Moda na piłkę w mieście żużla i siatkówki. Raków i Częstochowa marzą o Lidze Mistrzów

Moda na piłkę w mieście żużla i siatkówki. Raków i Częstochowa marzą o Lidze Mistrzów

Malunek na murze na cześć Rakowa Częstochowa
Malunek na murze na cześć Rakowa Częstochowa Źródło:WPROST.pl / Michał Banasiak
Grali tu Kuba Błaszczykowski, Jacek Krzynówek i Jerzy Brzęczek. Ale wielkiej piłki, choćby na skalę krajową, nigdy w Częstochowie nie było. Piłkarze pozostawali w cieniu święcących triumfy siatkarzy i żużlowców. Teraz z tego cienia wychodzą. Przy zadyszce częstochowskiej siatkówki i sinusoidalnych wynikach na torze żużlowym, walczący o europejskie puchary Raków staje się ulubieńcem kibiców.

Przez lata najbardziej romantyczną piłkarską historią Częstochowy był awans Rakowa z III do I (wówczas najwyższej) ligi w latach 90. Zawodnicy z tamtego składu zdominowali wybieraną przez kibiców klubową jedenastkę stulecia. Dziś jej skład byłby pewnie inny, bo też inna jest skala sukcesów Rakowa. W ciągu trzech lat od ponownego awansu do Ekstraklasy, do opustoszałej gabloty trafiły dwa Puchary Polski, dwa Superpuchary, dwa wicemistrzostwa i wreszcie mistrzostwo kraju.

Niegdyś na piłkę chodziła tu grupa zapalonych kibiców piłki i mieszkańcy osiedla Raków. Reszta wolała siatkówkę i żużel – tam była walka o tytuły i rywalizacja na najwyższym poziomie. Żużlowy Włókniarz i siatkarski AZS wywalczyły po kilkanaście medali mistrzostw Polski.

Dziś AZS już nie istnieje. Włókniarz, choć wciąż liczy się w żużlowej stawce, też ma za sobą poważny kryzys finansowo-organizacyjny, zakończony roczną przerwą w startach i jazdą w II lidze. Tymczasem Raków jest na fali wznoszącej i marzy o podboju Europy. I robi wiele, by to marzenie spełnić. Trzy pierwsze mecze w eliminacjach Ligi Mistrzów zakończył trzema wygranymi.

Czytaj też:
Jean Carlos Silva dla „Wprost”: Raków Częstochowa zmienił moje myślenie o piłce. Modrić miał rację!

Raków Częstochowa między kościołem a pętlą tramwajową

To pierwszy raz, gdy Raków walczy o Ligę Mistrzów. II runda jeszcze nie rozpala emocji i wyobraźni. Przed meczami nie jest nawet rozgrywany legendarny hymn tych rozgrywek. Nie powinno więc dziwić, że w mieście nie było widać, by szykowało się na piłkarskie święto.

Kilka godzin przed spotkaniem z Qarabagem na ulicach Częstochowy kibiców Rakowa próżni wyglądać. O meczu przypominają reklamy przed kilkoma pubami, zapraszające na wieczorną transmisję i kuszące piwnymi promocjami. Można też trafić na kilkuosobowe grupki kibiców Qarabagu, ubranych w klubowe koszulki albo owiniętych w narodowe flagi. W sektorze gości było ich w sumie około trzystu. Większość na co dzień mieszka w Polsce.

Pytam o mecz czterech chłopaków, spośród których jeden ma na sobie koszulkę mistrzów Azerbejdżanu. Przyjechali z Warszawy i są pewni, że Raków będzie kolejny na liście ekstraklasowych skalpów ich drużyny. W poprzednich sezonach Qarabag eliminował już Wisłę Kraków, Piasta Gliwice, Legię Warszawa i Lech Poznań.

– Dziś może będzie 0:0, ale to Qarabag awansuje. Jest lepszy od wszystkich drużyn Ekstraklasy – mówi noszący klubowe barwy Ali.

Im bliżej meczu i im bliżej stadionu, tym kibiców w charakterystycznych czerwono-niebieskich koszulkach Rakowa przybywa. Tłumów nie ma, bo też na tłumy nie pozwala ograniczona pojemność stadionu. Pięć i pół tysiąca miejsc to za mało nawet na mecze Ekstraklasy, a co dopiero na grę w Europie. Zwłaszcza, że większość miejsc zajęli karnetowicze, którzy na mecze ligowe wykupili 3200 wejściówek. W nagrodę mają pierwszeństwo zakupu biletów na europuchary.

– To jest dwustutysięczne miasto. I klub, który jest mistrzem Polski. Powinien tu być stadion na kilkanaście tysięcy miejsc – stwierdza przed meczem kibicujący Rakowowi Grzegorz.

O nowym stadionie mówi się w Częstochowie od kilku lat. Po awansie do Ekstraklasy Raków grał mecze domowe w oddalonym o 75 kilometrów Bełchatowie, bo stadion przy Limanowskiego nie spełniał licencyjnych wymogów. Po dwóch sezonach gry na emigracji udało się wrócić na własny obiekt, ale gdy częstochowianie pierwszy raz zakwalifikowali się do europejskich pucharów, znów musieli szukać zastępczego obiektu – tym razem zagrali w Bielsku-Białej.

Na mecze większość kibiców przychodzi na pieszo, bo mają tu kilka kroków z osiedla Raków, któremu klub zawdzięcza swoją nazwę. Przyjeżdżający z innych części miasta mogą wybrać tramwaj – pętla kończy się tuż pod stadionem. Przystanek ma kształt bramki ze stadionowymi krzesełkami w środku.

Zdarzało się, że w trakcie transmisji telewizyjnych, na drugim planie widać było sunący po szynach skład. Wielokrotnie bywało to obiektem kpin ze strony kibiców rywali, szydzących, że tramwaj pomieści więcej osób niż stadion.

Ale kibice Rakowa pochodzą do tego z dystansem. Podobnie jak do mającego pogardliwą etymologię przydomku Medaliki. – W wojsku chłopaki z innych części Polski mówili na nas, częstochowian, „Medaliki”, że niby zarabiamy na sprzedaży medalików i innych dewocjonaliów. Tu każdy się do tego przyzwyczaił i nikomu nie przeszkadza – mówi Tomasz, kibic z 50-letnim stażem. – Może gdzie indziej traktują to obraźliwie, ale u nas to brzmi dumnie – dodaje Jarek i pokazuje szalik z napisem „Medaliki”. Medalik to nazwa prowadzonego przez kibiców sklepu z pamiątkami. Takie imię fani wybrali w głosowaniu dla klubowej maskotki.

Jakieś 150 metrów od stadionu stoi kościół pod wezwaniem św. Floriana Męczennika. Proboszcza parafii pytam, czy kibice przynoszą intencje o wygraną swoich ulubieńców. – Widzę czasem, że niektórzy w drodze na mecz wstępują do kościoła, żeby się pomodlić – mówi ks. Dariusz Nowak. – Gdy Raków awansował do Ekstraklasy, na mszy byli piłkarze i trener Marek Papszun – wspomina. Dopytuję czy parafianie liczniej chodzą na mecze, czy na nabożeństwa. – Stadion jest większy niż kościół. Wszyscy kibice by się nie zmieścili – żartuje.

Kościół św. Floriana Męczennika w Częstochowie

Częstochowa – miasto żużla i siatkówki

Za sportową świątynię uchodzi w Częstochowie stadion żużlowy. Gdy w 1974 żużlowcy Włókniarza zdobywali drugi w historii klubu tytuł mistrzów Polski, z trybun dopingowało ich 35 tysięcy kibiców. W latach 70. Włókniarz. przez pięć sezonów z rzędu nie schodził z podium mistrzostw kraju. Później z wynikami bywało różnie. Na dekadę zespół utknął w II lidze. W latach 90. znów sięgnął po mistrzostwo, by rok później spaść z ligi. Do krajowej czołówki wrócił na początku lat dwutysięcznych. Znów walczył o medale i znów notował najwyższą w lidze frekwencję. A potem ponownie nadszedł kryzys. Tym razem na tyle duży, że skończyło się utratą licencji.

– Teraz jest dobrze, ale mimo pompowania coraz większych pieniędzy nie mamy co marzyć o mistrzostwie kraju. Klub wpadł w stagnację i nie może się wzbić ponad trzecie miejsce w lidze – ocenia kibicujący Włókniarzowi Dawid. Dając przy tym wyraz tego, do jakich wyników przyzwyczaili się w Częstochowie.

W latach 90. na mistrzowski poziom wskoczyła częstochowska siatkówka. W 1990 tutejszy AZS zdobył siatkarskie mistrzostwo Polski i rozpoczął kilkunastoletni okres wypełniania klubowej gabloty kolejnymi trofeami: przez 15 lat tylko raz spadł z ligowego podium. Przez większość tego czasu zespół prowadził trener Stanisław Gościniak. Grający w jego drużynie Andrzej Stelmach, Marcin Nowak, Damian Dacewicz, Dawid Murek czy Piotr Gruszka byli etatowymi reprezentantami Polski.

Na przełomie XX i XXI wieku kultowa była rywalizacja AZS-u z Mostostalem Azoty Kędzierzyn-Koźle. W 2012 roku częstochowianie wygrali Challenge Cup i zostali drugim polskim zespołem, który triumfował w rozgrywkach europejskich (pierwszym był Płomień Milowice w 1978 roku). A potem coś się zepsuło. Wyniki były coraz gorsze i w końcu zespół spadł do I ligi. Już z niej nie powrócił. Po problemach finansowych nadeszły kłopoty z przyznaniem licencji. Aż w końcu utytułowany klub przestał istnieć. Odpowiedzi na pytanie jak to się stało i kto za to odpowiada, kibice szukają do dziś.

Fundamenty częstochowskiej siatkówki były jednak na tyle solidne, że ta szybko zaczęła się odradzać. Seniorską sekcję coraz lepiej rozwijał wyspecjalizowany w szkoleniu młodych siatkarzy Norwid. Wcześniej klub hurtowo zdobywał mistrzostwa Polski młodzików, kadetów i juniorów, dostarczając talenty do utytułowanego starszego brata. Ale gdy brata zabrakło, pierwsza drużyna zaczęła poczynać sobie coraz śmielej. Aż w ubiegłym sezonie Norwid niespodziewanie awansował do PlusLigi.

– Do tej pory na mecze Norwida nie chodziło tylu kibiców, co kiedyś na AZS. To jednak nie był ten poziom. Może teraz się to zmieni? – zastanawia się Tomasz. Sam chadza i na piłkę, i żużel, i siatkówkę. Ale wie, że części kibiców tych drużyn nie jest ze sobą po drodze. – Niektórzy kibice trzymają się tylko jednego klubu. I chociaż to różne dyscypliny, po prostu się nie lubią – dodaje. Gdy pod stadionem Rakowa zagaduję udających się do młyna kibiców o relację z Włókniarzem, nie znajduję chętnych do rozmowy.

Między samymi klubami konfliktu nie ma. W social mediach wzajemnie gratulują sobie sukcesów. Ale gdy żużlowcy wybrali się oglądać z trybun mecz Rakowa, część kibiców wyrażała w sieci oburzenie. Prezes Włókniarza mówił jednym z wywiadów, że ta postawa dotyczy niewielkiej części kibiców. Ocenił, że większość trzyma kciuki za wszystkie częstochowskie drużyny i po prostu „wymienia szaliki”, gdy idzie na dany stadion.

Paradoksalnie nie ma animozji pomiędzy Rakowem, a drugim piłkarskim klubem z miasta – Skrą. Może dlatego, że ten drugi cieszy się małym zainteresowaniem kibiców. Pewnie to dla nich lepiej, bo przeklinaliby swój los. Jeszcze w ubiegłym roku Skra grała w I lidze. Z powodu remontu stadionu, na mecze „domowe” jeździła do Bełchatowa. Gdy modernizacją ukończono, piłkarze wrócili na ulicę Loretańską. Ale kibice już nie.

Na wybudowanie trybun zabrakło miejsca na użytkowanej przez klub działce.

Raków częstochowa i moda na piłkę

Częstochowa wyrasta na jedno z najbardziej sportowych miast Polsce. Oprócz niej, tylko Warszawa i Wrocław mogą się pochwalić mistrzostwami kraju w żużlu, siatkówce i piłce nożnej.

Żużel pozostaje najchętniej oglądaną dyscypliną. Ale może to przekłamanie, bo Włókniarz ma największy stadion. W tym sezonie na mecze chodzi średnio 10 tysięcy kibiców. Na początku lipca, spotkanie ze Spartą Wrocław oglądało z trybun 14 tysięcy fanów. – Na Raków spokojnie też mogłoby tyle przyjść, gdyby tylko był odpowiedni stadion – uważa Dawid.

Przystanek autobusowy nieopodal stadionu Rakowa Częstochowa

W 1980 w Częstochowie rozgrywano finał Pucharu Polski, w którym Legia grała z Lechem. Mecz oglądało 22 tysiące kibiców. Starcie olimpijskich reprezentacji Polski i Francji rok wcześniej – 18 tysięcy. Oba spotkania rozegrano na przystosowanej wówczas do grania w piłkę arenie żużlowej.

Gdy Raków zdobył mistrzostwo, do miasta przyjechał premier Mateusz Morawiecki, obiecując rządowe wsparcie przy budowie nowego stadionu. Kiedy i czy powstanie? Nie wiadomo, bo przedwyborcze obietnice miewają krótki okres ważności.

Ten okres mogą wydłużyć sukcesy Rakowa. Jeśli klubowi powiedzie się w pucharach, temat budowy nowego stadionu powróci. Obiekt Rakowa nie spełnia wszystkich wymogów UEFA i klub znów będzie musiał grać poza Częstochową. Podpisał już zresztą umowę na rozgrywanie meczów w Sosnowcu. A przecież kibice chcieliby usłyszeć hymn europejskich rozgrywek na miejscu, w Częstochowie.

– W mieście zapanowała moda na piłkę. Kiedyś na mecze chodzili prawie tylko mieszkańcy osiedla Raków. Teraz w całym mieście widuję coraz więcej ludzi w piłkarskich koszulkach. Taki mecz jak dziś, gdy przyjeżdżają kibice z innego kraju, to dla nas nowość i święto. Chcemy więcej takich okazji – mówi Dawid.

Meczem z Qarabagem Raków zrobił sobie dobrą reklamę i znów dołożył kilka cegiełek do budowania zainteresowania piłką w Częstochowie. Co najważniejsze – wygrał. W dodatku po emocjonującym meczu, z pięcioma golami. Decydujący padł w porywających kibiców okolicznościach: strzał w okienko w doliczonym czasie gry. Trafił debiutujący w zespole Sonny Kittel.

Nie zliczę, ile razy kibice odtwarzali to trafienie w odwożącym ich z meczu tramwaju linii numer 3.

Czytaj też:
Bohater meczu Rakowa Częstochowa o grze w kadrze Polski. „Boniek nie chciał…"
Czytaj też:
Dwie minuty, które wstrząsnęły Rakowem Częstochowa. Sonny Kittel pięknym golem ustalił wynik meczu