy go oceniać tylko przez pryzmat młodzieżowego turnieju.

Piłka młodzieżowa rządzi się swoimi prawami. Mając obok siebie równolatków, a naprzeciw również rywali z tego przekroju wiekowego, wygląda to inaczej. Rzeczywistość seniorska to zderzenie ze starymi wygami, do tego siła fizyczna na dużo wyższym poziomie, nie ma też takich odległości między formacjami jak w młodzieżówce. Dlatego dajmy Karolowi jeszcze czas, żeby okrzepł w seniorskim graniu.

A skala talentu? Faktycznie mówimy o wyjątkowym chłopaku?

Widziałem równie utalentowanych. Ale też mniej utalentowanych, ale robiących większe kariery niż ci utalentowani.

Czyli bardziej pracowitych?

Niekoniecznie. Każdy przypadek jest inny. To, że Karol jest bardzo utalentowany, to wiemy. I ja nie muszę o tym przekonywać. Wiele zależy jednak od tego, jakie będzie podejmował decyzje. Od jego otoczenia, osób, które poprowadzą dalej tę sportowa drogę chłopaka. Czy wokół Karola nie będą się nagle kręcić ludzie, którzy zechcą tylko zarobić na talencie, bez żadnego racjonalnego planu.

twitter

Karol musi komuś zaufać. Jeśli wybierze klub, w tym moją osobę, to okej. A jeśli wybierze inny kierunek, ludzi, którzy naobiecują wiele rzeczy, które niekoniecznie muszą mieć miejsce w rzeczywistości, to może się skończyć różnie. Najważniejszy w przypadku Karola Borysa będzie zdrowy rozsądek jego i najbliższego otoczenia chłopaka.

Widzi pan Śląsk bardziej jako zespół, który będzie specjalizował się w ciekawym, ofensywnym graniu, czy to szczelna defensywa jest priorytetem na najbliższy czas?

Szczelność defensywy jest konieczna. Bez tego nie osiągnie się wyniku. Ale trzeba też trafiać, żeby myśleć o korzystnym wyniku, trzech punktach.

Mój model gry słynie raczej z akcentów ofensywnych. Obojętnie kogo prowadziłem, czy to było Zagłębie Sosnowiec, Legia Warszawa, reprezentacja młodzieżowa czy Śląsk za pierwszym podejściem, chcieliśmy grać do przodu.

Trzeba mieć jednak dobry materiał.

Zdecydowanie, zdajemy sobie z tego sprawę. Jak będzie wyglądać drużyna w nowym zestawie osobowym, przekonamy się dopiero za jakiś czas. Jeśli ci nowi się wkomponują, a pewnie będą potrzebować kilku tygodni, to zobaczymy efekty naszej pracy. Chcemy być klubem, który będzie miał swoją tożsamość na boisku. Jeżeli jednak będziemy grać tylko defensywnie, to nikt nie będzie chciał tego Śląska oglądać, a trybuny będą świecić pustkami. A docelowo klub w przyszłości też nikogo nie sprzeda za dobre pieniądze.

Spójrzmy na to, że z klubu, który zajął 15 miejsce w lidze ofensywna dwójka rozchwytywana i bliska transferów. To też o czymś świadczy. Dla porównania król strzelców PKO BP Ekstraklasy do Legii poszedł za darmo. Pamiętajmy o tym, jeśli spogląda się na wysokość kwot, które lądują za wychodzące transfery Śląska.

Praszelik, Płacheta, Yeboah. To pokazuje kierunek. Śląsk musi grać atrakcyjnie, żeby przyciągać kibiców, ale też podnosić swoją wartość na rynku.

Dużo jest jeszcze elementów do ułożenia, żeby zamknąć kadrę na ligę?

Na teraz musimy ściągnąć dwóch obrońców. Nie chcemy, a musimy. Potrzeba graczy na lewą obronę oraz lewy-środek w defensywie. Poza nimi liczę na jeszcze jeden-dwa transfery. To byłoby domknięcie kadry na ten sezon. Chyba, że się wydarzy coś ekstra, to do sierpnia będzie może wykonać jeszcze ruch.

Ważniejszy jest dla pana charakter czy umiejętności piłkarskie?

Sukces osiągają zazwyczaj nie ci z największym talentem, a najbardziej zdeterminowani. Do pracy i obrania ścieżki sukcesu, dzięki której będą grać. Myślę, że siła mentalna jest tą najważniejszą. Są tacy, którzy nie grają i się obrażają, a są tacy, którzy zakasują rękawy i walczą. Znajdą się też tacy, którzy odstawieni do drugiej drużyny przychodzą i mówią: Trenerze, daj mi szansę, ja zrobię wszystko, żeby tu się pokazać i wrócić do „jedynki”. A są tacy, którzy następnego dnia po przesunięciu do drugiej drużyny stwierdzają, że mają kontuzjowane to samo kolano prawej nogi i nie biorą udziału w treningach drugiego zespołu. Dlatego „mental” jest kluczem.

I tym kluczem kierujecie się przy obecnych transferach?

Faktycznie chcemy tak dobierać ludzi. Ale jeszcze się taki nie urodził, kto zagwarantowałby stuprocentową trafność transferową. Uwarunkowania potrafią być naprawdę różne. Drużyna, miasto, co się dzieje w danym okresie w domu, otoczenie. To szereg zmiennych. Dlatego później okazuje się, że jeden w danym klubie nie potrafi zafunkcjonować, a po chwili pojawia się w innym miejscu i gra jak z nut.

Patrzymy jednak mocno na kwestie charakterologiczne. Pracujemy z dyrektorem sportowym, ale trzeba też zauważyć, że nieco ponad miesiąc temu jeszcze się z nim nie znaliśmy. Co więcej, ja dwa miesiące wstecz jeszcze nie myślałem, że będę budował zespół na nowy sezon. Podobnie było z Davidem Baldą i jego pracą w Śląsku Wrocław.

Dzisiaj działamy, nie powiem, że z łapanki, ale z pewnością bardzo szybko. Żeby się porządnie przygotować do transferów, to potrzebne jest pół roku intensywnej pracy. Dzięki temu kiedy okienko transferowe się otwiera, a ty masz już gotowych piłkarzy. Dokładnie o takim profilu i jakości, jaką sobie zakładasz.

Największą wartością i tak będzie na końcu moment, w którym człowiek pojawi się w szatni danego zespołu. Poznasz wówczas piłkarza najlepiej. W momencie zwycięstw, kiedy przyjdzie kryzys i porażki. W momencie, w którym bierzesz „na klatę” wynik, wypowiadasz się dla mediów, nie unikasz odpowiedzialności.

Inspiruje się pan innymi sportami zespołowymi? Pomyślałem o pańskim bracie Marku, tak mocno związanym z siatkówką. Ale może nie tylko jest okazja zerknąć na siatkarskie boiska?

Przyznaję, mam wielu kolegów siatkarzy. Mam też wielu kumpli wśród trenerów siatkówki, na czele z Michałem Winiarskim. Bardzo dobrze się z nim znamy od wielu lat. Cieszę się, że dzisiaj jest trenerem, w końcu poza PlusLigą w Zawierciu jest też selekcjonerem reprezentacji Niemiec.

twitter

Moim sąsiadem w Warszawie jest za to trener Wojtek Kamiński, który prowadzi koszykarzy Legii. Tak się składa, że nasze auta często stoją w garażu obok siebie. Jak jest okazja, to staniemy i gadamy sobie, często długo, schodzi godzina na takie posiedzenie.

Zanim wjedziecie do garażu?

Nawet zanim do niego pójdziemy. Wychodzimy ze śmieciami i gadamy, bo akurat na siebie wpadniemy. A potem małżonki się zastanawiają, gdzie my jesteśmy? Zamiast się umówić na kawę w domu, to my sobie rozmawiamy jak tylko jest okazja (śmiech). Oczywiście trochę żartuję, ale faktycznie mamy z Wojtkiem bardzo dobre relacje.

Wielokrotnie byłem zapraszany na treningi koszykarzy, żeby zobaczyć, jak to wygląda od kuchni. Wiadomo, że mowa o dużo mniejszej grupie do zarządzania. Podobnie jest w przypadku siatkówki. Natomiast wyzwania są takie same. Trzeba się z tym mierzyć i czasem dobrze jest nabrać dystansu, spojrzeć na nieco inne realia, mające przy tym jednak wiele wspólnego.

To na koniec zapytam jak często jest okazja rozmawiać z imiennikiem z wrocławskiego Ratusza?

Muszę powiedzieć, że wczoraj (tj. czwartek 13 lipca dop. eMPe) mieliśmy takie spotkanie. Wieczorem była okazja wymienić myśli. Pogadaliśmy na temat tego, co było, ale też o sprawach teraźniejszych.

twitter

Prezydent Jacek Sutryk dobrze zna się na piłce?

On nie musi się znać na piłce. Jest kibicem, który chce dobrze dla społeczności. Na pewno ja się cieszę z tego, że ta nasza relacja jest dobra. Rozmawiamy, wymieniamy się uwagami, spostrzeżeniami. Wiem na czym stoimy i jak wygląda rzeczywistość klubu. Dajemy sobie wspólnie czas na mądrą i skuteczną pracę.

Czytaj też:
Janusz Dziedzic dla „Wprost”: Zależało mi, by ŁKS Łódź dobrze się kojarzył. Zmiany są jednak potrzebne
Czytaj też:
Tadeusz Pawłowski dla „Wprost”: W Śląsku Wrocław najwyraźniej ktoś źle widzi na oczy